Część I

660 44 12
                                    

„Jeśli jesteś wciąż tą kobieta, którą znałem, wiem, że znajdziesz sposób."


~

A gdyby tak rzucić to wszystko w cholerę? Strząsnąć ze swoich barków ten niemożliwy do udźwignięcia ciężar? Pozbyć się go i odetchnąć głęboko... Głęboko i boleśnie, ze skurczonymi z bólu i żalu płucami. Zacisnąć zęby, by nie krzyczeć, nie szeptać bezgłośnych przeprosin; wstrzyknąć w żyły mętną, brązowawą ciecz, by przytępić duszę i sumienie, wygnać obrazy zalewające umysł; zakryć uszy, by nie słyszeć oskarżeń; zamknąć serce, zapomnieć o jego istnieniu, by nie pękło. Ponownie.
Bo ile człowiek jest w stanie przetrwać?
Ile odpowiedzialności może wziąć na siebie?
I dlaczego jest wtedy tak bardzo, niemożliwie, okrutnie sam?
A ja? Mimo wszystko, jestem przecież tylko człowiekiem. Chociaż nawet tego nie jestem pewna.

~

Sępy krążyły, nerwowo poruszały łbami, stroszyły pióra, przepychały się i rzucały ostrymi słowami. Walczyły o to, kto będzie najbliżej, kto zajmie dogodną pozycję, kto pierwszy rzuci się na ofiary. Głodni, żądni sensacji i informacji z pierwszej ręki dziennikarze wszystkich gazet okupowali drzwi do windy prowadzącej z doków, gdzie za chwilę miał dotrzeć statek ratunkowy z załogą Normandii – statku pierwszego ludzkiego Widma, komandor Alice Shepard. Każdy wiedział, że wywiad z nią będzie czymś, co wyniesie ich kariery poziom wyżej, prosto do pięknego gabinetu i osobistej sekretarki.
Emocje sięgały zenitu; garnitury, marynarki, sukienki i wymyślne stroje zafalowały, poruszając się w lewo i w prawo by upewnić się, że nic nie przysłoni im widoku. W końcu drzwi windy rozsunęły się, detonując ładunek głosów, szumu, pomruku i ogólnego chaosu.
- Co się wydarzyło tam, w Omedze? – zaskrzeczała wymyślna, cukierkowo-różowo sukienka.
- Kto zaatakował Normandię? – odezwał się szary, nudny garnitur.
- Czy już coś wiadomo odnośnie zaginionych statków? – zaszczebiotała pistacjowa garsonka.
Ich pytania nie doczekały się żadnej reakcji. Załoga, na czele z warczącym Wrexem, torującym drogę powoli, acz ze skuteczną systematycznością, uparcie milczała. Szli z pochylonymi głowami i wbitym w podłogę wzrokiem, jakby dźwigali jakiś niesamowity ciężar. W końcu z tłumu padło pytanie, którego najbardziej się obawiali:
- Gdzie Shepard?
Harmider ustał, zastąpiony przez przeładowaną oczekiwaniem ciszę. Wydawało się, jakby wszyscy wstrzymali oddech, sondując wzrokiem załogę w poszukiwaniu kapitana statku. Nie znaleźli. Do ich umysłów zaczęło docierać, co to oznaczało. Ponure, zniechęcone miny załogi nagle zaczęły nabierać nowego znaczenia. To nie była irytacja i niechęć do sługusów mediów. To był smutek, żal, a być może także poczucie winy. Winy ocalałych.
Szary garnitur odwrócił się do sondy nagrywającej, uniósł mikrofon, który tak naprawdę był tylko gadżetem, rekwizytem dziennikarskim, i powiedział z ekscytacją, pomieszaną z teatralnym smutkiem:
- Wygląda na to, że komandor Alice Shepard, choć kontrowersyjna i czasem nieobliczalna, zachowała się tak, jak przystoi na prawdziwego kapitana. Jak to się mówi od niepamiętnych czasów: poszła na dno wraz ze swoim...
Mocarny prawy sierpowy trafił idealnie w prawą stronę szczęki, urywając uroczyste obwieszczenie. Garnitur z głuchym łoskotem upadł na ziemię, natomiast napastnik, oddychając ze świstem przez zaciśnięte zęby, odwrócił się na pięcie i odmaszerował sztywnym krokiem do wyjścia. Tłum rozstąpił się przed nim zupełnie jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Z tą różnicą, że biblijny prorok nie był otoczony bladoniebieską, biotyczną poświatą.
Nikt więcej nie wyrzekł ani słowa. Zresztą, nie było po co. Nawykłe do tego rodzaju incydentów, dziennikarskie umysły, już pracowały na najwyższych obrotach, układając nagłówki na pierwsze strony e-gazet.
Prawda boli. Wściekła rozpacz porucznika Kaidana Alenko, domniemanego kochanka Alice Shepard.
Okrutne? Być może. Ale w tej branży nie ma miejsca na sentymenty. Ponieważ każdy robi to, co musi.  

[Mass Effect] Heroes die alone ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz