eight

316 50 34
                                    

Powolne mrugnięcie oczami. 

Tak.

To dzisiaj.

Kolejne mrugnięcie.

Ten dzień będzie idealny.

I jeszcze jedno.

Cisza.

Brutalna cisza otaczała mnie, napełniała, nie mogłem oddzielić jej początku, od końca, stałem się jej częścią.

Zamknąłem oczy, przestałem poruszać swoim ciałem.

Tym razem nie było już żadnego dźwięku, za którym mógłbym się schować, a ja jestem zmuszony samemu radzić sobie z tym, co czuję.

Moje płuca napełniają się ogniem, a wydychają przeraźliwe pragnienie, by w końcu to zostawić.

Naraz po ciszy zaczęło mnie otaczać milion uczuć. Wirowały wokół mnie, jednak jedno z nich  było inne niż pozostałe. Zdecydowanie silniejsze.

Duma.

Jestem dumny, że udało mi się w końcu to zrobić, w końcu znalazłem w sobie odwagę.

- Tyler! - głośny dźwięk dobiegający z oddali. Ale czy on istnieje na prawdę, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni?

Woda wokół mnie zaczęła wirować. Na początku delikatnie, po chwili jednak gwałtownie. 

Ktoś szarpnął mnie za ramię, głowa ponownie znalazła się nad poziomem wody, a pługa gwałtownie napełniły się tlenem. Czułem, jakby całe moje wnętrze płonęło. Chciałem ponownie znaleźć się pod wodą, by chociaż trochę ugasić pożar panujący wewnątrz mnie. 

Jednak osoba, która mnie z niej wyciągnełatrzyma mnie na swoich rękach, powoli zmierzając w stronę brzegu. Zamglonym wzrokiem patrzę na osobę winną pozostawienia mnie przy życiu.

Jedyne, co zauważam to oczy kolory kawy mocca.

***

Ktoś nade mną cicho płakał, cały czas powtarzając moje imię. 

Delikatnie podniosłem powieki, niepewny jak mam się zachować. W końcu niecodziennie ktoś przeszkadza ci w samobójstwie, a następnie płacze nad tobą, stawiając cię w dość niekomfortowej sytuacji.

- Tyler. 

- C-co się stało? - zapytałem zachrypniętym głosem.

- Żyjesz, Tyler. - rozpoznałem Josha i momentalnie wszystko zrozumiałem. - Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam.

- Nie. - przerwałem mu, podnosząc dłoń na znak sprzeciwu.

Powoli podniosłem się, siadając naprzeciwko niego i patrząc na jego bladą twarz, mało co sam nie wybuchając płaczem.

- Kocham cię - wyszeptał, a w jego oczach mogłem zauważyć milion emocji połączonych z łzami.

- Nie jestem odpowiednią osobą do kochania. - stwierdziłem gorzko. - Mam.. Jakby to delikatnie ująć... problemy. 

- Możemy sobie z nimi poradzić. - powiedział miękko, przysuwając się do mnie i kładąc rękę na moim policzku.

- Ranię wszystkich, którzy mnie kochają. A poza tym, my się prawie nie znamy.

- Znam cię wystarczająco dobrze. - przerwał mi. - Wiem, że jesteś bardzo wrażliwą osobą, która po prostu nosi w sobie pewne rany z przeszłości. Ale wiesz co? Damy sobie z tym radę. Razem.

- Nie znasz mojego mózgu, tak dobrze, jak znasz moje imię. Nie znasz mojego serca, tak dobrze, jak znasz moją twarz.  - wyszeptałem. - Josh, jestem granatem. Któregoś mnie po prostu wybuchnę raniąc wszystkich, których znam. Będzie lepiej dla ciebie, jak będziesz trzymał się ode mnie z daleka.

- Nie rozumiesz, że to zrani mnie jeszcze bardziej? - zapytał ze złością, przez popatrzyłem na niego z niepokojem, czując, jak w moich oczach zbierają się łzy. - Kurwa, Tyler, pokochałem cię, nie planowałem tego. To po prostu się stało. Jednak o wiele bardziej zranisz mnie, kiedy mnie odtrącisz.

Już nie ukrywałem łez. Płynęły po moich policzkach tworząc na nich małe wodospady i skaoując z brody, na moją i tak już przemoczoną koszulkę. 

Siedząc tam tak i patrząc na jego zapłakane oczy, miękkie usta, zdałem sobie sprawię, że także czuję do niego coś więcej.

Delikatnie dotknąłem jego twarzy, jakbym bał się, że jest tylko wytworem mojej wyobraźni, że gdy tylko go dotknę, rozleci się na miliony kawałeczków, lub po prostu zniknie.

Chłopak powoli chwycił mnie za drugą rękę, splatając nasze palce razem. Szybkim ruchem przyciągnąłem go do siebie, kładąc się na plecach, tym samym zmuszając go, do położenia się na mnie, co też zrobił, swoimi ciepłymi dłońmi błądząc po moim ciele.

- Czy to oznacza, że spróbujemy? - wyszeptał w moje usta.

- To oznacza 'kocham cię' - odpowiedziałem, wpijając się w jego usta, rękoma łapczywie dotykając jego ciała.

Josh zszedł z pocałunkami niżej, zostawiając na mojej szyi szlaczek w postaci malinek i ugryzień, na co jęknąłem cicho. Zacząłem czuć, jak w moich spodniach zaczynało brakować miejsca, a także jak coś twardego napierającego na wewnętrzną stronę mojego prawego uda, no co roześmiałem się, odpychajac od siebie różowowłosego.

- Jesteśmy w miejscu publicznym, Joshie. - zaśmiałem się, siadając.

- Zawsze możemy się przenieść w ustronne miejsce. - powiedział ze śmiechem.

Przeczesałem jego włosy ręką. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu czułem się po prostu idealnie, jakbym był stworzony do tego, by siedzieć z nim tutaj.

- O cholera. Masz może telefon? - zapytałem się go, ocknąwszy się z moich przemyśleń.

- Tak. - podał mi swoją komórkę.

Rozświetliłem ekran, sprawdzając godzinę. 16:44

- Muszę się zbierać. - powiedziałem. - Mam... wizytę u doktora.

- Mogę cię odprowadzić? - zapytał spoglądając na mnie z uśmiechem.

- Jasne. - odpowiedziałem, wstając i od razu chwytając go za dłoń, splatając nasze palce razem.


i want to drown in your hands |joshler|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz