Rozdział 4

5.3K 290 22
                                    

Po jego wypowiedzi zamilkłam całkowicie i oparłam się o kamienne krzesło. No to ciekawie. Jeszcze Thranduil mnie dobrze nie poznał, a już mnie osądza. A chciałam zdobyć jego szacunek. Trudno, nie mój problem. Niestety mój foch nie trwał długo, ponieważ zaraz podeszła do mnie Arwena z wielkim niezadowoleniem na twarzy. Dopiero przy Thranduilrze wymusiła na sobie sztuczny uśmiech, po czym przeprosiła i pociągnęła mnie w wielki tłum.
-Co ty wyprawiasz? Odchodzisz od księcia bez uprzedzenia i zostawiasz mnie samą! Z nim! Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie, wiesz co?!
-Nie...
-Gdyby nie to, że on wypytuje o twoje upodobania! I co ja mam mu powiedzieć?
-Co chcesz - wzruszyłam ramionami.
-Co chcesz, CO CHCESZ?! A wiesz czego ja chcę?! Żeby dał mi spokój!
-Uspokój się, Arweno. Nie masz za co się tak wściekać. Gdzie on teraz jest?
-Rozmawia z twoimi uczniami. Gathil jest najbardziej chętny do opowieści.
O nie! Tylko nie ten bezczelny gówniarz! Naopowiada mu jakiś głupstw, a ten mu jeszcze uwierzy. Jak poparzona podbiegłam do nich i przymilnym głosikiem spytałam.
-O czym rozmawiacie, chłopcy?
Gathil widząc mój morderczy wzrok, nic nie odpowiedział. Za to Legolas rwał się wręcz do rozmowy.
-O twoich wielkich postępach w walce. Nie wiedziałem, że pokonujesz z łatwością nawet samą Arwenę! Czy pozwoliłabyś mi, abym uczestniczył jako uczeń w twoich treningach?
-Kiedy? - rzuciłam oschle.
-Jutro. Godzina...
-10:30. Masz być gotowy w sali treningowej. Weź swój miecz, sztylety i łuk. Jaką chcesz mieć kategorię walki?
-Obojętnie.
-Więc urządzimy sobie małe zawody w pojedynkach. Na wszystko.
-Oczywiście, moja pani.
Trzepnęłam go lekko po ramieniu i rzuciłam zabójczym wzrokiem po uczniach.
-Nie macie nic lepszego do roboty? Wy też tak samo przygotowani. Dla nikogo nie będę robić wyjątku. DLA NIKOGO - to ostanie podkreśliłam, aby nasz "kochany" Legolas mógł zrozumieć. Odwróciłam się godnie i poszłam do domu. Zamknęłam drzwi na klucz i przebrałam się w koszulę nocną. Jakimś cudem rozpuściłam tą fryzurę i wyjęłam z niej wszystkie listki. Kiedy położyłam się na miękkie posłanie, od razu zasnęłam, śniąc o pojedynkach...

Następnego dnia

Wstałam w mierę wcześnie jak na mnie. W spokoju ubrałam się i umyłam. Także bez pośpiechu zjadłam śniadanie i związałam włosy w koński ogon. Zdziwiona spojrzałam na zegar i dopiero wtedy zauważyłam, że jest bardzo wcześnie, 5:30. Nie wiedziałam, co robić, więc naostrzyłam swoją broń i wypolerowałam kołczan. Wypełniłam go nowymi strzałami, a rękojeści sztyletów oraz miecza wyczyściłam i ozdobiłam je złotą nitką. Kiedy skończyłam, była już 9:50. Postanowiłam powoli schodzić do sali. Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam mile widziane moje krzesło stojące przy oknie. Szybko na nie usiadłam i spojrzałam za szybę. Był piękny, słoneczny poranek. Małe kropelki rosy spływały po zielonych źdźbłach trawy. W oddali słychać było szum wodospadów. Po chwili wzięłam książkę i zaczęłam ją czytać. Około 10:25 wszyscy zaczęli się zbierać. Ostatni do sali wszedł Legolas uzbrojony po zęby. Westchnęłam ciężko i zabrałam głos.
-Dzisiaj mamy ważnego gościa, który przedstawi wam odpowiednią walkę na wszystkie możliwe sposoby. Taka walka będzie wam potrzebna, Kiedy wyruszycie na wojnę, której oczywiście wam nie życzę, ale zawsze jest ona możliwa. Możecie używać do niej każdą broń, łuk, sztylety, miecz, pięści. Ważne, aby powalić przeciwnika i uniemożliwić mu wstanie. Dobierzcie się w takie same pary. A ty, Legolasie powalczysz ze mną.
Ten uśmiechnął się przyjacielsko, a ja odgarnęłam kosmyk włosów z twarzy, który i tak zaraz wrócił na miejsce. Większość osób już zaczęła walczyć, a my staliśmy w bezruchu. Ja miałam wyciągnięte sztylety, a on miecz. W końcu zaatakował z dużą siłą, a ja odparłam jego miecz skrzyżowanymi sztyletami. Kiedy jeszcze mocniej pchał ostrze, ja kopnęłam go w brzuch, a kiedy się zgiął, wybiłam mu miecz z ręki i odrzuciłam na koniec sali. Wtedy ten szybko wyjął swoje sztylety i zaczął atakować. Nasza zaciekła walka trwała już chyba z godzinę, a nas nie opuszczały siły. Ktoś krzyknął, że następna grupa przyszła na lekcje, a ja kazałam im robić to samo. W końcu udało mi się wybić łokciem jeden sztylet i złapałam go w locie. Znowu odrzuciłam go na koniec sali i usłyszałam przyjemny brzęk stali. Teraz stał z jednym sztyletem, a ja miałam pełne uzbrojenie. Widząc jego malutką panikę w oczach zaatakowałam go z prawej strony. Zdążył odeprzeć uderzenie, ale ja zaatakowałam go z lewej. Czynność powtórzyłam kilkanaście razy, aż upuścił sztylet pod wpływem siły i swojego zdekoncentrowania. Teraz chwycił ostatnią siłę ratunku, łuk ze strzałą. Ja też szybko wsunęłam sztylety w odpowienie miejsca i wzięłam łuk. Napięłam cięciwę ze strzałą i celowałam w niego. On stał nieruchomo, a ja czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Moje serce biło szybko, ponieważ byłam szczerze padnięta. Legolas miał w sobie tyle siły i precyzji co żaden z moich wcześniejszych uczniów. Strzały były skierowane w siebie nawzajem, nasze dłonie lekko drżały z wysiłku. W sali zaległa cisza. Czułam na sobie wzrok jedenastu osób, łącznie z Legolasem. W końcu wypuściłam strzałę z łuku, ponieważ moja ręka coraz bardziej odmawiała mi posłuszeństwa. Legolas zrobił to samo i jego strzała odbiła moją. Obydwie opadły na ziemię i rozległ się trzask drewna. Ten znowu napiął cięciwę, ale ja teraz wyciągnęłam miecz. Nagle poczułam się dziwnie. Kręciło mi się w głowie, a podłoga chybotała. Kątem oka zauważyłam, że Legolas opuścił łuk i także złapał się za głowę. Usiadł przy ścianie, a mój widok zaszedł mgłą. Poczułam jak osunęłam się na zimną podłogę. Ostatkiem sił usłyszałam swoje imię wypowiedziane przez męski głos...

Obudziłam się w królewskiej lecznicy. Moje powieki wydawały się obrzmiałe i bardzo ciężkie. Moja głowa pękała z bólu, a w gardle czułam ostre pieczenie. Skąd to mam? Przecież zjadłam tylko kawałek tortu na tym balu. Odwróciłam głowę i zauważyłam śpiącego Legolasa w łóżku obok. Miał lekko rozchylone usta i cicho pochrapywał. Chciałam się trochę podnieść, ale moje ręce odmówiły posłuszeństwa. Zaczęłam z paniki szybko oddychać i zaczęłam wołać.
-Arwena! Galadir! Co tu się dzieje?!
Podbiegła do mnie jakaś służka.
-Niech się pani uspokoi. Pani Arwena także zachorowała, tak samo jak większość gości. Mój brat zaraz przyjdzie.
-To ty jesteś siostrą Galadira?
-Tak, młodszą. Przepraszam, ale muszę się zająć panem Thranduilem.
Kiedy skończyła mówić, wybiegła z sali. Podniosłam powoli rękę i chwyciłam szklankę z wodą. Wzięłam maleńkiego łyka i przetarłam oczy. Ból gardła nie ustawał, a moja głowa chyba powoli pękała. Mozolnie usiadłam na łóżku i rozglądnęłam się. Nie licząc Legolasa leżała tu także Arwena i kilku nieznanych mi młodych ludzi. Jako jedyna się obudziłam i powoli wracałam do sprawności fizycznej. Strażników nie było, więc zaczęłam znowu panikować. Po chwili do sali wbiegł mój przyjaciel, a ja z radości chciałam wstać, ale jedynie upadłam.
-Navieno! - krzyknął Galadir łapiąc i kładąc mnie na łóżku.
-Cześć - powiedziałam z lekką chrypką, która teraz mi towarzyszyła.
-Jak dobrze, że się obudziłaś. Wszyscy inni goście jeszcze leżą w śpiączce, ale także powinni się niedługo obudzić.
-Co się stało?
-Ktoś musiał zatruć jedzenie na balu i uciekł. Nie mógł być to żaden z kucharzy, ponieważ oni także się otruli próbując swoich dzieł. Pamiętasz co ostatnio jadłaś?
-Tylko ten przeklęty tort.
-Dzięki. To powinno pomóc. Nie każdy gość się otruł, ponieważ nie mógł zjeść tortu! Muszę przesłuchać kucharzy jak się obudzą. Może któryś z nich coś widział.
-Ale jak tu się znalazłam?
-Widocznie nie zauważyłaś, że podczas twojej długiej walki z Legolasem przyszedłem razem z moją grupą na trening. Po jakiejś pół godzinie złapałaś się za głowę i zaczęłaś kiwać na boki. Legolas miał podobne objawy, ale on usiadł przy ścianie. Po chwili ty upadłaś, a ja ciebie tu zaniosłem.
-Dziękuję.
-Nie ma za co - uśmiechnął się szeroko.
-Mam tylko jeszcze jedno pytanie. Jak się tu znalazł Legolas?
-W końcu też stracił przytomność i moi koledzy go przynieśli. A tak w ogóle to czemu pytasz?
-Nie wiem.
-Chyba nie zależy ci na nim?
-Nie, oczywiście, że nie.
Skłamałam. Bo tak naprawdę nie wiem czemu ja tak się o niego martwię. Chciałam, aby się już obudził, pogadał ze mną. Żebym mogła znów mu spojrzeć w jego przepiękne, błękitne oczy. Przynajmniej leży obok mnie.
-Niestety muszę już pójść. Dasz sobie radę?
-Tak. Idź już.
Ten wyszedł, ciągle się na mnie czujnie patrząc. Kiedy straciłam go z oczu, spojrzałam na spokojną twarz Legolasa. Miał ją odwróconą w moją stronę, więc mogłam się na niego ciągle patrzeć. Odchrząknęłam cicho i zaczęłam nucić starą, elficką pieśń. Mój głos brzmiał teraz czysto i ładnie. Poranne promienie słońca wpadały przez otwarte okno i odbijały się o moje włosy, które teraz mieniły się złotym blaskiem. Pod koniec pieśni zauważyłam, że Legolas patrzył się na mnie przymrużonymi oczami...

Waleczna Do Końca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz