Chapter Nineteen

802 35 6
                                        

Któregoś dnia wybuchnę, niszcząc wszystko wokół siebie.

Powoli uchyliłam ciężkie powieki. Głowa pękała mi niemiłosiernie i nie miałam pojęcia, co się właściwie wydarzyło... Zajęło mi chwilę, zanim zorientowałam się, że leżę na łóżku w sypialni Justina (właściwie jego rodziców), a chłopaki pochylają się nade mną, jakby myśleli, że umarłam. Musiałam ich jednak zawieść... 

- Bieber! Obudziła się! - krzyknął Matt, przez co lekko się skrzywiłam. Jego głos wywołał jeszcze gorszy ból w moich skroniach. Próbowałam pozbierać myśli, choć było to cholernie trudne. Drżącą rękę przesunęłam na swoje czoło i skrzywiłam się, czując szorstki materiał. Bandaż? Chyba jakieś jaja... W co ja do cholery walnęłam? 

- Cass, dobrze się czujesz? Co cię boli? - John ukląkł obok łóżka i delikatnie pogładził palcami mój policzek. Zachowywał się dosłownie jak troskliwy, starszy brat. 

Podobało mi się, że tak się martwili, chociaż to nie było podobne do takich "groźnych gangsterów". Teraz wyglądali jak spokojni, zwyczajni przyjaciele. 

- Co się stało? - jęknęłam i chciałam usiąść, jednak brunet mnie powstrzymał. Rozejrzałam się wokół, ale Justina nigdzie nie było. Gdzie on do cholery jest? Powinien siedzieć przy mnie! To w końcu przez niego to wszystko się stało... Dopiero teraz przed oczami stanęły mi wydarzenia z pamiętnego wieczoru. Niska temperatura, ciemność, las, zgubiona droga... Skrzywiłam się na samą myśl. A później jeszcze ten mój upadek... Jedynym plusem było to, że Karmelkowi udało się mnie odnaleźć. 

- Miałaś drobny wypadek w lesie. 

- Gdzie Justin? - zepchnęłam z siebie łapę Matta, która ciągle mnie powstrzymywała przed jakimkolwiek ruchem i usiadłam na łóżku. Bolała mnie dosłownie każda kość, więc musiałam zaliczyć niezłą glebę. Uniosłam lekko materiał koszulki i ciężko westchnęłam, widząc na żebrach ogromnego siniaka. Dopiero zagoiły mi się "pamiątki" po ojcu, a teraz coś takiego... Moje ciało po prostu nie może wyglądać dobrze. Jestem skazana na siniaki i rany. 

- Próbuje ściągnąć tu naszego lekarza, ale słabo mu idzie, bo jest obserwowany. - John przyglądał mi się tak uważnie, że szczerze mówiąc, poczułam się trochę nieswojo. Bez przesady, przecież nic takiego mi się nie stało. 

- Nie ma potrzeby. Czuję się całkiem dobrze. - zerknęłam w stronę drzwi, gdzie akurat stanął Karmelek. Wytrzeszczyłam oczy, widząc jak wygląda. Jego włosy były roztrzepane w każdą możliwą stronę, pod oczami miał wielkie sińce jakby z niewyspania, a na jego policzku dostrzegłam spore rozcięcie, które szpeciło jego przystojną twarz. - Co ci się stało? - szepnęłam. Miałam tylko nadzieję, że nie zrobił sobie tego, próbując ratować mnie. Przecież on miał obsesję na punkcie swojego wyglądu... 

- To nic takiego. - uśmiechnął się delikatnie i spokojnym, nawet nonszalanckim krokiem podszedł do łóżka. John zrobił mu trochę miejsca, więc przysiadł obok mnie. Nieśmiało wyciągnęłam dłoń i zimnymi palcami dotknęłam rany na jego policzku. Blondyn wyglądał na lekko zaskoczonego, ale jednak nie odepchnął mojej dłoni. 

- Pewnie cię boli... 

- Nie przejmuj się tym. Lepiej powiedz jak ty się czujesz. - chwycił mój nadgarstek tak delikatnie, że miałam wrażenie, że uważa mnie za porcelanową lalkę. Kciukiem pogładził moje lekko starte knykcie, co wywołało u mnie przyjemny dreszcz. Uwielbiałam, gdy był tak delikatny... 

Why Don't You Love Me?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz