Rozdział 5 "Decyzja"

587 64 17
                                    

Otworzył powoli oczy. Odetchnął głęboko i rozejrzał się po pokoju. Był zupełnie sam, do tego... zegar znów wskazywał środek nocy. Hanzo położył się w łóżku na wznak; zobaczył, że jest okryty ciepłą chustą Jessego. Miał rację, peleryna była niezwykle miękka.

Przemyślał sobie bardzo dużo. Potrzebował właśnie tego, żeby o sobie zdecydować. I zdecydował.

Wstał powoli i ociężale. Bał się iść samemu, w ciemności, w miejscu które ledwo zna, ale nie mógł zwlekać. Z trudem utrzymał się na nogach i już na korytarzu, podpierając o ścianę, szukał pokoju kowboja.

-Jesse. Jesse obudź się. -chłopak, gdy znalazł już sypialnię przyjaciela, wtargnął do środka, zamykając za sobą drzwi. Usiadł na łóżku i delikatnie potrząsał jego ramieniem. McCree podniósł ospale głowę i spojrzał na niego.

-H-Hanzo?... Co ty tutaj robisz, jest środek nocy, idź spać... -wymruczał, siadając i zapalając lampkę, która raziła ich obu w oczy, przyzwyczajone do ciemności. Hanzo westchnął głęboko. Nie wiedział, jak powiedzieć Jessemu o swoim postanowieniu.

-...Muszę odejść, Jesse.

***

-Jak Mercy się dowie, będzie chciała cię zabić, wiesz o tym? I jeszcze cała wina będzie na mnie, bo wiedziałem jako jedyny i cię nie zatrzymałem. -kowboj oparł się o barierkę balkonu na którym stali i zapalił cygaro. Hanzo spojrzał w rozgwieżdżone niebo.

-Pewnie i tak. Ale sprawiam wam problem. Te protezy, koszty leczenia... To wszystko... to problem.

-To jej praca.

-Ma jej wystarczająco dużo! Przemyślałem wszystko, McCree.

-Poradzisz sobie? Hanzo, przecież ty ledwo chodzisz, nie trzymając się ściany.

-Idzie mi już coraz lepiej. -rozmawiali, a Jesse coraz bardziej tracił nadzieję na zatrzymanie Hanzo przy sobie. Przy Overwatch. Ostatecznie poddał się. Na każdy jego argument, chłopak miał sensowną odpowiedź.

O wschodzie słońca, Jesse stanął z Hanzo w drzwiach bazy. Były otwarte na nieznaną mu do tej pory ścieżkę. Samotną wędrówkę, którą miał rozpocząć. Kowboj spojrzał na przyjaciela, który poprawiał kokardę, powiewającą na delikatnym wietrze. Jeszcze raz przyjrzał mu się dokładnie. Na jego spokojny wyraz twarzy, opadające na prawe oko kosmyki czarnych włosów, żółtą wstęgę... wystające obojczyki, tatuaż, usta i malutką bródkę. I cyjanowe oczy, które po chwili, zwróciły się ku niemu.

-Ha-Hanzo, gdybyś... gdybyś potrzebował jakiejkolwiek pomocy, proszę. Skontaktuj się ze mną, przez to, w porządku? -wręczył mu niewielki przyrząd, przypominający niewielką słuchawkę. Hanzo oglądał ją przez chwilę w dłoni, po czym włożył ją do małej sakwy przy pasie i uśmiechnął się.

-Arigato, McCree-San. -szepnął, rzucając się mu na szyję. Jesse zapłonął soczystym rumieńcem, odwzajemniając uścisk.

Nie chciał go puścić, i gdyby miał więcej siły, zatrzymałby go przy sobie na zawsze.

Delikatnie opuścił chłopaka na ziemię. Hanzo wziął jego twarz w dłonie i ostrożnie ciągnąc ją w dół, do swojej wysokości, pocałował czoło kowboja. Zaraz po tym, bez oglądania się za siebie, ruszył w poszukiwaniu Hanamury.

Jesse długo stał w miejscu jak wryty. Chciał pobiec. Zerwać się i po prostu go przytulić. Nie. Nie mógł tego zrobić. Mówią, że jeśli kogoś kochasz, musisz dać mu odejść... prawda?

**

-JAK. TO. POSZEDŁ. -Mercy kręciła głową z niedowierzaniem, wydzierając się na McCree, zawiniętego w pościel. Chłopak ziewnął przeciągle i mrużąc oczy, usiadł w łóżku.

-No po prostu, co ja mam ci powiedzieć więcej...

-Co mówił?! Nie podobało mu się tu czy jak?! Cholera jasna, McCree.. Nie mogłeś go zatrzymać?!

-Czego ty ode mnie wymagasz kobieto, przyszedł do mnie w środku nocy. Rozmawialiśmy bardzo długo, ale czego nie powiedziałem, to miał dobry powód, żeby stawić na swoim. To co ja go będę zatrzymywać...? -rozmawiali, a Jesse starał się nie rozwijać tematu. Angela westchnęła głęboko, spoglądając na sufit.

-...Myślałam, że chociaż trochę ci na nim zależy.

-...że co?!

-Wyglądaliście, jakbyście naprawdę się polubili. Więc... nie zależało ci, żeby wciąż tu był.

-Morrison mówił mi... że jeśli kogoś się kocha, to trzeba pozwolić mu odejść. -zakończył Jesse, kładąc głowę na poduszce i zawijając się z powrotem w kołdrę. Mercy wydała z siebie kolejne, głębokie westchnienie, po czym wyszła z pokoju. Kowboj, gdy został sam, wyciągnął dłoń po swoją chustę i przystawił sobie do twarzy, wciągając jej zapach. Tak. Wciąż pachniała jego włosami.

***

Minęły miesiące. Może nawet lata? 27-latek nie otrzymał wówczas żadnej wiadomości od przyjaciela, który zniknął. Pogodził się z jego odejściem. Miał nadzieję, że nic mu nie jest... że ma się dobrze. Że może jest nikła szansa, że jeszcze kiedyś go zobaczy?

-Jak myślisz, gdzie jest?

-Tracer, na pewno jest w Hanamurze, to oczywiste...

-A-Ah, no tak... Jak myślisz Jesse, dlaczego?... Dlaczego akurat tam? A nie na przykład w Nepalu?..

-Lena, bo.. niektórzy ludzie mają tak, że zrobili coś, czego bardzo, bardzo żałują, i nie mogą sobie z tym psychicznie poradzić.

-A co zrobił Hanzo?

-Nie mogę ci powiedzieć. Kiedyś, być może sam ci powie.

-Tęsknisz za nim...?

-..idźcie już spać. -Jesse, jak to miał w zwyczaju od odejścia Hanzo, siedział we wspólnym pokoju Tracer, Lucio, Hany i Jamisona. Jednak, ostatnimi czasy, zaczęli wypytywać o zbyt wiele.

Zgasił światło u swoich młodych przyjaciół i skierował do swojego pokoju. Padł na łóżko. Spał... nie spał zbyt często. Ani zbyt często, ani zbyt długo, jeśli już w ogóle udało mu się zasnąć. Okrył się szczelnie pościelą i zgasił lampkę nocną.

Nagle usłyszał nieprzyjemny, skrzeczący dźwięk. Po całym, ciemnym pokoju rozeszło się ostre, cyjanowe światło. Do tego, doszły wibracje owego urządzenia. Jesse zapalił ponownie lampkę i sięgnął na szafkę. No tak... pewnie znów jego telefon, ktoś się pomylił i dzwoni w środku... nocy...

Jednak, jego telefon ładował się na biurku, które znajdowało się z drugiej strony sypialni. W ręku trzymał... przyrząd do komunikacji na naprawdę ogromne dystanse, dał taki sam-

-J-Jest tam kto? Potrzebuje... pomocy, Jesse błagam... 

{Overwatch} Why so sad, pardner?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz