Rozdział II

53 11 22
                                    

-Cholera.-powtórzyłem kolejny raz.-Cholera.

-Naprawdę nabieracie się na to? Przecież widać, że to zwykły fejk.-prychnął Mike.

Zdecydowanie za dużo seriali. Powoli zacząłem wpadać w panikę, a lekceważący ton chłopaka wcale mi tego nie ułatwiał.

-Chłopaki...-zaczął Tom.-Co jeśli to prawda?

-To nie pra...

-To mamy przewalone.-mruknąłem zanim czerwonowłosy zacząłby wykład na temat, jak bardzo jesteśmy dziecinni, skoro wierzymy w takie brednie.

Tom wyraźnie zbladł a ja walnąłem się w czoło.

-Znaczy... to nie prawda.-skłamałem i przygryzłem wargę ze zdenerwowania.

Michael tylko spojrzał na mnie i zaśmiał się ukazując szereg idealnie białych zębów. Cholera, znowu to robisz, idioto.

-W każdym razie...-zacząłem.-Chyba powinienem wracać do domu.

-Na razie.-mruknął obojętnie chłopak.

Westchnąłem i zrobiłem krok w stronę drzwi, ale coś kazało mi się wrócić. Spojrzeli na mnie pytająco.

-Bo wiesz, robi się już ciemno, autobus mam za godzinę i pomyślałem...-zwróciłem się do czerwonowłosego.

-Że mógłbym cię podwieźć?-dokończył za mnie.

-Tak-powiedziałem cicho i czułem jak robię się czerwony.-Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko.

Chłopak wzruszył ramionami i chwycił za klucze leżące na stole.

-A ja?!-oburzył się Tom.-Chcesz powiedzieć, że zostawiasz mnie samego?

-Daj spokój, nic cię nie zje.-zaśmiał się chłopak, ale widząc jego przerażoną minę, poprawił się.-Znaczy... będę za pół godziny i zamknę dom, pasuje?

Chłopiec niechętnie przytaknął a my spokojnie mogliśmy wyjść na zewnątrz. Powoli robiło się ciemno, ale lampy wozów policyjnych rozświetlały ulicę. Spojrzałem na Michaela i uniosłem brwi.

-No co? Chyba nie myślisz, że to jakaś apokalipsa zombie?-prychnął.-Jesteśmy w Sydney, pewnie jakiś idiota kolejny raz włamał się do banku i teraz go ścigają. To norma, chyba powinieneś to wiedzieć.

Wzruszyłem ramionami.

-Jasne.

Droga do domu strasznie się dłużyła, mimo że mieszkam kilka przecznic stąd. Miałem wrażenie, że jedziemy już godzinę, ale minęło zaledwie 7 minut. Przez cały ten czas nie odzywaliśmy się słowem, ale ta niezręczna cisza była zdecydowanie gorsza niż zaczepki chłopaka. Zabrzmi to głupio, ale teraz mi tego brakuje. Westchnąłem i spojrzałem przez okno. Było strasznie dużo gwiazd.

-Jesteśmy.-przerwał ciszę i moje rozmyślenia.

-Już?

Wzruszył ramionami i zatrzymał się pod domem. Przez chwilę nie ruszałem się z miejsca.

-Coś się...

-Wejdziesz?-nerwowo zacząłem bawić się palcami.

-Co?

-Znaczy... może napijesz się herbaty?-nieśmiało powiedziałem pod nosem, licząc na to, że może jednak nie usłyszy.

-Pewnie, czemu nie.-usłyszałem odpowiedź i serce zaczęło mi bić szybciej.

Szczerze mówiąc, liczyłem na trochę inną odpowiedź, ale nie wypada zmieniać zdania, więc zaprosiłem go do środka.

-Mamo! Już jestem.-krzyknąłem zdejmując buty na przedpokoju.

stitches | luke x michaelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz