„Zasnął." -stwierdził McCree w myślach, spoglądając na przyjaciela. Byli w powietrzu, jakoś w połowie drogi do bazy. Niewielkie, ciemne dotąd chmurki powoli nabierały barw, na wschodzie. Słońce rozpoczynało swoją wędrówkę po nieboskłonie, a zegar wskazywał 4:28. Spędzili w Hanamurze trochę czasu i Jesse zupełnie zapomniał, że przecież pożyczył myśliwiec na chwilę. Przyspieszył trochę i włączył autonaprowadzanie na bazę. Sam ułożył się wygodnie w fotelu i zerknął na odzyskanego przyjaciela. Bardzo długo nie mógł się uspokoić, dopiero po długich rozmowach opowiedział mu, co wydarzyło się w jego dawnym domu. Teraz, głowa Hanzo spokojnie spoczywała trochę na oparciu siedzenia, trochę na jego ramieniu. Wyglądał na osłabionego. Miał podkrążone oczy i pełno drobnych obrażeń. Brudnych ran, które, jak mówiła Ana, są jednymi z najgroźniejszych, najbardziej zwodzących draśnięć jakich można się nabawić. Niezabezpieczone, mogą wpuścić zakażenie do organizmu. A terapia lecząca zakażenia wewnętrzne jest naprawdę mniej przyjemna od zwykłego wylizania się z zadrapań.
Jesse zerknął za okno. Niebo nabierało coraz ostrzejszych barw. Radar wskazywał powolne zbliżanie się do bazy. Jednak, zanim dotrą do hangaru, chciał, żeby Hanzo również zobaczył to niezwykłe zjawisko.
-Hanzo, obudź się. Otwórz oczy, spójrz na to. -potrząsnął nim delikatnie, na co chłopak wydał z siebie pomruk niezadowolenia i podniósł głowę. Przetarł oczy i zerknął za okno, od lewej do prawej. Westchnął głęboko i zaśmiał się pod nosem.
-Obudziłeś mnie tylko po to, żeby pokazać mi... wschód słońca?
-Znaczy no.. ja.. tak jakby, j-
-To słodkie. -przerwał mu, gdy Jesse zaczął się mieszać. Na twarzach obu, płonął rumieniec. Hanzo przeciągnął się, ziewając.
-Gdzie jesteśmy, Makkurie-san? -spytał, a na specyficzną wypowiedź jego nazwiska, kowboj zadrgał. Chciał udzielić mu odpowiedzi, jednak usłyszał dziwne odgłosy w słuchawce.
-Myśliwiec Slipstream T-01, naruszasz przestrzeń powietrzną bazy. Podaj swoją tożsamość. Powtarzam: Myśliwiec Slipstream T-01, nar- Chwila, T-01? Mamo, to nie jest... nasz Slipstream? Halo! Jest tam kto?! -słyszał skrzeczący głos Phary. Jesse nie wiedział co odpowiedzieć. Odchrząknął i przyłożył mikrofon do ust.
-T-To ja, hehe..
-Jesse?! Ty umiesz pilotować? Gdzieś ty był i od jakiej godziny, rany boskie! Ląduj natych-
-JESSE MCCREE AMARI REYES. Nie mam pojęcia, co robisz w tym cholernym myśliwcu, ale przysięgam, jak własną matkę kocham – kiedy siądziesz i na pokładzie nie będzie z tobą żadnego, racjonalnego wyjaśnienia twojej nocnej wyprawy, to masz synku wpierdziel, że się przez następne dwa miesiące nie pozbierasz! Siadaj, w tym momencie! Ja ci szczeniaku pokażę, co to znaczy kara po takim posunięciu, ty mała cholero... -słyszał w odpowiedzi również głos Any. Zaśmiał się poczciwie, spoglądając na zmęczonego Hanzo. Tak jak zostało mu powiedziane, osiadł ostrożnie na płycie.
-Chodź Hanzo, będziesz moim racjonalnym wyjaśnieniem... -powiedział, gasząc silnik, wypinając się z pasów i wstając, podszedł do chłopaka. Odpiął go od siedzenia i wziął półprzytomnego w ramiona. Hanzo zawinął się szczelniej w jego chustę, w której tkwił zapatulony, drgając z zimna. W Hanamurze, panowała nieco wyższa temperatura. Objął go za kark, przytulając się do jego ramienia i zmrużył oczy. Jesse cisnął łokciem w przycisk otwierający drzwi; wschodzące słońce raziło ich obu.
-Dzieciak ma przejebane, aż mu po prostu współczuje. -lamentowała Ana, idąc na płytę wraz z Pharą i Mercy, które zdawały się bać pisnąć choćby słowo. Kowboj zarzucił dumnie głową, odsuwając w ten sposób kosmyk włosów, spadający mu na twarz.
CZYTASZ
{Overwatch} Why so sad, pardner?
ФанфикNigdy nie przyglądał się nikomu uratowanemu przez siebie. Nie przyglądał się ani twarzy, ani szczegółom... ratunek życia, to ratunek. Nic szczególnego. Jesse lubił to uczucie. Kiedy widział wdzięczność na twarzy, czuł, że to co robi jest dobre. Choć...