Strażnik pilnujący głównej bramy Coarshire miał najwyraźniej zły dzień, bo kiedy Dan chciał wjechać do środka, ten tylko pogroził mu swoją halabardą.
– Jestem giermkiem sir Arlana Jasnolicego! – obruszył się chłopak, ciągnąc za lejce zaniepokojonego Płomyka.
– Tak? A ja księżną Gwiezdnej Doliny. Zjeżdżaj stąd, szczeniaku.
Chłopak zacisnął zęby, by żadna z wymyślonych właśnie obelg nie opuściła jego ust, a potem zaczął zawracać konia. Dosłownie po chwili jednak zmienił zdanie; sięgnął do przytroczonego do pasa skórzanego mieszka i wydobył stamtąd dwie złote monety, które następnie potarł o siebie tuż przy skwaszonej twarzy żołnierza.
– A co ja tu mam? – zaczął niemal pieszczotliwie. – Jeden złoty król... i drugi. A w tej sakwie na pewno znalazłoby się jeszcze kilku innych. Cała dynastia.
Strażnik poruszył się do przodu tak gwałtownie, jakby chciał zrobić użytek ze swojej ostrej broni. Dan w jednej dłoni ścisnął monety, a drugą chwycił się mocniej siodła, by nie zlecieć na ziemię. Płomyk fuknął ostrzegawczo.
– Kazałem ci zjeżdżać! – przypomniał wściekle wartownik. – W zamku trwają ostatnie przygotowania do przyjęcia weselnego, niedługo zwali się tu z kościoła cały ten lordowski tłum i nie pozwolę, żeby taki kmiot, jak ty, się tu wówczas pałętał. Już mi stąd!
Halabarda żołnierza za bardzo przypominała Danowi katowski topór, by chciał się dłużej spierać, zawrócił więc Płomyka i powoli odjechał. Zrobił to również dlatego, że dopiero do niego dotarło, co tu się właściwie działo. Trwał ślub. Może już się kończył. Lord Rivers musiał przybyć tu wcześniej i teraz brał sobie za żonę królową Elyenne, która zapewne miała mu służyć tylko do szybkiego spłodzenia potomka i przejęcia władzy. Były giermek niemal wyobrażał sobie chorągwie Łzawego Strumienia, wiszące na murach Coarshire zamiast tych z białą lilią na szkarłatnym tle. Przypomniały mu się też słowa człowieka, którego spotkał w lesie. Odetchnął głęboko i spiął boki konia obcasami. To wszystko wyjątkowo mu się nie podobało.
Szybko pokonał drogę w miasteczku, otaczającym przylegle mury zamku, aż dotarł pod widoczną z daleka katedrę. Wewnątrz trwała ceremonia. Szerokie drzwi pod okazałym frontonem były otwarte, a widoczne dzięki temu wnętrze zajmowały setki osób, nie tylko lordów i dam, ale też mieszczan, kupców i rzemieślników. Dan zostawił Płomyka na uboczu, żeby nie przeszkodził potem procesji, a sam postarał się wejść do świątyni tak, aby narobić jak najmniej zamieszania. Wewnątrz zrozumiał jednak, że to bez sensu. Uwaga wszystkich i tak skupiała się wyłącznie na ołtarzu, przed którym klęczała młoda para. Chłopak przeciskał się chwilę, by lepiej widzieć. W końcu po prostu wlazł na wysoką podstawę marmurowej kolumny, nie zważając na niezadowolenie grupy stojących w pobliżu kupców. Przylgnął do zimnego kamienia i patrzył.
Królowa Elyenne była jednocześnie najpiękniejszą i najsmutniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek musiały widzieć te mury. Z przejrzystym welonem na złotych włosach i w białej sukni wyglądała jak anioł, ale jej twarz była blada. Mocno zaciskała usta i jeszcze mocniej palce złożonych dłoni. Niewątpliwie modliła się z żarem - tyle że najpewniej nie były to wcale modlitwy o pomyślne małżeństwo. Przy swoim panu mężu wyglądała jak maleńki ptaszek. Lord Rivers był dwa razy szerszy w ramionach od małej królowej. Jego siwe włosy współgrały ze zdobnym,
czarnym wamsem wyszytym w srebrne łzy. On klęczał dostojnie, z wyprostowanym karkiem, jak gdyby rzeczywiście radował go ożenek. Ta chwila mogłaby wyglądać pięknie, ale z nieznanych przyczyn wydała się Danowi dość makabryczna. Pomimo tłumu gości w katedrze było cicho.
Gdy zagrały dzwonki, stary kapłan o surowym obliczu i złamanym nosie odwrócił się od ołtarza i skierował ku młodym.
– Ci dwoje przybyli tu jako mężczyzna i kobieta – rzekł z egzaltacją. – Przed Bogiem i ludźmi złożą przysięgę i opuszczą to miejsce jako mąż i żona. Jako nasz król i nasza królowa z łaski Pana. Radujmy się z nimi w tym dniu...
Dan zerknął po zebranych i nieszczególnie dostrzegł tą radość. Wręcz przeciwnie. Chociaż był daleko od ołtarza, zdało mu się, że przy wstawaniu z klęczek królowa Elyenne płakała. Gdy kapłan połączył dłonie młodych szarfą, były giermek zlazł ze swojego punktu widokowego, przeszedł przez tłum i wypadł z katedry. Czuł się nieswojo. Gdyby tylko mógł, na pewno coś by z tym zrobił. Oczami wyobraźni niemal widział sir Arlana, biegnącego przez główną nawę, by tym razem rozprawić się ze starym lordem i uwolnić swą damę serca. Czy i tym razem to byłoby głupie? Ktoś mógłby to uznać za zamach na życie króla.
Chłopak wrócił do swojego konia, uwiązanego do belki przy czyimś domu. Pogładził Płomyka po grzywie i jeszcze raz spojrzał na katedrę, która, mogłoby się zdawać, wyciągała wieże jak potworne ramiona i łypała na świat cyklopim okiem z barwionego szkła. Zganił się za takie głupie pomysły i już miał ruszać dalej, gdy nagle został mocno chwycony z tyłu za kamizelę i wciągnięty za róg.
– Puszczaj, bydlaku! – wrzasnął natychmiast, rzucając się na boki, żeby stratować napastnika łokciami. – Albo stawaj i walcz! Tylko mnie puść... dam ci popamiętać! Jestem prawie rycerzem, słyszysz? Królowa mnie zna. Zrobi z tobą porządek, jeśli mi się to nie uda!
To widocznie pomogło, bo właśnie wtedy uścisk zniknął i Dan mógł się odsunąć, co też szybko zrobił. W jego dłoni natychmiast znalazła się rękojeść krótkiego miecza, z którym się nie rozstawał. Znajdował się teraz w wąskim zaułku, a naprzeciwko niego stał nędznie wyglądający człowiek. Miał nieco niepokojącą twarz, podkrążone oczy i blade dłonie o cienkich palcach. Na piersi miał szkarłatną plamę po winie, brudzącą jego błękitny strój w niezapominajki. Nie wyglądał groźnie, tylko żałośnie. Nie był nawet uzbrojony.
– Już się nawrzeszczałeś, dzieciaku? To lepiej stul pysk, bo nas obu powieszą.
Miał całkiem delikatny głos, który coś przypominał Danowi. Nie wiedział jeszcze tylko, co.
– Powieszą? Za co? – obruszył się.
– Za to, co zaraz ci powiem. Opuść z łaski swojej to żelastwo, musiałem się tylko upewnić, czy to na pewno ty. – Zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Jesteś giermkiem Arlana Jasnolicego, czyż nie?
Danowi ani trochę się to nie podobało, ale schował miecz z powrotem do pochwy. W każdej chwili był gotów wyjąć go z powrotem.
– Byłem. Po co ci to wiedzieć, śmierdzielu?
Mężczyzna w niezapominajkach niebezpiecznie chwycił go za ramię, ale tylko po to, by zwrócić chłopaka w stronę widocznych za miejskimi budynkami wież katedry.
– Widziałeś, co się tam dzieje, hę? – Jego oddech śmierdział alkoholem. – Widziałeś ją? Jak myślisz, co zrobiłby szlachetny sir Arlan, gdyby tu teraz był?
Coś głupiego - pomyślał Dan, ale milczał. Obcy nie ustępował.
– Gdzie jest teraz jej rycerz?
– W najlepszym przypadku zdycha w lochu – burknął chłopak i znowu odsunął się od mężczyzny. – Kim ty jesteś i czego ode mnie chcesz?
– Przyjacielem, chłopcze. Twoim... i jej.
Dan ściągnął brwi, wreszcie przypomniawszy sobie, skąd zna tego człowieka. Kilka razy widział go na ucztach, gdzie towarzyszył sir Arlanowi. Był bardem. Zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć, od strony katedry rozbrzmiały dzwony, co znaczyło, że para młoda wraz z orszakiem gości ruszała już w stronę zamku. Co dziwne, dało się też słyszeć równomierny szczęk zbroi.
– Posłuchaj uważnie, chłopcze – polecił mu bard. W jego głosie pobrzmiewała wyraźna wrogość. – Stary Rivers nie przyjechał tu sam, tylko w towarzystwie swoich zaufanych żołnierzy. Myślisz, że zamierza grzecznie słuchać rad żony tylko dlatego, że ona jest królową? Ten ślub to farsa. Sztuczka mająca zapewnić mu realną władzę. Ma już w zamku swoich ludzi, swoich żołnierzy, a pozbycie się nowej żony będzie dla niego równie łatwe, co zdeptanie mrówki.
Dan odwrócił głowę w stronę barda.
– To niemożliwe...
– Oo, to jak najbardziej możliwe. Zamek wkrótce zupełnie podzieli się na lojalistów i zdrajców popierających Riversa. Mówi się nawet, że król Eggard wcale nie spadł sam, tylko że ktoś mu pomógł. Ktoś, kto już wcześniej wiedział, że w planach był ten przeklęty ślub. Ktoś od Riversa.
Chłopak na chwilę zamarł. Przypomniał mu się człowiek, którego spotkał w Wydrzym Jarze - tamten mówił bardzo podobnie. Wspomniał o dwóch stronnictwach i sugerował mu, żeby wracał szybciej, nim w Coarshire zrobi się jeszcze większe zamieszanie. Czy to możliwe, że był zabójcą króla albo przynajmniej jednym ze spiskowców? Ciężko było dłużej odrzucać prawdę.
– Do czego jestem ci potrzebny, panie? – spytał wreszcie, nie patrząc na barda. Ten uśmiechnął się chytrze.
– Sam miałbym problem wszystko zorganizować, więc mi pomożesz.
– To spisek?
– To pomoc królestwu. Zrób to dla królowej, dla sir Arlana, który już pewnie nie żyje i dla siebie.
Dan wahał się jeszcze chwilę, ale potem przyjął zawzięty wyraz twarzy i skinął głową. Jeśli cokolwiek był dłużny temu idiocie Arlanowi, to właśnie nadarzyła się okazja do spłaty długu. Tak powinien postąpić prawdziwy rycerz.
CZYTASZ
Lilia i Sokół
FantasiaOpowieść o niezwykłej miłości w czasach dzielnych rycerzy, dworskich intryg, królów i pięknych dam.