ODDECH DRUGI

405 42 6
                                    

Mijał tydzień, od kiedy ostatecznie zakończono budowę pierwszego budynku fabryki. Maszyny szyjące Chciaki pracowały na pełnych obrotach, wyrzucając z siebie coraz to więcej kłębów dymu i gorącej pary. Dzięki temu produkcja zyskała nowe, stałe tempo, a klienci nie byli zmuszeni dłużej czekać na zakończenie powolnego procesu ręcznego szycia, bo taki wymiar miała do tej pory realizacja jednego projektu pożądanego produktu. Niedługo przed uroczystym otwarciem, Once-ler złożył zamówienie u krawca. Obejmowało ono nie tylko frak, ale również spodnie i cylinder, który to za radą matki zajął miejsce melonika. Wszystko szło dobrze. Początkowo nawet zwierzęta były traktowane z należytą czułością, jaką chłopak przejawiał w sposób niebanalny. Zamawiał bowiem za połowę swojej pensji dostawy świeżych owoców, które trafiały bezpośrednio do zwierząt. Nie było to może nic wielkiego, ale przynajmniej pokrywało straty w drzewach, a tym samym ich jedynego jak do tej pory źródła pożywienia. Once-ler był z siebie naprawdę dumny. Udawało mu się godzić obie rzeczywistości - swojej fabryki i mieszkańców doliny - co wcześniej wydawało mu się czystą abstrakcją. Lorax mimo tego nie cieszył się równie mocno. Przeciwnie. Zaślepiony szybkim przypływem gotówki i wzrastającym szacunkiem dla jego osoby, niebieskooki nie spostrzegł tego zupełnie, nawet jeśli wydawało mu się, iż dba o wszystkich. Chciaki zgodnie z planem trafiały do konsumentów, a oni z chęcią wkładali w ich zakup mnóstwo pieniędzy. Doprowadziło to do tego, że w krótkim czasie dobudowano kolejny budynek, powiększając fabrykę dwukrotnie.

Księżyc zniknął za horyzontem, pozbawiając nocne niebo chłodnego, srebrnego blasku. Powietrze nie było już tak ciepłe, jak kilka miesięcy wcześniej, toteż okna pracowni Once-ler'a przestały stać otworem. Ogień trzaskał w kominku, ogrzewając policzki chłopaka. Czarnowłosy siedział na swoim obrotowym krześle, przeglądając gazetę obwieszczającą po raz kolejny jego sukces. Wydawać by się mogło, że jest tylko lepiej, a mimo to wciąż gryzło go sumienie, jakby zapomniał o czymś bardzo ważnym, o czym nie powinien zapominać. Sińce dawno zniknęły z jego szyi, a strach przepełniający go od tamtej nocy, prawie całkowicie przestał mu towarzyszyć. Pogodził się nawet z faktem, że może posiadać dwoistą naturę. Potraktował tym samym owy incydent jako znak, który miał mu tylko ułatwić pozbycie się poczucia winy. Tak właśnie myśląc, pochylił się nad szkicownikiem w skupieniu. Pochłaniał go koncept stworzenia nowego, unikalnego wzoru, lub całkowicie odmiennej od dotychczasowej tekstury Chciaka. Głowił się nad tym już od dłuższego czasu, a pomysłów wciąż przybywało. Wciągnięty w szkice kompletnie nie spostrzegł, że nie jest już w pracowni sam.
- Muszę przyznać, że jestem z ciebie naprawdę dumny. - niski głos rozlał się w powietrzu niczym płynna czekolada, pomimo szorstkości w jego tonie. Once-ler poderwał się z miejsca, niemalże zszokowany. Czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Na chwilę kompletnie zapomniał o wszystkich planach. Nie pamiętał nawet, jak poprawnie nabrać do płuc powietrza. Po prostu siedział jak sparaliżowany, nie będąc w stanie trzeźwo myśleć. Dobrze wiedział, że nie ma na tyle odwagi, by się odwrócić. Strach ponownie nad nim zapanował. Gdyby nie to, że bardziej bał się braku oddechu niż samego utożsamienia swojego lęku, nie zebrałby się na to, aby spojrzeć za siebie. Zrobił to jednak z zamkniętymi, a raczej zaciśniętymi powiekami. Połową sukcesu w jego przypadku i tak był obrót. Kiedy więc je rozchylał, czuł jak całe jego ciało drży, mimo tego, że szok ograniczał mu ruchy. Nikogo jednak nie zobaczył. Rozglądał się nerwowo, nie dowierzając własnym oczom. Pokój był kompletnie pusty. Chłopak wiedział, że nie oznaczało to niczego dobrego, a już na pewno nie dla jego zdrowia. Był pewien, że to, co siedziało do tej pory w jego głowie, ma zamiar mimo wszystko tam zostać. Westchnął ciężko. Powoli wyrównał oddech, kręcąc głową i uderzając się w policzki z otwartych dłoni. Zdawał sobie sprawę, że jeśli sprawy będą szły w tym kierunku, zwyczajnie oszaleje. ,,Przestań świrować, Once-ler. On siedzi tylko i wyłącznie w twojej głowie." - pomyślał, jeszcze raz uderzając się w twarz. Odepchnął się czubkiem buta od podłogi i odwrócił ponownie, tym razem wracając twarzą do biurka. A tak mu się bynajmniej wydawało, bo zamiast zobaczyć swój szkicownik w ciemnej, skórzanej oprawie, jego wzrok spotkał się z parą zielonych, połyskliwych oczu, które patrzyły na niego spod zmarszczonych brwi. Kolorem nie przypominały żadnej barwy, jaką do tej pory znał czarnowłosy. Wyglądały jak dwa wypolerowane i niewyobrażalnie drogie kamienie szlachetne, podobne do tych, jakie na urodziny zażyczyła sobie matka chłopaka. Jego zachwyt minął jednak nieoczekiwanie szybko w momencie, kiedy zdał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znajduje. Krzesło zachybotało się pod nim, a chwilę potem upadło na podłogę wraz z nim samym, uderzając go boleśnie w tył głowy.
- Kim jesteś?! - wykrztusił niebieskooki, odpychając się rękami w tył, do momentu, aż plecami dotknął ściany. W tamtym momencie nie był do końca świadom, jak głupie zadał pytanie. Głos drżał jeszcze w jego krtani, a słowa ulatywały zanim przeszły przez usta. Dopiero przyparty do ściany miał pełny widok na postać, która jakby nigdy nic siedziała na blacie jego biurka, szczerząc się w jego kierunku. Był to czarnowłosy mężczyzna, ubrany w zielony frak z jaskółczym ogonem. Na dźwięk padłego pytania, wybuchnął śmiechem, kompletnie zbijając i tak wystarczająco przerażonego chłopaka z tropu. Podniósł się gwałtownie i zeskoczył na podłogę, która pod jego ciężarem ugięła się delikatnie. Wyglądał nie tylko tajemniczo, ale przede wszystkim przerażająco, gdy powolnym krokiem zbliżał się do Once-ler'a, nachylając się doń coraz bardziej. Chłopak zamarł w bezruchu, nie mogąc wykrzesać z siebie ani słowa. Strach odbierał mu siłę na jego odparcie, a mimo tego długie, szczupłe nogi stawiały coraz to większe kroki w jego stronę, nawet jeśli odległość biurka od ściany mierzyła mniej niż trzy metry. W tamtej chwili widział ją jednak jako niekończący się odcinek, coraz mocniej napierający na jego ciało. Wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby, dławił się zapachem perfum zielonookiego, które drażniły mu gardło i doprowadzały cały umysł do szaleństwa. Kiedy zaś mężczyzna kleknął naprzeciw niego, kompletnie odebrało to chłopakowi swobodę oddychania.
- Sam nie wiem...a na kogo wyglądam, Oncie? - zapytał, dotykając jego zimnego z przerażenia policzka. Dopiero w tamtej chwili Once-ler mógł dobrze mu się przyjrzeć, a raczej nie miał wyboru. Chude nogi wspierające równie szczupły tułów czarnowłosego, niczym nie różniły się od budowy ciała chłopaka. Twarz miał podobnie pełną z niemalże identycznie okrojonymi oczami. Jedynie ich kolory od siebie odbiegały. Kruczoczarne włosy przykrywały fragment czoła, odsłaniając jednocześnie zmarszczone w lekceważący sposób brwi.
- Jak twoja szyja? Przykładanie lodu wcale nie robi różnicy, prawda? - zapytał ponownie, szczerząc się szerzej niż dotychczas, a wówczas chłopak zrozumiał, na czym polegała głupota jego poprzedniego pytania.
- Przecież ty nie istniejesz! - krzyknął, łamiącym się głosem, jakby chciał przed sobą udowodnić, że nie postradał zmysłów. I tak faktycznie było, bo stojąca przed nim, nieco wyższa postać z pewnością nie była fikcją. Mężczyzna zaczął się tym razem śmiać tak bardzo, że łzy spływały po jego policzkach kaskadami. Chwycił się za brzuch, nie mogąc opanować rozbawienia. Słysząc to, Once-ler pobladł jeszcze bardziej niż dotychczas. Strach pozbawiał go siły. Śmiech mężczyzny gwałtownie umilkł, a jego brwi ponownie się zmarszczyły tyle, że nie była to już ta sama mimika, co dotychczas. Była to złość, połączona jednocześnie z zawiedzeniem, nie tyle postawą - jak mogłoby się wydawać - a banalnymi reakcjami niebieskookiego. Nagle chłopak poczuł, jak lodowate, chude palce oplatają powoli jego gardło. Wciąż jednak brakowało mu pewności siebie, aby wykonać jakikolwiek ruch. Odruchowo przyspieszył oddech, bojąc się o odebranie każdego kolejnego. Dłoń mimo to wcale nie zacisnęła się na jego skórze i tylko paznokcie wbijające się coraz głębiej pod jego skórę wciąż przypominały mu o tym, jak bardzo był głupi. Ostatecznie jednak tamten odpuścił, niechętnie odsuwając od niego rękę. Once-ler przełknął głośno ślinę. Powoli dochodził do siebie, nawet jeśli nadal nie pojął sytuacji, jaka przed chwilą rozegrała się i wciąż trwała w jego pracowni. Wyciszył oddech i nawet odważył się spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy, co ewidentnie ucieszyło tamtego jako, że wyszczerzył ostre zęby w kpiącym uśmiechu.
- Czyli jednak potrafi cię to uspokoić. - mruknął, przekrzywiając głowę. Triumfował, choć chyba sam nie był pewien dlaczego. Patrzył na chłopaka pod sobą, dominując nad nim tak, jak miał zamiar to robić. Czuł w nim strach. Napajał się nim i realizował swój cel. Chwilę potem zdjął cylinder, mieniący się nie tylko w blasku lampy nad ich głowami, ale też odbijający światło księżyca. Kierując ponownie wzrok na Once-ler'a wiedział już, że nie zobaczy lęku na jego twarzy, nawet jeśli pozostał on gdzieś wewnątrz. Oczekiwał czegoś zupełnie innego - uległości.
- Dlaczego tu jesteś? - zapytał w końcu bez wahania czarnowłosy. Jego oddech kompletnie się wyrównał. Zapach perfum przestał go drażnić, a wręcz zaczął mu się podobać. Nigdy za nimi nie przepadał, szczególnie za mocnymi. Wprawiał go więc w zakłopotanie fakt, iż w tym wypadku nieświadomie zrobił wyjątek.
- Mam tu do załatwienia mały biznes.
Once-ler czuł, że ta zapowiedź nie oznaczała niczego dobrego. Nie miał też pojęcia, jak powinien interpretować słowo kluczowe - ,,biznes". Przerażała go możliwość ponownej utraty oddechu, a jednocześnie zdawała się sprawiać mu pewną przyjemność. Uświadomiwszy to sobie, poczuł momentalne obrzydzenie własną osobą. Nie wiedział już, czy gorsze jest jego własne odczucie odnośnie tej sprawy, czy bardziej fakt, że miał przed sobą wytwór jego umysłu. Odłamek charakteru, który zdominował całkowicie resztę produkowanych w jego mózgu emocji. Wszystkie negatywne myśli stały się teraz jego materialną kopią, lubiącą podpuszczać go na różne sposoby. Chwilę potem wstał, wciąż kurczowo napierając plecami o ścianę. Nie miał na tyle odwagi, by zmniejszyć odległość między nimi.
- Ktoś tu udaje twardego! Żałosne... - zakpił zielonooki, również się podnosząc. Wtedy też Once-ler spostrzegł, że nie tylko kolor oczu odróżnia ich od siebie. Mężczyzna był o wiele wyższy, nawet jeśli wcześniej wydawali się sobie równi. Przez ten fakt odniósł wrażenie, że nazwanie go mianem ,,żałosny" wręcz bezdyskusyjnie pasowało.
- Skoro już tu jesteś - zaczął chłopak, z odrobiną zmieszania w głosie - to jak mam...
- Greed-ler. - odparł wyższy, unosząc dumnie głowę, jakby właśnie szczycił się wysokim tytułem - Myślałem, że to oczywiste.
Once-ler zaniemówił ponownie, przez chwilę nie mogąc zrozumieć, czy naprawdę aż tak łatwo jest z niego wszystko wyczytać. W końcu nie zdążył nawet skończyć zdania, a już otrzymał oczekiwaną odpowiedź. Zapomniał bowiem, że stanowią swego rodzaju jedność, niepodzielną i połączoną identycznym ciałem. Czuł w piersi ucisk. Wciąż nurtowało go coś na pograniczu ciekawości, a strachu, tlącego się jeszcze w jego głowie. Mężczyzna tymczasem jakby nigdy nic podszedł do biurka, biorąc do ręki szkicownik. Z uwagą przyjrzał się oprawie, uśmiechając się do siebie. Chwilę potem usiadł na obrotowym krześle i założył nogi na blat, nie zwracając kompletnie uwagi na niebieskookiego. Ten jednak wcale się o nią nie upominał. Przeciwnie.
- Czemu jeszcze nie wprowadziłeś tego do sprzedaży? - zapytał w końcu Greed-ler, wskazując na najnowszy projekt, w dodatku mierząc Once-ler'a pytającym wzrokiem. Chłopak również spojrzał w jego kierunku, podobnie unosząc brwi. Stał tak przez chwilę, aż w końcu zdecydował się podejść bliżej, a nawet nachylić delikatnie w jego stronę. Pytanie dotyczyło projektu nowych odcieni Chciaków tyle, że nie były one dopracowane, a tym bardziej gotowe do produkcji.
- Trzeba je trochę udoskonalić. Te farby mogą osłabić materiał... - wytłumaczył, uciekając w miarę możliwości wzrokiem od twarzy zielonookiego.
- Jesteś kretynem, czy jak? Skoro go osłabią, to zacznie się szybciej niszczyć.
- No przecież o tym mówię. - Once-ler czuł, że przestaje cokolwiek rozumieć. Widział, że mężczyzna patrzy na niego z góry. W dodatku pojawił się nie wiadomo z jakiej racji, udając teraz, że nic się nie stało i sprawiając pozory kompletnie nieporuszonego. Być może faktycznie go to nie ruszało. Wydawał się całkowicie opanowany w każdej sytuacji. Nawet jego śmiech był prawdopodobnie przemyślanym ruchem. Zachowywał się jak czysty człowiek biznesu. Myśląc w ten sposób, czarnowłosy nie spostrzegł zupełnie, iż mężczyzna wbija w niego spojrzenie pełne oburzenia już od dłuższego czasu.
- Jednak jesteś kretynem. - mruknął w końcu, przewracając oczami - Jeśli będą się szybciej niszczyły, wtedy ludzie będą je częściej kupowali. Produkcja się zwiększy, a ty tylko na tym zyskasz. Czy to naprawdę aż takie skomplikowane?
- Ale przecież to prawie jak oszustwo... - wyjąkał niebieskooki, nie będąc pewnym, czy aby na pewno powinien się odzywać. Wtedy też bez wahania poczuł chłód wzroku Greed-ler'a na swojej twarzy i momentalnie dostał gęsiej skórki. Chwilę potem intensywny wzrok przestał nękać chłopaka i jedynym, co wprawiło go jeszcze w zakłopotanie było głośne, przeciągane westchnięcie, zamienione momentalnie na śmiech.
- Chyba muszę nauczyć cię, czym jest prawdziwy biznes, Oncie...

* * *

To moje pierwsze fanfiction, które zdecydowałam się dodać i strasznie się denerwuję. Mam nadzieję, że spodoba się ono chociaż części z Was! Jestem otwarta na sugestie i komentarze - również te negatywne. Bedę się starała dodawać kolejne rozdziały regularnie, co tydzień, albo dwa. Dziękuję za wszelkie odsłony! Miłego czytania!

OSTATNI ODDECHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz