IX. Spisek

169 21 7
                                    

   – Co to jest?
   Jeden z dwóch strażników pilnujących zejścia do lochów przyjrzał się uważnie przyniesionej im beczułce i stuknął w nią drewnianym końcem włóczni. Hiacynt poprawił czerwoną czapeczkę, stanowiącą element jego stroju sługi, po czym wzruszył ramionami.
   – Jego miłość król Rivers kazał wam to przynieść. Miał wyjątkowo dobry humor i chyba podzielił się nim ze swoimi najlepszymi gwardzistami – uznał niemal lekceważąco. Wskazał na beczułkę. – To naprawdę dobre wino.
   – A niech mnie, stoimy tu cały dzień i chronimy pustych lochów przed nikim – zauważył z wyrzutem brodaty strażnik, na co jego wąsaty kompan pokiwał głową. – Dawaj to tu, nie piłem od czterech dni. Czuję się jak cholerny abstynent.
   Hiacynt uśmiechnął się i oddał trunek żołnierzom, którzy natychmiast odstawili włócznie. Jeden wyjął ze skórzanego worka drewniane kubki. Po otworzeniu beczki pozwolili nawet przebranemu bardowi zostać tu z nimi, żeby we trójkę usiedli pod ścianą i się napili.
    – W Łzawej Twierdzy było inaczej – pożalił się wąsaty, gdy obaj strażnicy napełnili już kubki. – Niedużo bram do obstawienia, ciągłe zmiany warty... A tu? Nikt o nas nawet nie pamięta!
   – Musimy nosić swój prowiant, bo nikt nas nie zastępuje. Sterczymy tu jak te kołki – wtrącił brodaty. Po wychyleniu kubka alkoholu napełnił go na nowo i podał Hiacyntowi, aby i on się napił. Bard sprytnie wziął drobny łyk, a potem tylko udał, że znowu nabiera wina. Musiał być ostrożny.
   – Tym razem jednak król pamiętał – zauważył pogodnie, oddając kubek.
   – A ty właściwie to kim tu jesteś?
   – Pomocnikiem w kuchni – skłamał. – Od czarnej roboty.
   – Przyniesienie nam prezentu to czarna robota? – Wąsaty utopił chwilowy smutek w winie. – Król ma widać dużo pracy. Nigdy dotąd nie musiał zajmować się aż tyloma sprawami.
   – Tylko knuł – dorzucił lekko brodacz. Potem obaj wypili za zdrowie Riversa, a Hiacynt jedynie im się przyglądał i wesoło przytakiwał. Alkohol był mocny; sam o to zadbał, kiedy z pomocą kucharki wykradał beczułkę z kuchni. Mocny i doprawiony czymś na tę szczególną okazję. Zgodnie z zamierzeniem, dwaj strażnicy najpierw zaczęli więcej gadać i smutno narzekać na warunki pracy, potem zaśpiewali fałszywie pieśń o dzielnym rycerzu zaklętym w drzewo, a wreszcie zasnęli.
   Hiacynt odczekał kilka chwil, nim zerwał się na nogi, podszedł do krętych schodów wiodących na górę i wydał z siebie dźwięk podobny do ptasiego świergotu.
   Moment później dobiegł go odgłos kroków i w lochach pojawił się Dan. Towarzyszył mu nieco starszy chłopak o szlachetnych rysach twarzy. Obaj mieli na sobie szare wamsy, podobne do tych, które nosili strażnicy Riversa.
   – Gotowi – ozmajmił radośnie Dan. – Możemy ich rozbierać.
   – Nie ekscytuj się tak, na litość boską – zganił go z irytacją Hiacynt, wreszcie porzucając trzymany długo sztuczny uśmiech. Dan poruszył ustami, jakby mówił "przepraszam", ale przy pozbawianiu strażników półhełmów, kolczug, pasów i butów i tak nie umiał ukryć zadowolenia. On i jego towarzysz, Alfie, założyli szybko ukradzione śpiącym strażnikom przedmioty i przyczepili do pasów miecze. Potem zerknęli na siebie.
   – Wyglądasz jak idiota – zauważył Alfie.
   – To tylko twoje odbicie w moim hełmie.
   – Och, ruszajcie się – ponaglił ich Hiacynt, dosłownie wpychając młodzieńców na schody. – Albo wszystko zepsujecie. Idźcie już... i powodzenia!
   Obaj ruszyli na górę, teraz już jako nowi żołnierze w szeregach wroga. Jak narazie wyglądało na to, że ich plan przebiega pomyślnie. Mimo to Hiacynt miał rację. Wystarczył jeden niewłaściwy ruch, a wszyscy mogą jeszcze zostać za to obdarci ze skóry. Nie powinni się wygłupiać. Ważne było, by ciągle trzymali się swoich ról i pozostawali czujni.
   Spisek obejmował niewielką grupę osób, zmniejszało to bowiem szansę na wykrycie go i złapanie spiskowców. Przez ostatnie dni Rivers zdążył już udowodnić swoim nowym poddanym, jaki potrafi być stanowczy w pewnych sprawach, z drugiej strony jednak nieświadomie pokazywał też, że się boi. Nigdy nie opuszczali go strażnicy. Tę słabość między innymi wykorzystali członkowie tajnej grupy przeciwnej królowi.
   Idąc korytarzem zamku, Dan zastanawiał się, czy podobnie musiał czuć się człowiek, który zepchnął z murów króla Eggarda; chłopak przestał już bowiem wierzyć, że mógł to być przypadek. Ogromnie żałował, że nie zatrzymał tamtego starszego człowieka w lesie - to musiał być spiskowiec. Gdyby przyprowadził go do Coarshire i zmusił do zeznań, Rivers straciłby tron tak szybko, jak na nim zasiadł. Teraz jednak była szansa na naprawienie tego błędu. Szkoda tylko, że w taki sposób.
   Gdyby to Dan miał decydować, zapewne wybrałby inne wyjście - ale sam widział, że było to raczej niemożliwe. Krew za krew.
   – Dla królestwa – szepnął do siebie, kiedy z Alfim dotarli pod salę obrad. Udało im się doskonale rozegrać to w czasie. Niedługo po nich na drugim końcu korytarza pojawiły się cztery osoby. Najbardziej wśród nich wyróżniał się król Rivers, który dodatkowo podkreślił dziś swą postawną sylwetkę ciężkim płaszczem. U jego boku szła królowa, wydająca się przy nim być jeszcze mniejszą, niż w rzeczywistości. Nie podnosiła wzroku. Jej ubiór przypominał strój wdowy: ciemnozielona suknia pozostawała ledwo widoczna pod narzutą z czarnych koronek, której boki królowa ściskała w palcach. Już niedługo, nie bój się - miał ochotę powiedzieć jej Dan. Musiał jednak odpowiednio wypełniać swoje zadanie, więc zamiast tego stał na baczność i starał się nie spoglądać za długo na parę królewską. Ci zaraz weszli do komnaty, a prawdziwi strażnicy skonfrontowali się z przebierańcami.
   – Zmiana warty – oznajmił poważnie Alfie. Jeden ze strażników zlustrował ich uważnie wzrokiem i zmarszczył brwi.
   – Jesteście nowi?
   – Przyjechaliśmy z ostatnim poborem znad Łzawego Strumienia.
   – Stary zaciąga już nawet dzieci? – Milczący dotąd strażnik fuknął z niezadowoleniem. – Jeśli coś narozrabiacie, świeżaki, to my się o tym dowiemy, rozumiecie? Lepiej uważajcie na króla. Ten zamek to dół pełen żmij.
   Po tych słowach obaj po prostu odeszli.
   – Idioci – skomentował półgębkiem Dan. Nie mógł jednak narzekać, bo wszystko jak do tej pory szło nawet lepiej, niż mogliby się spodziewać.
   Dwaj podszywani wartownicy wkroczyli do sali narad i zamknęli za sobą drzwi. Już nie było odwrotu.

Lilia i SokółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz