Rozdział 4

102 12 0
                                    

- Na pewno nic nie pamiętasz? - pyta następnego dnia komisarz Palmer. Jej delikatna zmarszczka pogłębia się, gdy po raz kolejny kręcę głową. Stara się być miła, ale coraz bardziej działam jej na nerwy, ani trochę nie pomagając w śledztwie.

- A nie wiesz, kto to mógł być? - kobieta się nie poddaje, ale ja też nie mam takiego zamiaru.

- Nie wiem. Nie mam wrogów, jeśli o to pani pyta - mówię, mając nadzieję, że nie wyglądam na tak zirytowaną, jak się czuję.

- Właściwie to Hope miała dosyć agresywnego chłopaka... - kiedy słyszę te słowa mam ochotę cofnąć się o parę minut i skierować rozmowę na inne tory, bo gdybym walnęła teraz swoją mamę to policjantka uznałaby, że jestem niezrównoważona psychicznie i sama skoczyłam do tego morza.

- A jak się nazywa? - pyta znacznie ożywiona już kobieta.

- To nie był on! Ta osoba miała ciemniejszą karnację! - nie wiem czy przypadkiem nie zaczęłam krzyczeć, ale widzę, że moje słowa podziałały.

- Wierzę, że wiesz co mówisz - rzuca nieco zawiedziona pani komisarz. - Gdybyś coś sobie przypomniała, niezwłocznie daj znać.

- Oczywiście - że nie. Nie mam już czego sobie przypominać. Wszystko pamiętam, ale ona nie musi o tym wiedzieć. Przynajmniej na razie.

                                                                                         *****

Niecałe trzy miesiące wcześniej

- Słuchaj Jacob, musimy pogadać.

- Co ty taka poważna? Stało się coś?

- Chodzi o to, że... powinniśmy zerwać.

  Proszę, po prostu weź to na klatę i nie rób awantur.

- Ale jak to? Dlaczego? Masz na myśli to uderzenie? - w jego oczach dostrzegłam jakiś dziwaczny błysk. Jakby cień wściekłości zakradał się do jego umysłu.

- Nie, tu chodzi o coś więcej. Właściwie to o wszystko. My... nie pasujemy do siebie. Podczas gdy ja chcę zaufania, ty żądasz kontroli nade mną. Kiedy jestem czymś zachwycona lub przejęta, ty umniejszasz tego znaczenie, ale ja nie mogę tego zrobić. Poza tym jesteś strasznie agresywny. Potrzebujesz kogoś, kto nad tobą zapanuje. Nie jestem na tyle silna, przykro mi - kiedy się do tego przyznaję, zaczynam odczuwać narastającą w gardle gulę.

Jestem zbyt słaba.

Teraz to do mnie dociera.

- Kim jest ten dupek?!

- Co?

- Pytam kim jest ten facet, dla którego mnie rzucasz?! Eric, Daniel, a może ktoś inny, suko? - kiedy tylko wypowiada ostatnie słowo zastanawiam się, czy aby na pewno dobrze słyszę. Nie wiem co robić, - wściec się, śmiać czy płakać - więc lampię się tak na niego przez kolejne dziesięć sekund.

- Jak ty mnie nazwałeś?

- Tak, jak na to zasłużyłaś - zanim zorientuję się, co zamierza, on chwyta mnie za ramię i głosem pełnym jadu syczy: - Jeszcze się dowiem, z kim mnie zdradziłaś, zdziro. Gorzko tego pożałujecie.

 Pchnięta przez niego upadam na chodnik i patrzę, jak odchodzi. Zaczynam rozmasowywać bolący tyłek i zauważam cieknącą z dłoni strużkę krwi. "Jeszcze zobaczymy, kto będzie krwawił ostatni".

 Powinnam się leczyć, póki nie jest za późno.

SOMEBODY ELSE || s.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz