- To - mówię nieco ciszej gdy wyjmuję z portfela małą karteczkę, którą obracam w palcach przez kolejne minuty spotkania.
- Wiem co to jest - mówi niezbyt śmiało Frostner. Kiwam głową i rozchylam nieco wargi chcąc coś powiedzieć, choć w tamtym momencie mam tak wiele myśli, że nie wiem nawet co dokładnie chciałabym odpowiedzieć.
- Pan myśli, że to zwykła kartka, na której zapisane są jego dane i dzień, w którym zmarł oraz głupia modlitwa. Że to jedna z milionów kartek jakie dostaje się po pogrzebie. I ma pan rację. Z tym, że dla mnie to nie jest to tak do końca zwyczajna kartka. Boli mnie to, że wymienia się człowieka na coś takiego - kontynuuje. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że naprawdę trzymam ją w dłoni. Że jest na niej jego nazwisko.
- Więc pogrzeb był przytłaczający - podsumowuje mężczyzna.
- Nie ma pan pojęcia jak bardzo - mówię bez skrępowania - kiedy usłyszałam kilka pieśni i słowa księdza nagle wszystko do mnie dotarło. Zrozumiałam, że w trumnie, na którą patrzę nie leży zupełnie obca mi osoba a Derek. Ten sam, z którym bawiłam się jako dzieciak. Ten sam, który rozwalił moje pudełko od Monopoly. Ten, który na każdym kroku budował hotele by wycisnąć z nas jak najwięcej kasy. Zrozumiałam, że ostatni raz jestem tak blisko niego i co oznacza to całe ostatnie pożegnanie.
- O czym myślałaś gdy opuszczali trumnę? - zapytał sunąć długopisem po kartce papieru.
- O tym, że był za młody. Wiem, że nie mógł się odnaleźć i nie potrafił funkcjonować w społeczeństwie a świat za bardzo go przerażał. Może przytłaczał. Ale to nie był sposób - szepczę a Frostner poprawia się na swoim miejscu.
- Gdy odszedł zrozumiałaś to, co chciałem ci przekazać. Że śmierć nie jest sposobem na szczęście. Odbierając sobie życie jeszcze bardziej zranisz swoich bliskich. A i pozostanie po Tobie jedynie taka badziewna karteczka, z głupią modlitwą w tle - mówi patrząc na mnie uważnie. Czuję jak przeszywa mnie wzrokiem. Milczę dopóki nie przerywa ciszy - a co z rodziną? - Wszyscy zdawali się być zagubieni. Derek nie miał przyjaciół. Nigdy nie miał ani ich, ani dziewczyny. Nie miał nikogo poza nami. Jadąc na pogrzeb zastanawiałam się ile nas będzie. Czy będzie kameralnie, czy trochę więcej ludzi. Okazało się, że przyszli znajomi babci i uzupełnili puste miejsca. Wie pan, na wsi wszyscy się znają - mówię gdy Frostner wciąż milczy. Uznaje to za sygnał bym mówiła dalej, więc ciągnę wypowiedź. - Najsilniejsi płakali. Znów miałam problemy z oddychaniem. Nie chciałam patrzeć na trumnę, ale musiałam to zrobić. Musiałam go pożegnać.
- Widziałaś go?
- Tata powiedział, że wyglądał okropnie - odpowiadam. - Babcia, że wyglądał jak żywy a ja bałam się pójść. Uznałam, że wolę pamiętać tamte dni, gdy był nieco weselszy i cóż, jakby to powiedzieć... żywy - mruczę obracając w palcach kartkę.
- Pamiętasz ten dzień dokładnie?
- Tak. Potem zobaczyłam jego. Nie mógł znać Dereka, ale był tam - mówię cicho.
- Luke?
- Tak. Ale nie w kościele. Nigdy nie lubił do niego chodzić. Przez chwilę pomyślałam, że jest tam dla mnie. Ale to nie była prawda. Nie mogła być.
- Myślisz, że mu nie zależy?
- To dość jasne. Mijamy się i praktycznie nie widzieliśmy od początku roku. Nie rozmawiamy od dawna. Myślę, że jestem zbyt nieśmiała by do niego napisać. Poza tym obawiam się. Widzi pan... ludzie są jak granaty. Wystarczy im jakieś okropne doświadczenie lub kłopot by zapoczątkować wybuch, który niszczy wszystko na swojej drodze. Derek był granatem. Ale myślę, że to lubiłam w nim najbardziej. Nikt z nas nie wiedział kiedy wybuchnie, ale wiedział, że prędzej czy później to się stanie - mówię cichym tonem głosu.
- Jesteś granatem, Carah? - pyta wprost. Nieznacznie kiwam głową.
- Nie takim jak on. Myślę, że trudniej mnie złamać, jednak Luke mógłby to zrobić. Wystarczyłoby gdyby znalazł kogoś, zakochał się bez pamięci a potem wziął ślub, założył rodzinę. Albo zranił mnie słowem, powiedział, że nic dla niego nie znaczę. Każdy ma jakieś granice. Mój wszechświat od lat kręci się dookoła niego. Tak jakby był cholernym słońcem a ja jakąkolwiek inną planetą. Może planetoidą. W każdym razie jakbym była daleko od niego. Zbyt daleko by być szczęśliwą. Zbyt daleko by móc obdarzyć go taką miłością, jaką bym chciała. Gdy słońce wybuchnie wszechświat przestanie istnieć. Śmierć Dereka uświadomiła mi nie tylko to, że marnuje swoje życie czy, że nie mogę myśleć o zakończeniu tego wszystkiego. Uświadomiła mi, że tak samo jak on, to Luke może zniknąć z tego świata. A wtedy ja jak i wszechświat przestanę istnieć - kończę a Frostner patrzy na mnie uważnie po raz kolejny dzisiejszego dnia.
- Więc dlaczego nie powiesz mu o tym wszystkim?
- Myślę, że jak każdy boję się odrzucenia. Gdybym ostała odrzucona przez niego rozpadłabym się na kawałki - odpowiadam spoglądając na kartkę - ale byłaby dobra strona. Choć nie wierzę w drugi, lepszy świat to myślę, że spotkałabym Dereka i skopałabym mu tyłek.
- A co jeżeli dowiedziałabyś się, że los chce w przyszłości skrzyżować wasze drogi? - pyta zapisując dalszą część w notesie. Przez chwilę milczę, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - Co jeśli w przyszłości to on będzie stał obok gdy przyjdzie ci pożegnać kogoś bliskiego? Co jeśli to on będzie cię wspierał?
- Kilka razy sobie to wyobrażałam. W zasadzie ciągle to robię. Dlatego tak bardzo boję się, że zepsuję tym kolejną relację - mówię cicho - słońce nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Może to przez jego zachody. Są najpiękniejsze, jednak ze słońcem jest łatwiej. Zawsze wiesz, że wróci następnego dnia. Luke zaś nigdy nie był czymś oczywistym. Może to dlatego tak bardzo go kochałam - dodaję chowając kartkę, która dołącza do drugiej z danymi dziadka. Nienawidzę ich a jednak noszę je ze sobą wszędzie. Ale tak samo jest z Luke'm.
CZYTASZ
planety ÷ hemmings.
Fanfic❝ - Tamtego dnia zrozumiałam, że jeżeli jesteśmy sobie pisani, to prędzej czy później znów się spotkamy. A jeśli jesteśmy planetami, to nigdy już się nie zobaczymy, ale zawsze będę miała tą maleńką nadzieje na to, że kiedyś cały układ słoneczny szla...