XI. Epilog

334 28 11
                                    

   Podczas obchodów święta plonów w środku lata, większość wiosek w okolicy Coarshire zmieniała się niemal nie do poznania. Przestawało być ważne, którzy sąsiedzi się na codzień nie znosili, który krawiec zawyżał ceny, a który partaczył robotę. Prawie wszyscy zbierali się wówczas na wspólne świętowanie. W sercu każdego miasteczka sprzedawano tanio sery, miód, zboża i zebrane ostatnio dorodne warzywa i owoce. Kobiety plotły kwietne wianki, a mężczyźni ważyli piwo. Wiele gospód w tym dniu częstowało gości za darmo pieczywem i zulś cebulową, wieczorem zaś organizowano wspólne tańce pod gołym niebem, przy akompaniamencie piszczałek, bębnów i lutni. Środek lata był świętem uczciwości, dobroci dla innych i dzielenia się tym, co każdy potrafił zgromadzić. Obchodzono je rokrocznie od wielu pokoleń. Zawsze cieszyły chłopów w takim samym stopniu, niezależnie od wieku. Wspólne zabawy były miłą odmianą w porównaniu z codzienną pracą na polu lub wokół domu.
   Tego dnia nawet najubożsi mogli dostąpić prawdziwego zaszczytu, wedle najnowszego zwyczaju bowiem sama królowa odwiedzała ich, by symbolicznie rozdawać chleb.
   Sir Daniel z chęcią jej w tym towarzyszył. Od czasu jego pasowania minęło kilka miesięcy, ale on zdążył się już przyzwyczaić do służenia królowej i życia w trochę lepszych warunkach. Nie był oczywiście na tyle głupi, by codziennie chadzać w paradnej zbroi i okrywać ramiona arystokratycznym płaszczem. Wręcz przeciwnie, cenił sobie prostotę. Nawet przy tej okazji miał na sobie po prostu szkarłatny wams z wyszytym na piersi sokołem i nabijany metalem pas z przytroczonym doń mieczem i sztyletem, lecz na tym jego bogactwo się kończyło. Włosy jak zwykle miał rozrzucone w nieładzie. Dosiadał niezbyt dostojnego konia, bo pozostał wierny swojemu dzielnemu Płomykowi. Niemniej jednak w jego wyprostowanej sylwetce i pewnym siebie uśmiechy było coś, co budziło ogólny szacunek.
   Rycerz podążał na koniu tuż obok królowej, która zrezygnowała z lektyki i jechała również konno, dosiadając jabłkowitej klaczy w taki sposób, że biała suknia, w jaką była odziana, spływała gładko z jednej strony. Dalej ciągnięto wóz z pieczywem, a całość zabezpieczało jeszcze trzech zbrojnych. Nie było się jednak czego obawiać - lud witał Elyenne radosnymi okrzykami i pełnymi czci pokłonami. Dan wiedział, że królowa jest kochana tak samo, jak jej ojciec, jeżeli nie jeszcze bardziej. Od kiedy wyzwoliła się z jarzma żałoby i spod tyranii męża, sprawowała dobre i sprawiedliwe rządy. Niektórzy mawiali, że to kwestia jej doradców i po części mieli rację. Ważniejsze jednak było to, jak królowa traktowała swoich poddanych. Zdawało się, że kochała każdego z osobna i marzeniom wszystkich pragnęła uczynić  zadość. Ktokolwiek szukał u niej pomocy - otrzymywał ją.
   W kolejnej z wiosek królowa przyjęła na głowę kwietny wianek i ze śmiechem podziękowała przejętej dziewczynce, która jej go podarowała. Tutaj jednak nie zatrzymywali się na długo, bo zaraz ruszyli w kierunku najuboższych chat. Tam Elyenne zgrabnie zeskoczyła na ziemię i pierwsza podeszła do wozu z pieczywem. Jeden z rycerzy rozwiązał worek pełen świeżego chleba i przekazał jej dwa bochenki.
   Dookoła zdążyli zebrać się już najubożsi chłopi, nie mający często odwagi iść i świętować z mieszczanami.
   – Niebo nam cię zsyła, pani – powiedziała ze wzruszeniem starsza kobieta, gdy otrzymywała z rąk jej wysokości prowiant dla swojej rodziny. – Nie mamy nawet jak ci dziękować.
   – Dziękujecie swoją codzienną, ciężką pracą – została zapewniona.
   Dan zsiadł z konia i dołączył do pozostałych. W piątkę łatwiej było obsłużyć wszystkich zainteresowanych. Dając kolejnej rodzinie jedzenie i amforę wina, by mogli symbolicznie wypić z okazji święta na cześć miłościwie panującej, zastanawiał się, czy którykolwiek z tych poddanych widział choćby poprzedniego króla na oczy.
   – Szczęśliwego święta środka lata! Udanych zbiorów. Nie zapominajcie, kto was tu odwiedza. - Mrugnął porozumiewawczo do dziewczyny o pociągłej twarzy, która właśnie odbierała od niego podarek. Gdy powiódł za nią wzrokiem i ta zniknęła między chatami, jego uwagę przykuł ktoś inny. Jakiś człowiek czaił się za rogiem jednego z domost, ale gdy zauważył, że Dan mu się przygląda, natychmiast zniknął. Rycerz mruknął pod nosem w zastanowieniu.
   – Pójdę kawałek dalej – oznajmił innym żołnierzom, biorąc worek pełen mniejszych worków ziarna. Ciekawsko poszedł w kierunku domu, za którym zniknął tamten mężczyzna. Po drodze obdarował jeszcze jednego staruszka zbożem, zatoczył małe koło i nagle stanął twarzą w twarz z tajemniczym podglądaczem. Ten, zaskoczony, natychmiast uniósł ręce w obronnym geście.
   – Nie mów jej, że tu jestem! – poprosił półgłosem.
   Dan rozdziawił usta i uniósł wysoko brwi, nie do końca wierząc w to, co widzi.
   – Sir Arlan...?
   Łachmany, broda i ścięte włosy zmieniały go niemal nie do poznania, ale to rzeczywiście był nie kto inny, jak ów dzielny niegdyś rycerz. Teraz nie pozostało w nim praktycznie nic rycerskiego.
   – Jaki tam sir – sprostował nerwowo, sprawdzając, czy aby nikt nie zwracał na nich uwagi. Żołnierze dalej jednak byli zajęci rozdawnictwem jedzenia, a królowa mówiła z dwójką dzieci.
   – Już nie jestem rycerzem, nie widzisz? Ani słowa Elyenne. Siedzę tu jeszcze dwa miesiące i będzie mnie stać na rejs za Kwaśne Morze.
   – Jak to? – Dan z trudem powstrzymał śmiech.
   – Pracuję w polu. – Arlan uniósł głowę z taką dumą, że przez chwilę prawie przypominał dawnego siebie. – Jeden piwiarz mi płaci. Chrzanię to całe rycerstwo. No... - Kiwnął głową w stronę herbu na piersi Dana. - Ale tobie to chyba w smak, co? Szerokiej drogi, dzieciaku. Sami bawcie się w wojnę.
   – Wojnę? – zdziwił się młody rycerz, ale jego dawny pan tylko zabrał od niego jeden worek ziarna i czym prędzej uciekł do chaty, należącej widocznie do niego.
   Kiedy sir Daniel wrócił do wozu, ten był już gotowy do dalszej drogi.
   – Coś cię trapi? – spytała go uprzejmie królowa, kiedy dosiadł konia.
   – Nic takiego, pani. Po prostu... po prostu jedźmy dalej. Przed nami jeszcze długa droga.
   – Bardzo długa, sir. – Elyenne posłała mu ciepły uśmiech i ruszyli.

Lilia i SokółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz