32

991 52 16
                                    


Następnego dnia po południu mój ojciec został wypisany ze szpitala. Nie byłyśmy do końca pewne, czy jest to dobry pomysł, ale lekarz - jak i ojciec - byli przekonani, że w domu będzie mu na pewno lepiej. Oczywiście od tej pory miał się oszczędzać i często odpoczywać.

Zabrałam ostatnie rzeczy taty, wrzucając je do bagażnika i usiadłam z kierownicą. Odwiozłam rodziców do domu i zostałam z nimi chwilę, aby sprawdzić czy mają wszystko czego potrzebują. Mama oczywiście od razu zakazała ojcu robić czegokolwiek, nawet samemu zaparzyć herbaty, więc byłam pewna, że niczego mu nie zabraknie. Po pół godzinie wymówiłam się, mówiąc im, że mam bardzo ważną sprawę i niestety muszę lecieć. Miałam wpaść ponownie jutro.

Gdy opuściłam dom rodziców pojechałam od razu w dobrze znane mi miejsce. Po zostawieniu samochodu na parkingu przy fabryce szybkim krokiem ruszyłam do środka. Byłam wściekła a w środku czułam się oszukana i smutna. Myślałam, ze mogę zaufać Michael'owi, ale najwyraźniej się myliłam.

Potrzebowałam jednak ostatecznego potwierdzenia moich przypuszczeń. Złapałam za klamkę drzwi mieszczących się przy schodach i cicho weszłam do garażu. W pomieszczeniu było ciemno, ale po omacku znalazłam włącznik światła i zobaczyłam, to czego tak bardzo nie chciałam zobaczyć.

Samochody stały w dwóch rządach i było ich zdecydowanie więcej niż poprzednim razem, gdy miałam okazję tutaj być. Widząc samochód mojego ojca zaparkowany jako drugi poczułam falę smutku, która wlała się w moje ciało. Tak bardzo chciałam się mylić. Smutek powoli zastępowało wzburzenie a po chwili dosłownie gotowałam się od środka. Nie wytrzymałam, trzasnęłam drzwiami garażu i wypadłam na zewnątrz.

Pokonałam schody w kilku podskokach i znalazłam się w salonie.

- Shay! Nie spodziewałem się ciebie tutaj! - zawołał Calum, podchodząc do mnie z otwartymi ramionami, pewnie z zamiarem przytulenia mnie na powitanie.

- Odwal się! Ty też byłeś częścią tego wszystkiego! Ty też mnie okłamywałeś... Jak mogłeś? - zapytałam patrząc na niego z nienawiścią. Był zbyt zaskoczony, żeby wydusić z siebie jakąkolwiek odpowiedź, więc od razu przeszłam do sedna. - Gdzie jest Michael? Gdzie on jest?! - ponowiłam pytanie, gdy nie dostałam odpowiedzi.

- Jestem tutaj - usłyszałam spokojny głos ze szczytu schodów. Zanim zdążyłam do nich dojść chłopak znalazł się już na dole. Chciał do mnie podejść ale byłam szybsza.

- Ty pieprzony gnoju! - krzyknęłam odpychając go od siebie. Widziałam iskierkę bólu w jego oczach, ale aktualnie miałam to gdzieś. - Jak mogłeś...?!

- Shay, pozwól, że ci wytłumaczę... - powiedział bezradnie chcąc złapać mnie za dłonie, ale mu na to nie pozwoliłam.

- Nie musisz mi nic tłumaczyć! Najpierw okłamujesz mnie, że twój niby przyjaciel miał wypadek, gdy tak naprawdę ktoś po prostu go pobił. Dlaczego to zrobiłeś, co?! Ohh, to oczywiste, chciałeś mnie tylko wykorzystać, żeby wygrać ten zasrany turniej!

- Nie, Shay, ja chciałem cię chronić! Nie wiesz do czego są zdolni ci ludzie! - krzyknął, ale nie dałam mu dokończyć. Jego słowa jeszcze bardziej mnie zdenerwowały.

- Chronić?! CHRONIĆ?! I dlatego chciałeś okradłeś mojego ojca i sprawiłeś, że prawie umarł?! To dla ciebie jest ochrona?! Tak! Tak, domyśliłam się wszystkiego, nie rób takiej zdziwionej miny! Nie jestem idiotką i umiem łączyć fakty! "Na Oxford, dwa lub trzy, weź swój sprzęt, wolę się zabezpieczyć!" - darłam się a łzy toczyły się po moich policzkach. Powoli zaczynało brakować mi powietrza.

- Nie! To nie ja wtedy napadłem na twojego ojca! Gdy tylko Ray wrócił z tym samochodem i powiedział mi co się stało od razu tam pobiegłem! To ja wezwałem pogotowie! - powiedział znów podchodząc się do mnie.

- Nie zbliżaj się! - krzyknęłam wyciągając rękę w jego kierunku. - Wiesz co? Brzydzę się tobą - miałam świadomość ile jadu wkładam w te słowa i wręcz cieszyłam się z bólu, który widziałam na jego twarzy. - Właśnie teraz stałeś się dla mnie nikim. Gratuluję. Wiesz nawet zaczynałam coś do ciebie czuć. Pamiętasz naszą wycieczkę nad urwisko? Wtedy myślałam, że cię znam, ale najwyraźniej się myliłam. Nienawidzę cię. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - powiedziałam krztusząc się własnymi łzami i wybiegłam z budynku.

Nawet nie zwróciłam uwagi na prawie wszystkich członków Jaguars, którzy zwabieni naszą kłótnią zeszli do salonu. Nie zauważyłam również zwycięskiego uśmiechu, który ukazał się na twarzy Ashtona.

Zajęłam miejsce za kierownicą i po kilku próbach włożenia kluczyków do stacyjki wreszcie mi się udało. Ruszyłam z piskiem opon. Uciekałam od niego, od całej jego porąbanej grupy tanecznej, która była tylko przykrywką dla przestępców. Uciekałam od uczuć, które zaczęły we mnie kiełkować i od całego bólu, choć miał we mnie pozostać jeszcze przez długi czas.

Po pokonaniu kilku ulic zatrzymałam się przy krawężniku nie potrafiąc dłużej wytrzymać. Zaniosłam się niekontrolowanym szlochem, opierając głowę o kierownicę. Jak mogłam być taka głupia i ślepa? Myślałam, że mogę mu zaufać, że mogę na nim polegać. Najgorsze, że zdążyłam się do niego przywiązać. Była to najgorsza decyzja w moim życiu.


Wiem, jestem beznadziejna.
Przepraszam, że rozdział trafia tutaj dopiero teraz. Ostatnio wszystko mi się psuje, ale mam nadzieję, ze u was wszystko w porządku. :)

*niesprawdzany*

Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się wkrótce.

Miłego wieczoru <3


Just DanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz