Rozdział 12

3.7K 198 22
                                    

-Thorinie! Chodź tu!
Przed chwilą prawie dostałam w twarz urwaną przez gorący wiatr sosną. Książę za chwilę przybiegł i nerwowo rozglądnął się po murach. Jeden z wartowników spytał.
-Co to jest?
-Smok - odpowiedział mu Thorin. -To smok! - krzyknął do wnętrza góry. I wtedy rozległ się przeraźliwy ryk. Głośniejszy od trąb krasnoludzkich. Raniący uszy tak bardzo, że kilka osób skuliło się na ziemię, w tym ja. Przed moimi oczami mignęło zapalone drzewo. A zaraz po tym ogień uderzył w nasze położenie. Skryłam się tak jak inni, za kolumnami. Niestety trochę za późno i całe plecy miałam poparzone. Wrzasnęłam z bólu i upadłam na brzuch. Thorin pomógł mi wstać. Zza spopielonych kolumn widziałam jak ogromny, złotawy smok niszczy całe Dal. Zamarłam.
-Freck - szepnęłam. - Hondin, Denis, Jack - po każdym imieniu coraz szybciej biegłam w kierunku miasta. Nie zważałam na ból, liczyła się tylko ta czwórka. Kiedy dotarłam na miejsce, było już za późno. Cały dom Frecka był zburzony. A obok reszty także.
-Nie!!!
Wbiegłam na ruiny. Przekopywałam każdą grupkę kamieni. Wykrzykiwałam po kolei imiona przyjaciół. Żaden znajomy głos mi nie odpowiedział. Nagle powalił mnie wiatr. Nade mną przeleciał smok. Spojrzałam z nienawiścią na tą bestię. Szybko naciągnęłam strzałę na cieciwę i wycelowałam. Po chwili wypuściłam ją w stronę potwora. Odbiła się od łuski na skrzydle. Spróbowałam ponownie. Nic. Nic nie przebije jego pancerza. Ruszyłam na dalsze poszukiwania. Nagle usłyszałam gdzieś w głębi budynku jęk bólu. Szybko odszukałam ofiarę. Był nią Hondin. Jego prawą rękę i ciało od pasa w dół przygniotły kamienie.
-Hondin!
Spojrzał na mnie przymrużonymi oczyma.
-Naviena - zakaszlał mocno. Z ust poleciała mu strużka krwi.
-Nic nie mów. Zaraz ci pomogę.
Zaczęłam odkopywać go z gruzów. Ale ten złapał wolną ręką moje dłonie.
-Nie męcz się. I tak to mój - zakaszlał ponownie - koniec.
-Nie! Będziesz żył. Na pewno.
-Navieno. Proszę. Jedna z żerdzi przebiła mi ciało, a potem zasypały kamienie. Nie ma szans.
-Zawsze jest jakaś szansa.
-U mnie nie ma. I tak się cieszę, że poznałem taką elfkę. Przepraszam, że ci się narzucałem. Przepraszam za każdy mój jakikolwiek błąd. Proszę, wybacz mi.
-Oczywiście, że ci wybaczam. Nie mam za co, ale teraz nie czas na przeprosiny. Będziesz żył. Za chwilę cię stąd wyciągnę.
-Navieno, proszę.
Opuściłam bezradnie ręce. Nie miałam co zrobić. Mój najlepszy przyjaciel powoli umiera. A ja nie mogę nic zrobić!
-Hej, wszystko będzie dobrze - szepnął do mnie. - Zaśpiewaj mi coś.
Uśmiechnęłam się blado i zanuciłam mu pieśń. Opowiadającą o potędze nadziei. Hondin powoli opuszczał głowę na moje ręce. Kiedy skończyłam, mężczyzna patrzył się pustym wzrokiem naprzeciw. Zwiesiłam głowę i położyłam jego na kamienie. Wrzasnęłam wściekła na cały świat. Dlaczego?! Dlaczego świat mi go zabrał?! Dlaczego zabrał też innych?! I dlaczego to tak boli?! Nie, nie mogę się rozkleić. Na to teraz nie czas. Pocałowałam go w zakurzone czoło i wyszłam z ruin. Ostatnie grupy krasnoludów właśnie wybiegały z góry. Wśród nich zauważyłam Thorina podtrzymującego Throra. Nagle usłyszałam rytmiczny szczęk stali. Spojrzałam w górę, gdzie na zboczu stała armia leśnych elfów z Thranduilem na czele. Ten spojrzał się tylko na wołającego Thorina i odwrócił wojsko. Uciekł. Jak szczur do nory. Poczułam taką wściekłość jak nigdy dotąd. Przeskakiwałam nad martwymi ciałami mężczyzn, kobiet i dzieci. Kiedy przebiegałam obok jakiegoś zburzonego budynku, usłyszałam płacz. Weszłam do środka. W zakurzonym łużeczku leżało małe dziecko. Płakało z bólu, ponieważ na jego malutkim, prawym ramieniu widniała krwawiąca rana. Szybko oderwałam kawałek płaszcza i zawiązałam nim rączkę. Po tym zdjęłam moje okrycie i zakryłam nim bobasa. Płakało nadal, lecz ja zaczęłam śpiewać do niego po elficku. Po chwili zasnęło, a ja nie wiedziałam, co z nim zrobić. Zabrać, oddać czy zostawić? Nie no, na pewno nie zostawię. Rozglądnęłam się po zniszczonym mieszkaniu. Niedaleko leżały ciała całej rodziny. Matka, ojciec, babcia, pewnie 18 - letni brat i mała siostra. Wszyscy byli ludźmi. Przynajmniej wiem, jakiej jest rasy. Wybiegłam z dzieckiem w rękach i skierowałam się do lasu. Nie mogłam teraz wrócić do krasnoludów. Tylko bym przeszkadzała. Na szczęście
Nernis pasł się w pobliżu. Dziwnie długowieczny jest ten koń. Kiedy przybiegł, szybko na niego wsiadłam. Dziecko zawiązałam sobie na szyi, gdzie dzięki temu miałam go na widoku. Spał smacznie, nie wiedząc o niczym. Postanowiłam jechać do matki. Nigdzie indziej mnie nie chcą. Ruszam natychmiast.

Waleczna Do Końca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz