Rozdział 7

79 10 2
                                    

- Okej, jesteśmy. Gdzie kopiemy najpierw?

- Tutaj! - mówię, wskazując na ziemię pod różanym krzewem. Miejsce oznaczone jest zwykłym, płaskim kamykiem o kolorze kawy z mlekiem. To tu co miesiąc zostawialiśmy sobie drobne prezenty, mające przypieczętować każdy kolejny miesiąc naszego związku.

 Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu nie wydaje mi się romantyczne, tylko głupie.

 Zachowywaliśmy się tak, jakby to wszystko miało jakąś głębię. Dobrze się przy nim czułam, ale... czy byłam szczęśliwa? Może najzwyczajniej w świecie wmawiałam sobie, że inni nie widzą go takiego, jakim jest, sama będąc zaślepiona swoimi wyobrażeniami?

 Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk uderzenia metalem o metal. Pudełko. NASZE pudełko.

- Mam otwierać czy ty chcesz to zrobić?

- Co? Nie, nie... otwieraj. Bez różnicy.

 To, co widzę kątem oka, przyprawia mnie o dreszcze. Koperta. On... zostawił dla mnie list? Wiedział, że tu przyjdę? Spoglądam na Shawna i dostrzegam w jego oczach zakłopotanie.

 Niepewnie podaje mi kopertę, a ja ostrożnie ją otwieram. Sięgam po kartkę i zaczynam czytać:

Bonjour, Hope!

Widzę, że nie tylko przeżyłaś, ale także znalazłaś pudełko. Zrobiłaś na mnie niezłe wrażenie. Jesteś teraz sama czy ze swoim fagasem, hę? A może już zdążył cię rzucić, co? Chłoptaś nie jest raczej na tyle głupi, żeby spotykać się z taką dziwką jak ty. Tak, dziwką. Brzmi znajomo? Jego także zdradzasz, czy tylko ja miałem takie szczęście?

Brzydzę się tobą. Szkoda, że się w tej wodzie nie utopiłaś, zdziro. Życzę ci długiej, bolesnej śmierci z całego serca (a raczej z tego, co z niego zostało).

Wszystkiego najgorszego i do zobaczenia, suko.

Twój niedoszły zabójca, J.W.

PS. Wcale nie złamałaś mi serca, to był żart. Nie pochlebiaj sobie.

- Ale on mnie nienawidzi - mówię, podając kartkę Mendesowi. W pewnym momencie widzę, jak zgniata papier w kulkę. W jego oczach widnieje czysta, nieskrywana wściekłość.

 Ciekawe, co go bardziej rozzłościło: to, że Jacob pisze do mnie jak do najgorszej siksy czy to, że życzy mi śmierci. A może zwrócił uwagę na coś innego?

- Do zobaczenia? Co ten dupek kombinuje? Czekaj... Może nie zauważyliśmy tu jakiejś wskazówki?

- Bonjour? Jest we Francji?

- Niewykluczone. Uczył się kiedyś francuskiego?

- Chyba nie... W sumie to nie jestem pewna. Świetnie zna angielski, tyle wiem. A co z komórką?

- Jest jakiś nieznany numer.

- Jaki kierunkowy?

- Trzydzieści trzy.

 Sięgam po swój telefon i sprawdzam, do jakiego miasta dzwonił Whitesides.

- Paryż. No kto by się spodziewał...?

 Siedzę przez chwilę w ciszy, patrząc, jak mój chłopak zakopuje metalowy przedmiot. Odwraca głowę w moją stronę i pyta:

- Czy zechcesz wybrać się ze mną do miasta miłości, mademoiselle?

- Z tobą zawsze, ukochany - mówię zalotnie, trzepocząc rzęsami.

 Shawn przykuca i nagle podnosi mnie, trzymając prawą rękę na moich plecach, a lewą podtrzymując nogi.

- Romantyczne wyjście przez furtkę? - pytam rozanielona.

- Jak ty mnie dobrze znasz - mówi, po czym pochyla głowę i czule całuje mnie w usta.

 Kiedy wychodzimy, niemalże słyszę dzwony weselne.

Przypadek?

Nie sądzę.

                                                                                             *****

Trzy tygodnie wcześniej

- Czy Tobie też się wydaje, że ktoś nas obserwuje? - pytam Mendesa podczas spaceru. To, że Jacob od tygodnia się nie pojawił wydaje mi się dziwne. Popadam w jakąś paranoję...

- Nie sądzę, ale mimo wszystko pamiętaj, że Cię obronię - mówi, obejmując mnie swoim silnym ramieniem. Chwytam go w pasie i głęboko spoglądam mu w oczy. Bije z nich miłość, szczerość i troska. Naprawdę cieszę się z tego, że mam przy sobie tak wspaniałego chłopaka.

 Nagle, gdzieś za nami słyszę trzask gałęzi.

- Słyszałeś to?

 Między drzewami parku przemykają dwa cienie. Dźwięk kroków wskazuje na to, że jacyś inni ludzie postanowili dotrzymać nam towarzystwa. Jeszcze bardziej wtulam się w swojego chłopaka i zamykam oczy.

 To nie dzieje się naprawdę.

  Czemu niby dwie...?

  Chrup. Chrup. Trzask.

- Shawn, co tu się dzieje?

- Nie mam poję... chwila. Luke! Matt! Wyłaźcie, wy pokraki!

 Po chwili z ciemności wyłaniają się dwaj bracia. No jasne, to oni nas śledzili. Pięknie. Obaj mają spuszczone głowy, a ich blond loczki powoli kołyszą się na wietrze. Niby jest między nimi różnica dwóch lat, ale wyglądają prawie jak bliźniacy. Zawsze mnie to przerażało.

- Co macie na swoje wytłumaczenie? - pyta Shawn tym tonem groźnego, starszego brata.

- Bo... - zaczyna czternastoletni Matt.- Luke ma dziewczynę i chciał zobaczyć, jak się obściskujecie.

- A skąd Ty się tu wziąłeś?

- Jest już ciemno, nie mogłem puścić młodszego brata samego...

- Przypominam ci, że ty także nie powinieneś się o takiej godzinie szwendać po mieście, młody. Czy mama wie?

- Wyszliśmy oknem... - zaczyna Lucas, ale nie może dokończyć, bo rozbrzmiewa dzwonek najstarszego Mendesa. Wszyscy dobrze wiemy, kto dzwoni.

- Cześć, mamo.

- Widziałeś może braci? Chyba wymknęli się z domu - mówi pani Mów-mi-Karen-skarbie. W jej głosie słychać panikę, strach i nutkę złości. Tyle, że to ostatnie skierowała na siebie, ponieważ jak zwykle ,,nie upilnowała ich".

- Tak, zaraz ich podrzucę.

- Gdzie są?

- Wszyscy jesteśmy w parku. Śledzili nas - dodaje niemal obojętnie. Zdaje sobie sprawę z tego, że dorastanie bez ojca to nie to samo i stara się traktować braci ulgowo.

- Zepsuli Wam randkę? Och... Przykro mi.

- Nie ma sprawy. Zaraz będziemy w domu, tylko najpierw odprowadzę Hope.

- Dobrze... Przeproś ją ode mnie.

- To nie Twoja wina, pamiętaj. Do zobaczenia.

 Rozłącza się i zawraca w stronę, z której przyszliśmy.

 Wygląda na to, że już po romantycznym spacerze.

  Szkoda.

Skoro już to czytasz - skomentuj lub zagłosuj.

To dla mnie bardzo ważne

SOMEBODY ELSE || s.mOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz