,,Cisza" ~ całość

1.3K 79 9
                                    

Była jesień. Ponura, melancholijna jesień. Taka jesień zazwyczaj napada człowieka w najmniej oczekiwanym momencie i każe mu snuć się samotnie wśród opadłych liści, ogołoconych drzew i
opuszczonych miejsc, rozmyślając nad sprawami, które nagle wydawały się godzić w pierś niczym dębowy pień.
Harry Potter, okryty sławą Chłopiec, Który Przeżył, ten legendarny młodzieniec, który w dziewiętnastu latach swojego życia dokonał więcej niż tuzin dowolnych innych czarodziejów razem wziętych, poddał się jesiennej depresji. Dość już miał siedzenia w tym ponurym, straszliwie cichym i opuszczonym domu nr 12 przy Grimmauld Place, gdzie cisza eksplodowała w uszach, nuda była wszechogarniająca i przykrywała całunem obojętności jak zwłoki w trumnie, a samotność zdawała się  wżerać prosto w trzewia i wiercić dziurę od środka.
Nie mógł już tam wytrzymać, całkiem sam...
Spacerował powoli, z rozpiętym płaszczem, smagany przejmującym jesiennym wiatrem.
Skierował swe kroki ku cmentarzowi niedaleko domu Blacków, który od roku był jego własnym. Szedł
tam bezwiednie; nogi wlokły się same, bo ich właściciel pozwalał beznadziei i żałości pożerać swój
umysł i było mu już prawie wszystko obojętne. Zamieniał się powoli w najzwyklejszą, bardzo
nieszczęśliwą lalkę.
W pojedynku, mającym miejsce rok temu, pokonał Lorda Voldemorta. Jednak cena, którą
czarodzieje musieli zapłacić za to zwycięstwo, była ogromna-w tej samej bitwie zginęło mnóstwo ludzi.
Ron, Hermiona, Ginny, Neville, Hagrid, wszyscy inni... polegli, prawie wszyscy podczas prób
ratowania Harry'ego. Dzięki ich poświęceniu udało się pokonać Voldemorta, ale na dobrą sprawę nie
rozwiązywało to niczego, bo machina wojenna była już uruchomiona; pozbawieni przywódcy
śmierciożercy walczyli nadal i nic nie wskazywało na to, że wkrótce zechcą się poddać.
Jednak Harry'emu było to prawie obojętne-teraz był już sam, całkowicie i przejmująco sam...
Nagle zapragnął odwiedzić groby swoich przyjaciół, porozmawiać z nimi w samotności, jak
robił to ostatnio często. Oczywiście, nie otrzymywał od nich odpowiedzi, ale był to jedyny dla chłopaka
sposób, by poczuć ich namiastkę, nawet tak lichą...
Dlatego poczuł się niemile zaskoczony, kiedy odkrył, że na zazwyczaj opuszczonym
cmentarzu ktoś już jest, i to przy grobach Rona i Hermiony. Już miał odejść, kiedy nagle silny
podmuch wiatru mało go nie wywrócił. Przyniósł ze sobą jakiś cichy, smutny głos... Harry uświadomił
sobie, że to nieznajomy mówi coś do siebie. Podszedł trochę bliżej i przypatrzył mu się. Zdecydowanie
było w tej postaci coś znajomego... Mężczyzna stał odwrócony do Harry'ego tyłem. Sięgające ramion,
srebrzyste blond włosy opadały mu luźno na plecy przykryte długim, czarnym płaszczem ze skóry.
Stał wysoki, wyprostowany, a w jego sylwetce było coś swojskiego, coś tak znajomego... to coś
przywodziło Harry'emu na myśl dawne, szkolne lata w Hogwarcie...
Nagle go olśniło. Czyżby to... Czy to w ogóle możliwe...?
Nie widział Dracona Malfoya od ponad trzech lat. Na szóstym roku Malfoy nie wrócił do
Hogwartu, ale Harry słyszał, jak Ślizgoni czytają na głos jego list; według ich słów Draco wyjechał na
dalszą edukację do Bułgarii, do Durmstrangu. Na siódmym roku także nie powrócił. Potem Harry
słyszał o nim jedynie jako o wyjątkowo aktywnym śmierciożercy- podobno zabił mnóstwo ludzi i był
typowany na potencjalnego następcę Voldemorta. Jednak Harry nigdy nie spotkał go w żadnej z bitew.
A teraz, po tych trzech latach...
-Malfoy!- krzyknął Harry, ale niezbyt głośno, i podszedł bliżej.
Chłopak odwrócił się i Harry zobaczył jego twarz- tak, to musiał być ten sam Draco Malfoy.
Te włosy, blada twarz o ostrych, wyrazistych rysach, głębokie, przejmujące chłodem srebrzyste oczy...
Był znacznie wyższy i szczuplejszy, poza tym zapuścił włosy do ramion. Coś się zmieniło w jego
twarzy i spojrzeniu; zniknęło z nich szczeniackie lekceważenie, zastąpione przez dojrzałe i wnikliwe
wejrzenie człowieka, który widział już wszystko.
Jednak to wciąż był ten sam Draco: na widok Harry'ego uśmiechnął się tym samym
pogardliwym grymasem, którym obdarzał go przez te pięć wspólnych lat w Hogwarcie.
-Potter? No proszę, kto by przypuszczał, że się tu spotkamy...-powiedział spokojnie, odwracając się
całkiem w kierunku Harry'ego i robiąc parę kroków wprzód-Co u ciebie?
Harry spojrzał na niego jak na wariata: minęły trzy lata, pełne walki, śmierci i nieszczęść,
Harry tyle razy ocierał się o śmierć, stracił wszystkich bliskich mu ludzi, Malfoy drugie tyle pozabijał, a
teraz pyta się najzwyczajniej w świecie "Co u ciebie?" jakby od ich ostatniego spotkania minął
zaledwie tydzień!
-Sporo się zmieniłeś...-ciągnął Draco z nieodgadnioną miną.
-Co ty tu robisz, Malfoy?- wycedził Harry, nieznacznym ruchem sięgając po różdżkę ukrytą w kieszeni
płaszcza.
Draco stanął w miejscu.
-Wróciłem do domu. Czy to takie dziwne? Słyszałem, że leży tu profesor Snape... Chciałem go
odwiedzić.
Tyle lat minęło od ukończenia szkoły, a Malfoy wciąż mówił o zmarłym Snape'ie per "profesor"?
-Nie nabierzesz mnie na te gadki, parszywy śmierciożerco!- szepnął Harry, zaciskając palce na
różdżce wciąż schowanej w kieszeni.
Malfoy nawet nie drgnął, choć wyraz jego oczu zmienił się. Harry dostrzegł w nich coś na
kształt... bólu. Ponownie zerwał się wiatr, liście zawirowały między stojącymi nieruchomo
mężczyznami. Nie spuszczali z siebie wzroku. Nagle twarz Dracona wykrzywił uśmiech, ale Harry
nigdy w swoim życiu nie widział podobnie wyzutego z cienia wesołości, desperacko spokojnego,
przejmującego uśmiechu jak ten. Nie był to uśmiech przyjazny. Był to spokojny, wyprany z emocji
uśmiech człowieka, którego jeden maleńki krok dzieli od samobójstwa.
-Masz rację, Potter, jestem śmierciożercą. Pożeraczem śmierci. Mordercą.-powiedział cicho, głosem
na pozór spokojnym, choć wprawne ucho zapewne wyłapałoby delikatną sugestię drgania.
-Przyszedłeś tu po mnie, zgadłem?- spytał Harry tonem domysłu.
-Po ciebie, Potter? Nie. Czemu miałbym przychodzić tu po ciebie?
-Przecież zabiłem Voldemorta!
-To nie ma dla mnie znaczenia. To tylko jeszcze jeden trup. Mój ojciec nie żyje, matka też... Profesor
Snape... Blaise... Moi przyjaciele nie są już tymi samymi ludźmi. My też, Potter. Nikt nie jest już tą
samą osobą, co w Hogwarcie. Mój Boże... zdaje mi się, że całe wieki upłynęły, odkąd ostatnim razem
spacerowałem po szkolnym korytarzu. Odkąd ostatnim razem grałem przeciw tobie w quidditcha.
-Ciągle gramy, Malfoy. Tylko zasady lekko się zmieniły.
-Istotnie. I co teraz? Aresztujesz mnie, aurorze? Zabijesz? Przecież to tylko gra, jak sam mówiłeś.
Wykonaj więc swój następny ruch.
Harry zawahał się. Miał przed sobą śmierciożercę. Mordercę. Powinien go aresztować lub,
jeśli będzie walczył, zabić. Miał przed sobą Dracona Malfoya, którego od pierwszej klasy najchętniej
oglądałby rozsmarowanego na torach kolejowych. A teraz, kiedy miał szansę... Nie chciał go
atakować. Tak naprawdę było mu już wszystko obojętne. Malfoy był chyba ostatnią znajomą twarzą,
ostatnim hogwarckim rówieśnikiem, którego twarz nie zastygła w wiecznym bezruchu...
Powoli, bardzo powoli, wyjął różdżkę i wycelował ją w pierś śmierciożercy. Ręka mu nie
drgała.
Draco pochylił nieco głowę, jakby w zachęcającym geście.
-Malfoy... Dlaczego?- wyrwał się Harry'emu cichy szept; chłopiec poczuł, jak w jego oczach powoli
gromadzi się wilgoć.
Blondyn utkwił w nim nieruchome, spokojne spojrzenie.
-Czasami, Potter... ludzie nie mają wyboru. Robiłem tylko to, czego ludzie się po mnie spodziewali. Ty
też się tego po mnie spodziewałeś. Niektórzy po prostu nie mają przywileju wybierania sobie drogi. Ty
też go nie miałeś. Obydwaj graliśmy wyznaczone nam role jak najlepiej, a dziś... któryś z nas odegra
swój ostatni występ.
Wyciągnął swoją różdżkę i wycelował w Harry'ego niczym czarny, lśniący miecz. Harry
poczuł ukłucie w gardle. Nie chciał tego robić... Naprawdę nie chciał ponownie zabijać. Nienawidził
być do tego zmuszany. Zabijając morderców, myślał, sam w końcu się nim stałem. Jakie więc mam
prawo do osądzania ich? Czy dobre intencje usprawiedliwiają mord?
Długo stali naprzeciw siebie, patrząc sobie nieruchomo w oczy. W końcu Malfoy powoli
otworzył usta, ale Harry był szybszy. Wypuścił zaklęcie, które odepchnęło Malfoya o dobrych parę
sążni; blondyn uderzył w pobliskie drzewo i osunął się wolno na znajdujący się pod nim grób. Harry
podbiegł do niego i przytknął mu różdżkę do piersi drżąca ręką. Nie mógł już powstrzymać łez, które
cisnęły mu się do oczu.
-To nie musi się tak skończyć, Draco- powiedział cicho-Naprawdę nie musi... Oboje zostaliśmy sami...
-O czym ty mówisz-przerwał mu Draco; uśmiechał się do niego spokojnie, nawet przyjaźnie-pierwszy
raz od ich pierwszego spotkania w sklepie u Madame Malkin. Z czoła ciekła mu stróżka krwi.-Nie
można już nic zmienić, można jedynie iść naprzód. Tylko że... dla mnie już droga skończona.
-Nie, wcale nie, możemy...
-Harry. Popatrz na moje dłonie. Cały czas widzę na nich plamy krwi. Nie zmyję ich, ale już nie potrafię
żyć ze świadomością tych wszystkich ludzi, których pozbawiłem życia tylko dlatego, żeby zagrać
swoją rolę. Właśnie to sobie uświadomiłem i dlatego przyjechałem tutaj. Do ciebie. Żeby cię zobaczyć,
żeby z tobą porozmawiać... Żeby pozwolić ci wreszcie się zemścić.
-Ale Draco, ja...
-Nawet nie wiesz, jak dobrze się poczułem, kiedy cię wreszcie zobaczyłem, po tylu latach... Jak
dobrze jest widzieć znajomą twarz, nawet twarz wroga...
-Przestań!
-Jesteś aurorem, a ja śmierciożercą. Czyń swoją powinność. Przecież wiem, że zawsze chciałeś to
zrobić. Czemu miałbyś się teraz zawahać?
Harry nie mógł już tego słuchać. Zacisnął palce jeszcze mocniej, aż zbielały mu kostki. Draco
miał rację. Musiał to zrobić. Tylko dlaczego... Dlaczego to on zawsze musiał być bohaterem,
zwycięzcą? Dlaczego nie mógł być teraz na miejscu Malfoya? Popatrzył głęboko w niegdyś lśniące,
teraz puste, szare oczy śmierciożercy i nie znalazł tam nic, tylko pustkę, beznadziejną pustkę...
-Nienawidzę cię- wychrypiał bardzo cicho-Naprawdę cię nienawidzę.
-Wiem. Dlatego zrób to. Ulżyj sobie, ulżyj... mi.
Harry podniósł głowę. Opanował się. Powziął decyzję. Przycisnął różdżkę mocniej do piersi
wroga, który wciąż uśmiechał się spokojnie.
-Dziękuję-szepnął tak cicho, że Harry ledwo go dosłyszał. Zamknął oczy.
-Avada Kedavra.
Zawiał wiatr, liście podniosły się do tańca, potem zaległa cisza... Przejmująca cisza... Cisza,
po której nic już nie ma.

Nie zabijanie mnie! Next po 4✴ i 2💭

Opowieści życia ~ Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz