V. Wydrzy Jar

244 26 5
                                    

   Wydrzy Jar nazywano najbardziej nawiedzonym miejscem w królestwie chyba nie bez powodu. W dawnych czasach było to prosperujące miasteczko, które dzięki położeniu blisko lasu zasłynęło z eksportu drewna, zwierzęcych skór i mięsa. Potem jednak przyszła zaraza, która - jeśli wierzyć podaniom - zgasiła w nim wszelkie życie w ciągu niecałego roku. To jednak zdarzyło się dawno. Od tego czasu las wtargnął do samego miastaczka, a drzewa znalazły sobie miejsce wśród zrujnowanych domów. Wyczuwało się tu niepokojącą aurę, nawet najwięksi niedowiarkowie woleli nie zostawać tutaj dłużej po zmierzchu. Niektórzy mówili, że nocami ucieleśniona zaraza wychodzi spomiędzy omszałych cegieł i zbutwiałych desek, by zarażać każdego nieszczęśnika, jaki zapuści się w te strony. Z czasem opuszczno nawet trakt, biegnący przez Wydrzy Jar, teraz więc dolinę otaczały lasy i morze traw powstałe na dawnych polach uprawnych.
   Dan jednak nie był przesądny i chętnie się tu zatrzymał. Zapewne jednak zrobiłby to nawet, gdy wierzył w duchy; kiedy się bowiem ucieka, każde miejsce do ukrycia jest dobre.
   Miał wielkie szczęście. Gdyby był trochę mniej zwinny i miał mniej rozsądku, zapewne nie udałoby mu się za nic uciec z Łzawej Twierdzy i trafiłby do celi, tak samo, jak jego głupi pan. A jednak zdołał to zrobić. Na czas prześlizgnął się między strażnikami, znalazł swojego konia i nie zważając na krzyki strażników opuścił zamek. Po drodze stratował może jednego strażnika, ale to był tylko kolejny powód do ucieczki. Gdyby tam został, mogliby go powiesić albo ściąć mu głowę - i to za głupotę, którą zrobił sir Arlan. Przemierzając na Płomyku pobliski las, chłopak wciąż nie mógł uwierzyć w to, co stało się w komnacie Łzawej Twierdzy. Arlan był tępy jak buzdygan. Rzucił się na ważnego lorda z mieczem tylko dlatego, że ten miał poślubić jego damę serca. Zrobił to ten sam rycerz, który chętnie poznał bliżej karczemną dziewkę, gdy tylko stracił swą ukochaną z oczu! Był nie tylko głupi, ale też w ogóle nie znał się na byciu rycerzem. Nikt bystry nie poszedłby pertraktować w sprawie pokoju, by zaatakować rozmówcę. Dan właściwie cieszył się, że już nie będzie giermkiem tego kretyna. Nie obchodziło go nawet, co się z nim właściwie stało. Bardziej przejmował się swoim własnym losem.
   Nieco mimowolnie pozwolił płomykowi nieść się w dowolną stronę, dopóki nie uzyskał pewności, że nikt za nim nie jedzie. A zresztą, czy ktokolwiek chciałby śmierci jakiegoś byle giermka? Może go nawet nie szukali. W każdym razie przez pierwszą noc jechał niemal bez przerwy i właśnie dzięki temu dotarł do Wydrzego Jaru.
   Dolina była zamglona, a chaotyczny układ ruin i roślin zmieniał ją dodatkowo w istny labirynt. To było dobre miejsce na schowanie się i przeczekanie jakiś czas. W rozrośniętym dziko sadzie znalazły się jabłka dla Płomyka i Dana, chłopak nie mógł jednak najeść się trawą. Żałował, że ma tylko miecz, a brakuje mu łuku i strzał. Z ich pomocą szybko by coś upolował i upiekł nad ogniem. Potrafił sobie jednak poradzić inaczej. Kiedy jego konik już w spokoju pasł się niedaleko lasu, Dan rozpalił ognisko, wyciosał sobie mieczem włócznię i utwardził ją nad ogniem. Dzięki temu zdołał upolować królika i jeszcze tego samego dnia zjadł gorący posiłek. Był z siebie dumny, ale wyobrażał sobie, jak zareagowałby na to sir Arlan - na pewno nazwałby go dzikusem.
   – W dupę z Arlanem – powiedział w połowie do siebie, a w połowie do Płomyka, kiedy siedział przy ognisku i kończył napełniać brzuch. – Znajdę sobie setki lepszych od niego. A ty jeszcze dostaniesz ciepłą stajnię przy jakimś zamku, bohaterze.
   Płomyk zamachał ogonem, jakby zrozumiał te słowa, ale najpewniej po prostu odpędzał się w ten sposób od muchy. Dan w spokoju wygasił ogień i zaciągnął konia bardziej w głąb miasteczka, gdzie budynki wyglądały bardziej solidnie pomimo upływu lat. Postanowił przespać się w domu, z którego malowniczo wyrastał młody dąb. Płomyka przywiązał więc do pnia drzewa, a sam wlazł na w połowie zrujnowane piętro. Nic nie przeszkadzało mu w ułożeniu się do snu na drewnianej podłodze. Najedzony i ukryty, czuł się tu niemal bezpieczny. Wydrzy Jar mu się spodobał, chociaż nie było tu ani wydr, ani duchów z opowieści.
   W pierwornym założeniu miał wyjechać już następnego dnia,  ale uznał, że Płomyk nie pogniewa się, jeśli da mu jeszcze jeden dzień wolny. Nazbierał więc sobie dzikich jabłek i jagód, a potem zapolował znowu i na obiad zjadł znowu pieczonego królika. Zrujnowane miasteczko miało swój urok, ale Dan mimo wszystko nie chciał zbyt długo tam mieszkać. Obiecał sobie, że prześpi jeszcze jedną noc w swoim domu z młodym dębem, a potem ruszy przed siebie - do Coarshire, jeśli mu się uda. Ostatecznie mógł nawet pójść do króla i poprosić go o pomoc temu głupkowi, Arlanowi. Chociaż nie wiedział, co się dzieje w królestwie. Może przez wybryk rycerza na nowo wszczęto walki i zamiast do stolicy, uda mu się wpaść w sam środek obozu jednej ze stron. Nie był pewien, gdzie to wszystko się działo - nie umiał pisać ani czytać liter, o mapach już nie wspominając. W każdym razie będzie musiał w końcu opuścić Wydrzy Jar, gdziekolwiek miałby potem dotrzeć.
   Kolejnej nocy w zrujnowanym domu obudził go hałas.
   Ktoś był w miasteczku. Chłopak zszedł cicho na ziemię i pogładził uspokajająco nos Płomyka, po czym wyjrzał przez pustą framugę. Ten obcy nie tylko tu był, ale w dodatku zamierzał chyba zostać na dłużej - rozpalił bowiem między ruinami ognisko, rzucające na rozpadające się ściany pomarańczowy blask. Dan nie mógł tego tak zostawić. Może sam postępował teraz głupio jak sir Arlan, ale chciał sprawdzić, kto w środku ciemnej nocy się tutaj zapuścił. Zawsze miał jeszcze swój miecz. Umiał się obronić i to on byłby tu tym zaskakującym, a nie zaskakiwanym. Zaczaił się cicho za omszałą ścianą i powoli zza niej wychylił.
   Intruz nie wyglądał groźnie. Miał prostą twarz, którą łatwo zapomnieć, siwe włosy i był raczej chuderlawy. Miał ze sobą tylko sztylet w pochwie, skórzany worek i podróżniczy kij. Musiał podróżować na piechotę.
   Dan pewnie wstąpił w krąg światła rzucanego przez ognisko i natychmiast wydobył miecz. Metalowa klinga zalśniła jasno.
   – Hej – odezwał się głośno. – Kim jesteś? I co tu robisz?
   W oczach obcego przez chwilę pojawił się strach, przez co Dan poczuł się raczej jak prosty rzezimieszek, a nie przyszły rycerz. Nie opuścił jednak miecza.
   – Podróżuję, chłopcze – odpowiedział dobrotliwie mężczyzna, unosząc dłonie w poddańczym geście. – A może jesteś duchem albo wytworem mojego sumienia? Przyszedłeś mnie zabić?
   Ten człowiek wydał się Danowi dziwny. Ściągnął brwi.
   – Skąd, jestem... byłem giermkiem. Nocuję tu.
   – Raczej marne miejsce na nocleg.
   – Jak widać tobie to nie przeszkadza.
   Pomimo butnej postawy chłopaka starszy człowiek uśmiechnął się i wskazał mu miejsce przy ognisku. Z worka wydobył bułkę i rozerwał ją na pół.
   – Siadaj, młodzieńcze, i odłóż ten miecz. Jaki rycerz uczył cię atakować bezbronnych?
   – Tępy.
   Dan zawahał się, ale w końcu zrobił, jak mu kazano. Potem przyjął od mężczyzny połowę bułki, w krórą wgryzł się po uważnych oględzinach. Nie przestał jednak zachowywać czujności.
   – Nie powiedziałeś, kim jesteś.
   – Człowiekiem ze stolicy, strudzonym podróżnym.
   – O ciężkim sumieniu?
   Mężczyzna zachichotał i pokiwał palcem.
   – Sprawdzasz mnie, chłopcze? Tak jest, nie byłem dobrym poddanym. Może uciekam przed karą. Może jestem złodziejem, a może zabójcą.
   Dan się zasępił. Przez chwilę milczał.
   – W którą stronę jest stąd to Coarshire? – zapytał wreszcie. Starszy człowiek zacmokał i wskazał odpowiedni kierunek.
   – Na południu. Jeśli pokonasz ten ocean trawy, to trafisz prosto na główny trakt na odcinku przy Sałaciankach. Znasz to miejsce, chłopcze?
   Dan pokiwał szybko głową.
   – Świetnie. Ciągnie cię do Coarshire? Trafisz tam teraz tylko na wielkie zamieszanie.
   – Wojna? – zainteresował się chłopak.
   – Król nie żyje. Chyba długo podróżujesz, młodzieńcze. Ktoś zrzucił staruszka z murów i rozbił ten jego siwy łeb, torując drogę do tronu jego słodkiej córce. Wyobraź sobie to dziecko w koronie, chłopcze.
   Dan mimowolnie się skrzywił. To za księżniczkę Elyenne sir Arlan dał się obezwładnić, teraz mógłby zaś już być jej pięknym królem. To miejsce jednak miał zająć ktoś inny... stary lord Rivers.
   – Coś tu śmierdzi – zauważył chłopak, co wywołało u mężczyzny rozbawienie.
   – Węszysz spisek, młodzieńcze? Może słusznie. Każdy władca ma tyle samo wrogów, co przyjaciół, a tych nie da się tak łatwo odróżnić.
   Mężczyzna utkwił wzrok w płomienach; jego twarz przypominała kamienną maskę.
   – A ty, panie? – spytał cicho Dan. – Po której jesteś stronie?
   Starszy człowiek uśmiechnął się smutno, milczał jakiś czas, ale w końcu nie odpowiedział na to pytanie.
   – Niedługo świt, dzielny chłopcze. To twojego konia stamtąd słychać? Myślę, że powinieneś niedługo ruszać... zanim z tej twojej stolicy zrobi się jeszcze większy burdel, niż dotąd oglądaliśmy.

Lilia i SokółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz