Rozdział 11 "Agresja"

582 47 10
                                    

>jak pewnie zauważyliście, zaktualizowałam wszystkie rozdziały, bo nadałam im nazwy. Mam nadzieję, że nie zrobiłam tym spamu nikomu D: anyways, oto następny rozdział! ^w^




-Hanzo!

-Hanzoooooo, nauczysz nas strzelać z łuku?!

-A jak wywołujesz smoki Hanzooo?! -po krótkim śniadaniu, Lena, Hana i Lucio obstąpili łucznika dookoła. Zdezorientowany chłopak, zwrócił się w kierunku Jessa, pytającym wzrokiem. Natychmiast uzyskał odpowiedź.

-I tak miałem zamiar zabrać cię na mały trening, więc... czemu nie? -mówił, a najmłodsi agenci wyrażali coraz większą ekscytację. Hanzo wręcz przeciwnie. Niespecjalnie miał ochotę ujawniać swoje strzeleckie umiejętności, po za tym, osoby niedoświadczone w łucznictwie mogłyby zrobić sobie krzywdę, gdyby próbowały uczyć się akurat na jego łuku. Ten był specjalny. Dokładnie przystosowany do jego siły, wielkości dłoni. Łuk zawsze robi się pod właściciela, to nie tak, że łucznik wchodzi do sklepu i wybiera jaki mu się podoba. Hanzo miał ten luksus, że jego ojciec jako ważna osoba w jego okolicy, mógł wybrać kolorystykę, kształt, detale... Z czasem sam go ozdobił, wiążąc na nim niebieskie sznury, nawet dając go przyjacielowi ojca do wyrzeźbienia specjalnych, wymarzonych wzorów.

Inną kwestią było, iż był przekonany, że łuk jest przeklęty, bowiem to z niego wyleciała strzała, która miała zadać ostateczny cios Genjiemu. Tylko jego ręce, mogły dotknąć tej broni – i żadne inne.

-Gdzie twój łuk!?

-Będziemy mogli strzelać, prooooosze! -skakali dookoła coraz bardziej zdezorientowanego chłopaka. W końcu, uciszył ich pojedynczym, ostrym ruchem dłoni, co nieco przestraszyło młodziaków. Odsunęli się, robiąc mu przejście. Przed wyjściem z pomieszczenia, Hanzo odwrócił się do nich półgębkiem.

-Wybacz McCree, wybaczcie mi, ale swój trening wolę odbyć w samotności. -uciął, wychodząc. Jesse odetchnął głęboko, spuszczając głowę i z powrotem siadając do stołu.

-No i co? Nie idziesz za nim!? -pisnęła Hana, rozkładając dłonie. Cała trójka dosiadła się do kowboja. Ten, wziął łyk kawy i ze stoickim spokojem podniósł wzrok na skupione twarze młodych agentów. Zaprzeczył, kręcąc głową i podpierając się łokciem o stół. Przesiedzieli chwilę w ciszy, żeby Jesse mógł zebrać myśli.

-Słuchajcie, nie oczekujcie od niego bycia towarzyskim. On naprawdę nie ma łatwo, nie miał łatwo, a byciem napastliwym w stosunku do niego, nie pomagacie ani trochę. -warknął w końcu, mierząc nastolatków wzrokiem. Wyciągnął swój rewolwer i zabezpieczając go uprzednio, zaczął polerować o poncho. Reagował w ten sposób, gdy rozmawiał z kimś na ciężki temat.

-Ale to... to jest bez sensu! Bycie ponurym tylko dlatego, że co? Kogoś zabił? Kogoś skrzywdził? Coś mu się widzi z przeszłości, ale jakie to ma znaczenie? My tu zabijamy codziennie praktycznie, codziennie ktoś się rodzi a ktoś umiera, to jest kolej rzeczy, a on się zachowuje jakby, ja wiem, widział koniec świata, albo coś jeszcze gorszego, ygh. Przecież ty też miałeś straszne dzieciństwo, McCree. Nie pamiętasz swoich rodziców ani jedynego, kochającego się rodzeństwa. Nikt cię nie kochał i gdyby nie Jack i jego przyjaciel, zginąłbyś prędzej czy później. Sam, otoczony strachem i bólem. I wcale nie wyglądasz, jakbyś był pogrążony w głębokiej depresji. -Hana wpadła w monolog, wyrzucając z siebie wszystko, co myślała o urojonym zachowaniu łucznika. Lucio przyłożył dłoń do jej twarzy, kręcąc delikatnie głową.

{Overwatch} Why so sad, pardner?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz