Rozdział 1

22 0 0
                                    

Mleczna mgła snuła się pod moimi nogami, a każdy krok powodował trzaski zamarzniętej trawy. Cieńki strumień światła, który dawała moja latarka oświetlał oblodzoną drogę. Cisza, którą owiany był ten nocny krajobraz sprawiała wrażenie całkowitego bezruchu. Wydawało się, że każde z leśnych stworzeń wstrzymało oddech oczekując w napięciu nieuniknionego... Szłam miękko stawiając kroki, jakby bojąc się zmącić to dziwne zawieszenie otaczającej mnie nocy. Podążałam przez siebie, coraz głębiej wchodząc w Las. Im dłużej szłam, tym więcej ogarniało mnie wątpliwości. Sama nie wiedziałam czego tak naprawdę szukałam. Mijałam stare, pokryte lodową pokrywą i śniegiem drzewa, które zdawały się wyciągać ku mnie swoje gałęzie we wrogim geście. Gęsta rośliność zaczęła powoli ustępować i po jakimś czasie wyszłam na rozległą polanę, na której rosło jedno samotne drzewo. Podeszłam bliżej i oświeciłam latarką poskręcany pień olbrzymiego dębu. Przynajmniej myślałam, że to dąb jednak po dłuższym przyglądaniu się stwierdziłam, że nie znam tego gatunku. Nie przyjęłam się tym zbytnio ponieważ nie znałam się na drzewach. Spojrzałam na potężne konary i gałęzie, oraz na zwisające z nich ogromne sople. Wpatrując się w idealną gładkość lodu przypomniałam sobie stare legendy o sercu puszczy, które opowiadała mi moja babcia gdy byłam mała. O świecie pełnym magicznych istot i zaczarowanych miejsc. Opierając się o chropowatą korę drzewa westchnęłam cicho i przyglądając się parze wydobywającej się z moich ust szepnęłam:

- Widzisz Babciu? Tu nic nie ma...

Moje słowa porwane przez lodowaty wiatr zabrzmiały zdumiewajaco głośno w tej niczym nie zmąconej ciszy. Zadrżałam. Było za cicho. Nic tylko wiatr zawodzący w koronach drzew. Byłam lekko zaniepokojona tym brakiem jakichkolwiek oznak życia. Las w tym miejscu wydawał się martwy. Rozejrzałam się nerwowo dookoła zatrzymując wzrok na czarnej granicy drzew. Jakby przyciągana jakąś magiczną siłą na sztywnych nogach ruszyłam w tamtym kierunku. Pomiędzy drzewami zamajaczyły jakieś ciemne kształty. Podchodząc bliżej zostałam dojrzeć zarys jakiejś budowli. Nagle zamarłam. Poczułam na sobie czyjeś uważne spojrzenie. Powoli odwróciłam głowę wpatrując się w dwa świecące punkciki. Zza ciernistych krzewów przewiercał mnie wzrok dwóch lodowato niebieskich oczu. Zwierzę było wielkości małego niedźwiedzia a jego czarne, gęste furo połyskiwało w słabym świetle księżyca. Spojrzało na mnie nieustraszonymi oczami urodzonego drapieżnika. Stałam jak zahipnotyzowana, nie mogąc się ruszyć. Nogi miałam jak z waty czując się zapewne jak ofiara czekające na śmierć. Zwierzę obnażyło białe kły i wydało z siebie gardłowy warkot, na którego dźwięk serce podeszło mi do gardła. Stworzenie kucnęło na tylnych łapach, przygotowując się do skoku. Poczułam ogień palący całe moje gardło i bezskutecznie starałam się zapanować nad moimi nogami. Widziałam każdy napinający się mięsień mojego oprawcy i wiedziałam, że nie pozostało mi nic innego jak zdać się na jego łaskę. Jego futro zjeżyło się od łba po ogon, a paszcza pełna równych rzędów kłów otworzyła się. W ułamku sekundy zwierzę skoczyło. Zacisnęłam ze strachu powieki czekając na mój koniec. Ku mojemu zdziwieniu nic nie poczułam. Otworzyłam oczy i zdążyłam jeszcze zobaczyć połyskujący, czarny ogon znikający w gęstwinie. Gdy tylko zwierzę zniknęło poczułam wracające siły i rzuciłam się biegiem do ucieczki. Pędziłam przez zaśnieżony Las. Błękitne światło księżyca migotało między drzewami. Moje zamarznięte na kość palce zacisnęły się w pięści, którymi wymachiwałam rytmiczne, zmuszając się do biegu. Śnieg trzeszczał pod moimi nogami gdy pędem omijałam drzewa i krzaki. Wiedziałam, że jeśli się zatrzymam zginę. Mój oddech skraplał się w krystalicznie chmurki. Oblodzone gałęzie boleśnie raniły moją skórę, kiedy przedzierałam się przez gąszcz. Czułam ogień w płucach gdy zdałam sobie sprawę z tego, że nie wiem gdzie jestem. Ciężko dysząc zwolniłam i zaczęłam szperać w torbie szukając latarki. Nigdzie jej nie było - musiałam ją zgubić. Zaklęłam pod nosem. Czemu akurat mnie to musiało się przytrafić? Rozejrzałam się nerwowo dookoła, starając się uspokoić oddech. Nagle usłyszałam jakieś poruszenie w zaroślach. Z pobliskiego krzaka osunęła się czapa śniegu. Wstrzymując oddech i czekając na nieuchronny atak, odruchowo przyjęłam postawę obronną. Z zarośli wyszedł wysoki chłopak z czarnymi jak węgiel włosami, które lekko połyskiwały przy każdym ruchu. Wyglądał na jakieś dziewiętnaście lat. Był ubrany również na czarno, w skórzaną wiatrówkę i jeansy. Biorąc pod uwagę dzisiejszą pogodę musiało mu być bardzo zimno, jednak nawet jeśli tak było to wcale tego nie okazywał. Spojrzał na mnie z rozdrażnieniem, a jedna z jego dobrze zarysowanych brwi uniosła się, jakby oceniał co ma ze mną zrobić. Ogarnął krytycznym spojrzeniem moją postawę, po czym odezwał się niskim głosem:

- Hej! Co ty tu robisz w nocy, w środku lasu...?

Stanęłam w bardziej swobodnej postawie jednak wciąż byłam czujna. Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią, ale zważywszy na to, że go nie znam rzuciłam jedynie:

- Mogłabym cię zapytać o to samo.

W jego lazurowych oczach pojawił się niebezpieczny błysk, przez który poczułam się niepewnie i spuściłam wzrok. Jednak gdy znowu na niego spojrzałam nie zobaczyłam nic podejrzanego. Może tylko mi się wydawało... Może.

- Odprowadzić cię do najbliższej drogi? - spytał nagle głosem wyzutym z uczuć, wyrywając mnie z rozmyślań. Zawahałam się. Miałam zaufać nieznajomemu, spotkanemu w lesie po nocy? Sama myśl wydawała się idiotyczna i skrajnie nieodpowiedzialna. Jednak z drugiej strony przez moją nieprzemyślaną ucieczkę kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem, a nie chciałam ryzykować spotkania kolejnego stworzenia, chcącego mnie zabić...

- Gdyby to nie był problem... - zgodziłam się niechętnie.
Chłopak nakazał mi gestem, abym ruszyła za nim. Coś w jego sposobie poruszania się podpowiadało mi, że podjęłam dobrą decyzję...
Cały czas pozostawałam czujna, nie wiedząc czego mogę się spodziewać. Jednak po jakimś czasie dotarliśmy bezproblemowo do wąskiej, oblodzonej drogi.
- Dalej dasz radę sama? - zapytał mnie nieznajomy, a niewiadomo czemu na dźwięk jego głosu przeszył mnie lodowaty dreszcz.
- Raczej tak... - wydukałam, przeklinając się w duchu za drżący głos. Wbijając wzrok w ziemię zastanawiałam się, jak przerwać tą niezreczną ciszę.
- Jestem Josette...- powiedziałam wreszcie, lecz nie odpowiedział mi nawet najmniejszy odgłos. Odwróciłam się gwałtownie, i przekonałam się, że chłopak zniknął.
Zostałam całkiem sama.

***

Gdy wróciłam do domu było już dawno po północy i starałam się nie obudzić mojej współlokatorki. Po cichu usiadłam przy biurku, i zapaliłam nocną lampkę. Wyciągnęłam swój notes, i zaczęłam szkicować. Po jakiś piętnastu minutach ogarnęłam krytycznym spojrzeniem owoc mojej pracy. Z rysunku spoglądał na mnie przenikliwym spojrzeniem czarny wilk.
________________________________________
Witam! Mam nadzieję, że pierwszy rozdział zachęci was do czytania. To moja pierwsza opowieść na wattpadzie więc proszę o wyrozumiałość ☺. Komentujcie, żebym wiedziała czy się wam podoba.
Lecę pisać następny 😉

Zaczytaana

Więzień MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz