Rozdział III

46 11 24
                                    

Nieznajomy pomógł mi przenieść Michaela do domu, nadal byłem roztrzęsiony. Powinienem zadzwonić na policję, ale wtedy mi to umknęło. Na oko dwudziestopięcioletni mężczyzna jeszcze z dziesięć razy przepraszał, zaczynało mnie to irytować, ale w sumie to dość... miłe. Zostawił na kartce swój numer telefonu i kazał informować w razie gdyby coś się zmieniło, gdyby się obudził. Kiedy odjechał wróciłem do swojego pokoju, na którym leżał nieprzytomny chłopak. Rzuciłem na niego spojrzenie i zrobiło mi się go strasznie żal. W tamtej chwili przeklinałem siebie za to wszystko co powiedziałem, że chciałbym, aby zniknął. Oczywiście wcale tak nie myślałem i zapewne to tylko wypadek, ale jednak... Przypomniał mi się Tom, Mike miał być już w domu. Dorwałem się do kieszeni jego kurtki i bardzo powoli wyciągnąłem z niej telefon chłopaka. Czułem jego oddech na swojej szyi, przygryzłem wargę. Napisałem w imieniu Michaela, że będę późnym wieczorem, lub nawet rano, bo coś mi wypadło i muszę zostać na noc u znajomych. Miejmy nadzieję, że nie zadzwoni, wtedy mogłoby być nieciekawie. Usiadłem na brzegu łóżka i schowałem twarz w dłonie. Nerwowo zaciskałem powieki i nie pozwalałem łzom wypływać, ale to było silniejsze. Kilka pojedynczych, słonych kropel spłynęło po moim policzku. Od razu je wytarłem i wziąłem głęboki oddech starając sobie to wszystko ułożyć. Nie miałem pojęcia co mam robić, jak mu pomóc. Andy, bo tak miał na imię chłopak, który go potrącił, powiedział, że powinien się ocknąć za kilka godzin, prawdopodobnie to tylko wstrząs mózgu. Tylko. Najpoważniejszą rzeczą w moim życiu była angina i zdarcie kolan w wieku dziesięciu lat, a on mówi że to TYLKO wstrząs mózgu. Miałem wrażenie, że on zaraz się przekręci, kopnie w kalendarz... Luke, idioto. OPANUJ SIĘ. Przekląłem w myśli i złapałem go za rękę i odruchowo przejechałem dłonią po jego policzku. Szlag, jest cały rozpalony i na pewno ma gorączkę. Zacząłem panikować i grzebać w szafce z lekami. Leki na gardło, leki na migrenę, leki na poten...cje? Mamo...? W każdym bądź razie, żadnych leków na zbicie temperatury, cholera jasna. Zajrzałem do pokoju chłopaka i zarzuciłem na siebie kurtkę. Najbliższa apteka jest kilka ulic ode mnie, szybko skoczę po jakieś leki. Pomodliłem się w duchu, aby żaden terrorysta nie wparował mi do mieszkania i nie porwał czerwonowłosego, który się okaże agentem FBI,  bo znając moje szczęście...Założyłem buty i wybiegłem z domu. Nie patrząc przed siebie biegłem prosto do apteki. Zdyszany wszedłem do środka i nie mogłem wydusić z siebie słowa. Chyba trzeba poprawić kondycję.

-Coś dla pana?-uśmiechnęła się sztucznie aptekarka i po raz kolejny zadała pytanie.

Nie mogłem uspokoić oddechu i zapomniałem jak się mówi. Dziewczyna spojrzała pytająco.

-Tabletki...na...gorączkę-wydyszałem z ledwością.

Brunetka odkręciła się w celu znalezienia leków, a ja miałem czas aby złapać oddech.

-Mamy tylko polopirynę-mruknęła podając czerwone opakowanie.

Spojrzałem na tabletki i na nazwę, o której nigdy nie słyszałem. Musiałem mieć dziwną minę, bo dziewczyna tylko się zaśmiała pod nosem.

-Czyli polopiryna.-podsumowała i rozwiała wątpliwości.

Nie miałem wyjścia więc przytaknąłem, zapłaciłem i pośpiesznie wyszedłem ze sklepu. Kolejny radiowóz. To już nie jest zwykły przypadek. Chciałem przejść na drugą stronę ulicy, ale najwyraźniej światła były zepsute, bo się nie paliły. Wydawało mi się to dziwne, jednak postawiłem krok na pasy. Usłyszałem pisk opon i odruchowo zamknąłem oczy wypuszczając przy tym opakowanie z lekami. Kierowca wyszedł z samochodu, był wyraźnie wkurzony.

-Jak chodzisz idioto? Nie widzisz, że jest ulica?!-wydarł się na mnie, ale ja poznałem ten głos.

-Ashton?

-Luke?

-Calum?-odezwał się chłopak siedzący obok.

-Luke, debilu. Prawie bym cię przejechał.-zaśmiał się chłopak.

-Może i lepiej-mruknąłem.

Zrobili poważne miny i spojrzeli na to, co trzymałem w dłoniach.

-Co jest? Mama się rozchorowała?-spytał troskliwie Samohood.

-Nie, kolega. Mama wyjechała.

-Gdzie wyjechała i jaki kolega, czemu my nic nie wiemy?-oburzył się blondyn.

Wzruszyłem ramionami.

-Sam nie wiem, napisała mi w liście, że wyjeżdża, nie wie kiedy wróci, nie chce żebym wiedział gdzie jest. Martwię się o nią.-posmutniałem.

-Spokojnie, pewnie to sprawy służbowe.-pocieszył mnie Ash i poklepali mnie po plecach.

Przyznałem im rację, jednak nie byłem pewien co do tego.

-Więc... jaki kolega i czemu nic nie wiemy?-dopytywał Calum.

-Wspominałem wam o nim, korki z matmy i czerwonowłosy debil-wymruczałem od nosem.

-Ah, wszystko jasne, było tak od razu-powiedział Ashton.

-Jakie jasne? Ja nadal nie wiem o co chodzi.-oburzył się Hood.

-Więc nasz kochany Lukey -spojrzałem na niego marszcząc brwi.-był dręczony przez pewnego młodzieńca, który podobno w taki sposób okazuje swoje uczucia.

-Nie dręczony. Ugh, po prostu mnie wkurza, tyle.-podsumowałem.

-Wkurza cię, więc dlaczego teraz biegniesz jak szalony po jakieś leki, zgaduję dla niego, skoro jest taki wkurzający-odezwał się Calum.

-Jak odwoził mnie do domu to potrącił go samochód. Zemdlał, tak myślę. Nie wiem co mam robić-jęknąłem.

-Potrącił go samochód a ty nie wezwałeś pogotowia? Czy ci rozum odjęło czy zamieniłeś go na ziemniaka?-sarkastycznie skomentował blondyn.

Chciałem już mu zaripostować ale Calum mnie uprzedził.

-Słuchajcie, to nie jest odpowiednie miejsce na to. Musimy jechać i go zabrać.

-Do szpitala?-spytałem.

-Do schronu.

-Schronu? Jakiego?

-Nie mów, że nie słyszałeś o tej epidemii.-był śmiertelnie poważny.

-Słyszałem, ale... nie wiem sam czy wierzyć w to. Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w filmach.

-Jak widać, nie. Więc wsiadaj i jedziemy po twojego chłoptasia.-zaśmiał się Ash.

-Ale chwila, gdzie to jest, macie w ogóle jakieś zapasy? Jak będziemy żyć?

-Schron jest w domu Caluma, bo jest najwięcej miejsca. Dokładniej w jego piwnicy. Urządziliśmy tam jakiś czas temu urocze miejsce, spodoba ci się.

-Jakiś czas temu? Czyli wiedzieliście i nie powiedzieliście mi?-zdenerwowałem się.

-To nie tak, zresztą nie mamy teraz czasu wsiadaj.-zignorował mnie brunet.

Nie chciałem się kłócić, wsiadłem do samochodu i pojechaliśmy pod mój dom. Był już wieczór, w pokoju nadal było ciemno. Wyszliśmy i razem z Ashtonem poszliśmy na górę.

-No nieźle, miejmy nadzieje, że się niedługo obudzi-mruknął.

-Miejmy.-powtórzyłem.

-Cal! Chodź tu i pomóż nam go podnieść, cholera, ale ciężki-zawołał.

Chwyciłem torbę podróżną i wpakowałem do niej przypadkowe ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Chciałem wpakować do niej mojego ukochanego misia, ale Ashton nie spuszczał ze mnie wzroku. Westchnąłem. Kiedy chłopak przyszedł zięliśmy Michaela pod ręce, a Hood złapał za nogi. Zdążyłem wsunąć do kieszeni list od mamy i zamknąłem drzwi. Wpakowaliśmy go do auta, usiadłem obok niego.

-Coś czuję, że nie spodoba mu się ten pomysł.

______________________

Króciutki rozdział, ale teraz dopiero zaczyna się rozkręcać, więc mam nadzieję, że wybaczycie i zostawicie komentarz <3

Rozdziały będą pojawiać się średnio co 2/3 dni, buźka!



stitches | luke x michaelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz