Wiatr 7 i 8

281 24 6
                                    


7

Kto by pomyślał, że cały czas ukrywali się tuż pod naszym nosem – szczęki Pierwszego Tropiciela poruszały się gniewnie. Ledwie kilka dni jazdy od najbliższego miasta.

Stali skryci w cieniu drzew na wzgórzu. Pod nimi, doliną, biegł stary zarośnięty trakt, wiodący do zniszczonej, zbutwiałej bramy zrujnowanego dworzyszcza. Pokruszone mury dawały wgląd na dziedziniec, po którym kręciło się kilkoro ludzi. Mężczyzna i dwie kobiety. Kapłanki... To musiały być Kapłanki. Dotknął amuletów na piersi. Klejnoty Ognia i Wody pulsowały intensywnie, ciepłe, prawie gorące. Uśmiechnął się w duchu. Twarz pozostała kamienna. Nie drgnął nawet jeden mięsień. Gestem nakazał swoim cofnąć się głębiej w las. Tamci nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa i dobrze. Czarna Gwardia Torci zaatakuje, gdy ułożą się do snu. Zaskoczą ich. Nie wiedział, ilu Wojowników skrywa się w Margas. Nie spodziewał się ich tam wielu, ale nie zamierzał bezmyślnie ryzykować. Chciał mieć wszelkie atuty po swojej stronie.

*****

Alena nie mogła sobie znaleźć miejsca. Plątała się po obejściu bez celu. Coś ją niepokoiło, a najgorsze było, że nie potrafiła określić, co właściwie. Miała ogromną ochotę pójść nad jezioro i zanurzyć się w kojącej wodzie po czubek głowy. Nie chciała jednak łamać zakazu Vertosha, a Corlah pomagał teraz Ergorowi w kuźni i nie mógłby jej towarzyszyć.

Airo wyszła z kurnika, z koszykiem zawieszonym na ramieniu.

– Idę zrobić coś do jedzenia! – zawołała do Aleny. – Ci tam, jak wylezą z kuźni, to pewnie gotowi będą zjeść woła! I to nie czekając aż wół się upiecze. Jak ci się nudzi, to idź nakarm kury!

Alena skinęła głową. Airo zniknęła we wnętrzu domu, a Woda, nim skierowała się karmić ptactwo, powiodła wzrokiem ponad pokruszonym murem. Zamrugała powiekami, bo zdawało się jej, że na wzgórzu pod lasem, po drugiej stronie doliny, zamajaczył jakiś cień. Przyjrzała się uważniej, wytężając wzrok, ale teraz niczego tam nie dostrzegła. Las stał nieruchomy, jak zwykle. Łagodny wiatr poruszał gałązkami. Nie było w tym obrazie nic, co mogłoby niepokoić, lub wzbudzić bodaj odrobinę zaciekawienia. Otrząsnęła się, tłumacząc sobie swój nastrój nieobecnością Evy i niepewnością co do losów Ino. Powinny być razem. Zespół stanowił siłę. Rozdzielone dysponowały bardzo ograniczoną mocą. Ale Vertosh nie chciał słyszeć o tym, by jechały wszystkie, a Eva, choć znała ich ograniczenia, poparła jego stanowisko. Uważała, że Wojownicy dadzą, jej w drodze i pozostającym tutaj, dostateczną ochronę. Kiedy zaś Garrosh zwiąże Ino, będą względnie bezpieczne. Po powrocie wspólnie zastanowią się, co robić dalej. Nie mogli przecież spędzić całego życia, ukrywając się w dziczy przed Torcą.

Alena odwróciła się plecami do lasu, by skoncentrować się na pracy. Nie wiedzieć czemu ciarki przebiegły jej po plecach... Zupełnie, jakby ktoś ją obserwował. Odetchnęła głębiej, wzięła koszyk z ziarnem dla drobiu i zacisnęła palce na jego krawędzi. To niedorzeczne – pomyślała – nic tam nie ma. Nic nie ma... Żeby odgonić niepokój skupiła słuch na rytmicznych dźwiękach dochodzących z kuźni, a wzrok na kurach w pośpiechu wydziobujących ziarno spomiędzy źdźbeł trawy. Uśmiechnęła się. One zawsze robią to tak łapczywie, jakby każdy posiłek był tym ostatnim, po którym świat się skończy.

Kiedy wyszła z kurnika uczucie, że jest obserwowana ulotniło się z ciepłym wiatrem i słońcem. Niepokój też przygasł. Airo wystawiła głowę z kuchni, wołając na obiad.

Mężczyźni zebrali się przy studni. Corlah i Vertosh opłukali ręce i ochlapali twarze. Ergor nie bawił się w subtelności i wylał sobie cebrzyk zimnej wody na głowę, hurtem spłukując pot i kurz. Otrzepał się z wody, jak niedźwiedź. Odgarnął z twarzy włosy i wyciągnął rękę do Aleny, uśmiechając się szeroko.

Wiatr (Dzieci Żywiołów IV) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz