II. Lord Łzawego Strumienia

454 30 9
                                    

   Dan był giermkiem sir Arlana Jasnolicego od ponad roku i tyle czasu wystarczyło, by zdążył nim wzgardzić. Sam rycerz był on niego niewiele starszy, pasowano go zaledwie zeszłej wiosny. Jak na oko Dana, zrobiono to może zbyt szybko. Z oczywistych względów nigdy nie powiedziałby tego głośno, ale Arlan był jak dla niego idiotą. Był głupcem, właściwie jeszcze podlotkiem, który nigdy nie wyszczerbił miecza w bitwie innej, niż te turniejowe. Nie miał blizn, od czego pochodził jego przydomek, ale przez to nie miał też wielkiego doświadczenia w prawdziwym, krwawym boju. Jedyne, co posiadał, to piękna twarz, równie piękna zbroja oraz herb, którego pochodzenia tak naprawdę nikt nie znał. Dan czuł, że sam pewnego dnia będzie o wiele lepszym żołnierzem od swojego młodego mistrza. Będzie jeździł na bitwy - takie jak ta, którą widział w dzieciństwie, daleko od bezpiecznych murów jasnego zamku Coarshire, skąd władzę sprawował król. Nigdy nie zapomniał, jak wraz z rodzicami musiał uciekać przez połacie pełne spalonych domów i pól uprawnych. Widział trupy i ruiny. Bywał głodny. Walczyć mieczem nauczył się od oschłego i surowego człowieka, który nie tolerował braku dyscypliny, a któremu służył aż do jego śmierci jako giermek. Sir Arlan zapewne nigdy nie musiał znosić głodu ani trudów tułaczki. Nie sypiał pod gołym niebem, nie żebrał, a walki uczył się u poważanego mistrza. A w dodatku był idiotą.
   Pierwszą noc w drodze nad Łzawy Strumień spędzili w gospodzie. Arlan miał sakwę pełną złota i nie wstydził się nią chwalić. Ich konie dostały boksy w stajni, ale Dan nie pozwolił, by ktoś obcy zajął się jego Płomykiem. Konik był słabowity i nieufny.
   – Trzymaj, piękny – mruknął chłopiec, podsuwając zwierzęciu jabłko do pyska. – Przed nami kawał drogi, wytrzymasz? Jasne, że wytrzymasz. Bohaterze.
   Płomyk nie był takim szlachetnym koniem, jak ten sir Arlana, ale Dan zawsze miał wrażenie, że jest mu bardzo wdzięczny za każde jabłko i owies, jaki dostawał.
   Chłopak poszedł do gospody, odnajdując w środku swojego pana w towarzystwie uroczej córki karczmarza, która widocznie zatrzymała się chwilę przy stole po podaniu piwa. Wyglądało na to, że właśnie podziwiała jego emaliowany naramiennik.
   – To nie byle jaka robota – mówił rycerz. Dan zastanowił się, ile ten zdążył wypić pod jego nieobecność. – W Coarshire jest płatnerz o niezwykłym talencie! Byłaś kiedyś w zamku?... A, chłopcze, jesteś!
   Giermek nie był pewien, kto bardziej speszył się wraz z jego przybyciem - rycerz, czy dziewczyna, która zaraz uciekła, by dalej obsługiwać gości. Zajął po prostu miejsce przy stole i rozejrzał się po gospodzie, unikając wzroku pana.
   Nie było tu zbyt przytulnie. Budynek stał przy głównym trakcie, więc wieczorną porą zjawiało się tu mnóstwo ludzi różnych stanów i zawodów. Sir Arlan jednak, odziany w swoją wyczyszczoną na wysoki połysk zbroję, ściągał na siebie największą uwagę z nich wszystkich. Niedługo córka karczmarza przyniosła im po misce gęstego, parującego gulaszu.
   – Zjedz i idź spać – powiedział rycerz, kiwając głową gdzieś w bok. – Na górze są pokoje, zapłaciłem za jedną noc. Jutro czeka nas cały dzień jazdy, jeśli chcemy dotrzeć przed zmierzchem nad Łzawy Strumień.
   Rycerz nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego tym, czy tak naprawdę jego giermek się wyśpi, czy nie. Co chwilę tylko spoglądał w stronę nowo poznanej dziewki, a ta chichotała. Byłaby nawet ładna, ale przy uśmiechach za bardzo odsłaniała blade dziąsła. Dan zjadł w ciszy i jak najszybciej ulotnił się do pokoju na piętrze. Rycerz dołączył do niego znacznie później, zbyt pijany, by prosić nawet o zdjęcie zbroi przed snem.

   Następnego dnia sir Arlanowi nie dopisywał humor.
   Od rana słońce przesłaniały ciemne chmury i co jakiś czas mżyło. Rycerz skarżył się półgłosem na bolącą głowę i na to, jak drażniły go krople deszczu bębniące w jego piękny hełm. W końcu zdjął płaszcz, bo ten stał się ciężki od wilgoci. Dan nie miał przywileju narzekania, chociaż chroniła go tylko bawełniana peleryna z kapturem.
   Mijali pola uprawne i mniejsze wioski, z których wiele nie miało nawet nazw, bo nie widniały na mapach. Niektóre nazywano tylko dzięki temu, czym się wyróżniały, jak choćby Sałacianki, otoczone z trzech stron polami sałaty, czy Świerk, gdzie trudno było o jakiekolwiek inne drzewo. Potem wjechali w las.
   – Gdy byłem jeszcze takim zielonym dzieciakiem jak ty, często słyszałem historie o żyjących w tej okolicy trollach – rzekł w którejś chwili sir Arlan, przerywając ciszę. – Wierzysz w trolle, Dan?
   Czasy, o których mówił rycerz, nie były przecież zbyt odległe. Chłopak zaś nie wierzył w baśnie od wielu lat.
   – Nie, sir.
   – Niedobrze. – Arlan zacmokał. – Trzeba być przygotowanym na każdego rodzaju niebezpieczeństwo. No, ale co ty tam wiesz. Wio!
   Bez powodu przyspieszył konia, mknąc w przód wydeptaną leśną drogą, Dan nie miał innego wyjścia, jak tylko od razu zrobić to samo. Jego pan był naprawdę głupi. Słuchał bajek i legend, przywiązując do nich wagę jak rozmarzona królewna. Owszem, te lasy mogły być niebezpieczne, ale na pewno nie z powodu trolli. Za drzewami często chowali się bandyci. Wielu okolicznych rzezimieszków na pewno chętnie poderżnęłoby rycerzowi gardło, by zabrać jego zbroję. Czasami chłopak zastanawiał się, czy sam miłościwie panujący król też nie jest głupi, skoro posyłał z tak ważną misję jednego idiotę i jego giermka. Może w całym królestwie roiło się od głupców.
   Zatrzymali się tylko jeszcze raz. Zjedli mięso i wypili po kuflu gęstego piwa w obskurnym szynku, jaki znaleźli po drodze, a potem jechali już prosto do celu. Osiągnęli go tuż przed zapadnięciem zmierzchu.
   Łzawa Twierdza nad Łzawym Potokiem nie była tak pięknym zamkiem, jak jasne Coarshire, ale przez wiele lat spełniała swoje główne zadanie - broniła jej mieszkańców. Budowlę z szarego kamienia z jednej strony otaczało zakole rzeki, stanowiące naturalną fosę, z drugiej zaś trudny do przebrnięcia las. Jedyną drogą do przedarcia się przez wysokie mury było przejście przez most zwodzony i dwie bramy. Teraz wszystkie stały otworem.
   Sir Arlan nie mógł odmówić sobie ponownego założenia płaszcza i pokazania tarczy. Wydobył też królewski glejt, mający zapewnić im bezpieczny wjazd do twierdzy. Wyglądało na to, że straż i tak uprzedzono o przybyciu posła.
   – Droga wolna, rycerzyku – oznajmił opryskliwy żołnierz, gdy zobaczył dokument. – Lepiej uważaj, żebyś nie zarysował tego ładnego ubranka.
   Sir Arlan prychnął i nic nie odpowiedział, ale po oddaleniu się obrzucił strażnika wściekłym spojrzeniem przez ramię.
   – Nie zarysował... też mi! Widziałeś to? Twierdza rzezimieszków. Ale nie martw się, chłopcze, nic nam tu nie grozi.
   Tu pomachał Danowi przed nosem glejtem, jak gdyby uważał to za swoją najlepszą broń, choć do pasa przytroczony miał miecz. Bez większych przeszkód rycerz i jego giermek pokonali wewnętrzny dziedziniec, a potem zsiedli z koni i oddali je chłopcom stajennym. Dan niechętnie odprowadził Płomyka wzrokiem, wiedząc, że tym razem nie może się nim zająć samemu, a potem poszedł za swym panem.
   Po wejściu do głównej siedziby Łzawej Twierdzy, zostali od razu poprowadzeni w jej głąb. Wnętrza zamku były ciemne i nisko sklepione, nie sprawiały więc przyjemnego wrażenia. Gdy dotarli do sali reprezentacyjnej, pan tych wnętrz wydał im się jednak taki sam.
   Lord Łzawego Strumienia, Yswyck Rivers, był mężczyzną po pięćdziesiątce, który dawny czasach mógł uchodzić za przystojnego. Miał silne, szerokie ramiona i falujące, siwe włosy. Mimo to, w jego głęboko osadzonych oczach tliły się iskierki młodzieńczej siły. Przy pasie nosił wyszczerbiony, krótki miecz. Gdy królewski poseł wszedł do sali, lord Rivers zasiadał za długim stołem, a towarzyszyło mu kilku surowo wyglądających dworzan. Dan wolał trzymać się narazie z tyłu.
   Pierwszy odezwał się gospodarz.
   – A zatem tak wygląda poselstwo jego królewskiej mości? – Gdy mówił, uśmiechał się cierpko, jakby nosił już na twarzy taki grymas. – Przynosicie mi list, rycerzu, hę? Ufam, że twoja piękna zbroja to nie tylko miła dla oka otoczka i przynosisz mi sprawiedliwe zasady pokoju. No, dawaj, przeczytamy!
   Młodemu Giermkowi zdało się, że sir Arlan przez chwilę w siebie zwątpił, potem jednak z typową dla siebie dumą uniósł podbródek, wydobył zapieczętowany dokument z pokrowca i przeszedł przez salę, by wręczyć go lordowi. W tutejszym mroku nawet piękno jego zbroi gasło.
   Lord Rivers bez szacunku złamał pieczęcie i rozpostarł dokument na stole w taki sposób, aby i jego radni mogli go przeczytać.
   Nawet Dan wiedział, że jest świadkiem niemal historycznej chwili. Przyjęcie przez Łzawą Twierdzę warunków zaproponowanych przez króla oznaczało pokój i koniec walk. Ziemie sporne zostaną podzielone, a toczone daleko na nich walki ustaną, by wyczerpane wojska obu stron mogły wrócić do domu. Jeśli jednak tak się nie stanie, lord Rivers może zechcieć kontynuować wojnę z koroną i wysłać kolejne wojska. W królestwie powiadano, że gdyby chciał, mógłby zająć nawet Coarshire i przejąć władzę. Był silny. Jego jedyną słabością był brak potomka pomimo sędziwego wieku.
   – A więc – zagrzmiał, odczytując treść dokumentu. – Jego miłość zatrzymuje Czerwoną Wieżę wraz z otaczającymi ją polami... Niech będzie. Z tych pól i tak długo już nic nie wyrośnie. Srodze nakarmiliśmy je krwią. – Jego śmiach zabrzmiał jak charkot. – O, to mi się podoba! Brzeg i Słona Latarnia dla mnie... do podziału wśród wasali. O to walczyliśmy.
   Sir Arlan z powagą skinął głową.
   – Jego wysokość będzie zadowolony, że warunki zostały przyjęte – rzekł. – Zaczekamy, aż twoi skrybowie, panie, napiszą odpowiedź...
   – To nie będzie konieczne. – Lord Rivers postukał palcem w dokument i zarechotał. – Nie wiesz, jakie wieści nosisz, żołnierzyku? Ha, jak gołąb! Ależ nie... – Wstał z krzesła. – Wybieram się do Coarshire. Żenić się.
   – Żenić, panie?
   – Obiecano mi za żonę księżniczkę Elyenne. Tutaj tak stoi napisane. Umiesz czytać, sir?
   Dan nie zdążył zrobić nic, poza zdławionym krzyknięciem "Sir!". Potem było za późno. Arlan bez pamięci dobył miecza i rzucił się na lorda Łzawego Strumienia. Krzyknął dumny frazes o miłości, nim został obezwładniony i schwytany przez straż. Był idiotą - pomyślał Dan, a potem złamał kodeks rycerski i uciekł.

Lilia i SokółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz