"Do jutra, ukochana"

1.5K 103 28
                                    

Ten rozdział dedykuję wszystkim czytającym te opowiadanie i moim fanom. A w szczególności Mapharis, mojej przyjaciółce, która pomogła w tworzeniu tego rozdziału.
(Korekta: A ja dedykuję go sobie.)

******************************

"Carmen"

Myślałam, że zemdleję. To nie mogła być prawda... W sumie to mogła. Jestem przecież w niebie. Gdy tak stałam dwie osoby, które wcześniej siedziały, wstały i
odwrócił się w moją stronę. Zobaczyłam ich twarze i natychmiast zaczęłam płakać. Tak po prostu, nie wiem, czy ze szczęścia, czy smutku. To byli... moi rodzice! Podbiegłam do nich i mocno przytuliłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Tak za nimi tęskniłam! A oni cały czas byli nade mną. Patrzyli z góry. Po długim uścisku odezwałam się.

- Tak bardzo tęskniłam! Obwiniałam i obwiniam się za waszą śmierć. Teraz w końcu jesteśmy razem...

Po tych słowach moi rodzice zmieszali się. Spojrzeli na mnie z mieszanką smutku, dumy i nadziei.

- Kochanie byłaś dzielna... Nadal jesteś. To nie była twoja wina. Los chciał, żebyś przeżyła. Razem z twoim tatą wiemy ile przeszłaś. Jednak ktoś cały czas nad tobą czuwał...

Matka przeniosła wzrok ze mnie na kogoś, kto stał za moimi plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam Liliannę.

- To ty mnie strzegłaś?... Jak?... Dlaczego? - w mojej głowie w sekundę zrodziło się jeszcze więcej pytań.

- Wiedziałam, że jesteście sobie z Legolasem potrzebni. Odkąd się poznaliście to było pewne, że w końcu przyjaźń przerodzi się w bardzo silne uczucie, jakim jest miłość. Dlatego chroniłam was jak mogłam. Niestety przeoczyłam coś... - opuściła lekko głowę. - Sama nie zauważyłam, że zostałaś trafiona. Teraz jesteś tutaj, a mojemu dziecku serce pęka i...

-Już wystarczy, Lilianno. Dziękujemy. Resztę my jej wytłumaczymy - weszli jej w słowo moi rodzice.

- W takim razie żegnaj, Carmen. Raczej się już nie zobaczymy, a jeśli spotkasz Legolasa i Tranduilla pozdrów ich ode mnie.- i odeszła w tylko jej znaną stronę.

Ja stałam jak słup soli, nie mogąc się wysłowić, ani ruszyć. Jak to zobaczę się z nimi? Czy oni niedługo zginą? Niestety tylko to przychodziło mi do głowy... A ja nie mogę ich uratować! I czemu już nie zobaczę Lilianny?

- Córeczko, chodź z nami. Musisz coś zobaczyć. - poprosiła mnie mama.

Podeszlismy do stołu, na którym leżało lustro. Zobaczyłam w nim siebie; leżałam na łożu przygotowana na swój własny pogrzeb. W całym tym zdarzeniu zasmuciło i zszokowało mnie jedno. Legolas i to co mówił...

"Legolas"

Usiadłem obok ciała Carmen i zacząłem się jej zwierzać. Wiedziałem, że mnie wysłucha, niezależnie od tego, gdzie teraz jest.

- Już niedługo uhonorują cię jak należy. Jak królową, moją królową. Co będzie później jest nieważne. Ja też odejdę z tego świata i w końcu będziemy razem na wieki. Nie lękaj się, nie będę cierpiał. A co do ojca... poradzi sobie. Jest silny... Do jutra, ukochana.

Pocałowałem ją w czoło i poszedłem do swojej komnaty. Wziąłem kąpiel i pierwszy raz od tygodnia zasnąłem.
Śniła mi się Carmen, była wesoła i... brzemienna. Tańczyła na polanie razem z moją matką. Śmiały się. Ja siedziałem pod drzewem, a obok mnie mój ojciec. Panowała pogodna atmosfera. Nagle wszystko zniknęło. Było ciemno, otoczyła mnie mgła. Nagle przede mną pojawiła się upiornie blada postać Carmen. Zaczęła mówić nieswoim, zachrypniętym głosem:

- Twoje samobójstwo sprowadzi śmierć na tysiące istnień. A ty będziesz cierpiał przez wieki za te dusze.

- Nie zmienię planów, za bardzo cię kocham!- krzyknąłem. - I tak będziemy razem.

Jej oczy wypełniły się łzami. Spojrzała na mnie.

-RAZEM - zmieniła się w białą mgłę i przeniknęła przez moje ciało, a mnie przeszedł dreszcz...

Obudziłem się nad ranem zlany potem, uświadamiając sobie, że był to tylko sen. Zacząłem się zastanawiać, czy ona już się pogodziła z tym, że odejdę...
W końcu przestałem się wszystkim zamartwiać i zacząłem się szykować.

§§§

Książę założył czarny, odświętny strój. Za pazuchą ukrył sztylet. Był gotowy w samą porę. Wszyscy zebrali się na dziedzińcu. W tym czasie Legolas wszedł do komnaty ukochanej. Siedział w ciszy patrząc na jej twarz. Niedługo pojawili się Tranduill, Elrond i Celeborn. Przyszli, aby razem z księciem wynieść zmarłą. Wyszli na dziedziniec, a wszyscy spojrzeli w ich stronę. Doszli do klombu białych róż. Trumnę złożono w kwiatach. Legolas zajął miejsce jak najbliżej niej. Jako jedyna miała na sobie białą szatę. Wyglądała tak niewinnie...

Pierwszy do mównicy podszedł Tranduill. Opowiedział o wszystkich dobrych chwilach spędzonych z Carmen. Na koniec położył obok niej złoty miecz. Znak całkowitego oddania państwu.
Legolas wiedział, że ta elfka przypominała mu żonę i kochał ją jak córkę.

Legolas wstał. Podszedł z ciężkim sercem do trumny.

- Carmen była... całym moim światem. Żałuję, że uświadomiłem sobie to tak późno... Teraz już jej nie ma. A ja cierpię... - nie pozwolił sobie na łzy. - Była jedyna w swoim rodzaju. Oddała życie za swojego króla. Teraz jest w lepszym świecie...

Powoli, dyskretnie zaczął wyjmować zza pazuchy sztylet.

- Ja też zaraz tam będę.

Goście poruszyli się niespokojnie. Tranduill dostrzegł ostrze w dłoni syna.

- Legolas! - krzyknął, chcąc go tym powstrzymać.

Rzucił się w jego stronę. Jednak był za daleko. Książę już miał wbić ostrze w swoje serce, gdy nagle ktoś złapał go mocno za rękę, ciągnąc go w dół.

W pewnym momencie pocałowały go tak znajome usta. Otworzył, zaciśnięte do tej pory, powieki i zobaczył smutnie uśmiechniętą twarz Carmen.

Zatkało go.

- Spokojnie, Legolasie, jestem tu i już nic się nie stanie.

Ciąg dalszy nastąpi...

Co Wy na nagłe zmartwychwstanie Carmen? Zdziwieni? A może nie? Napiszcie w komentarzu :3

Secrets of MirkwoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz