Rozdział V

39 9 29
                                    

Rozdział dedykowany rozpuszczalnikexe, bo mnie prosiła ♥

_

-Księżniczko?-Calum spojrzał pytająco na chłopaka.

Błyskawicznie oblałem się rumieńcem i spuściłem wzrok.

-Przecież wygląda i zachowuje się księżniczkowato, no co?-podniósł ręce do góry widząc miny chłopaków.

-Wcale nie-prychnąłem i skrzyżowałem ręce.

-Oczywiście, że tak.-wzruszył ramionami Mike.

Pokręciłem głową i zmierzyłem wzrokiem Ashtona i Caluma, którzy ledwo powstrzymywali śmiech. Widząc moje mordercze spojrzenie od razu spoważniali i zamilkli. Uśmiechnąłem się w duchu usatysfakcjonowany.

-A więc wszystko od początku... Zamknęliście mnie tutaj, bo jest apokalipsa zombie, a my musimy się ukryć, bo zginiemy, tak?-zapytał Mike unosząc brew do góry.

Calum skinął głową.

-Jesteście popieprzeni-skomentował i usiadł z powrotem na łóżku.

Ashton zmarszczył brwi i już miał się odezwać, ale go wyprzedziłem.

-Nie kłóćmy się, proszę-jęknąłem, czując, że zaraz rozpęta się trzecia wojna światowa.

-Czy ty siebie słyszysz, blondasku? Siedzimy w jakieś piwnicy, rodem z American Horror Story, ukrywając się przed... zombie? Poważnie?-powiedział sarkastycznie.

Milczeliśmy, obserwując jak chłopak się podnosi i rusza w kierunku drabiny.

-Co robisz?-spytałem.

-Co robię? Uciekam z tego wariatkowa, bo nie chcę skończyć jak wy, idioci bezmyślnie zapatrzeni w media-warknął i trącił ramieniem stojącego na jego drodze Ashtona.

Blondyn zmierzył go surowym wzrokiem i prawie mu oddał, ale miedzy nimi stanął brunet, chwytając czerwonowłosego za nadgarstek.

-Nie możesz wyjść, nie rozumiesz, że jest tam niebezpiecznie?-powiedział błagalnym tonem Calum.

-Nie mogę? No to patrz-burknął i odpychając od siebie chłopaka, chwycił za drabinę.-Idziecie ze mną, czy nadal bawicie się w tą chorą grę?

Ashton i Calum milczeli. Mike wzruszył ramionami i postawił nogę na pierwszym stopniu.

-No zróbcie coś do cholery! Mamy pozwolić mu wyjść?-jęknąłem.

-Niech robi co chce, jeszcze będzie tego żałował-syknął przez zęby blondyn i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

-Mike, proszę, nie idź.-odwróciłem się w stronę chłopaka.

-Wybacz, Luke. Nie mam zamiaru stracić zmysłów bawiąc się z wami-zaśmiał się i po prostu, od tak wyszedł.

Spojrzałem surowym wzrokiem na dwójkę, opierającą się o ścianę.

-Zadowoleni?!-krzyknąłem wymachując rękoma.

Spojrzeli po sobie niewzruszeni moją reakcją.

-Nie możemy go do niczego zmuszać, jeszcze do nas wróci-mruknął loczek i usiadł na kanapie.

***

Michael

Otworzyłem dziwaczną pokrywę i znalazłem się na środku czyjegoś ogrodu. Zajebiście, po prostu super, dużo mi to mówi. Wiedziałem tylko, że to posiadłość któregoś ze znajomych Luke'a. Pomijając fakt, że nie zareagował na to, że wjechał we mnie samochód, jest dość uroczy, ale te jego gadki o apokalipsie ludzi ze wścieklizną są tak dziecinne, że nawet po nim bym się tego nie spodziewał. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni kurtki, w której powinien znajdować się mój telefon. Na szczęście był na swoim miejscu. Odetchnąłem z ulgą i wyciągnąłem mojego iphone'a, naciskając na włącznik. Po kilku sekundach wgapiania się w czarny ekran przekląłem w myślach, rozładowany, szlag. Nie wiem gdzie jestem, a w dodatku nie mam zamiaru wracać do tej bandy kretynów. Założę się, że mają ponad dziewiętnaście lat, a ich zachowanie nie odróżnia się od trzynastolatka zakochanego w komiksach. Po kilku dłuższych chwilach postanowiłem spróbować wrócić do domu. Właśnie! Dom... moja mama i brat! Kurwa.

Podrapałem się po głowię i zagryzłem środek policzka. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie jestem.

Od razu znalazłem bramkę i wyszedłem na ulicę. Było przerażająco pusto, na krawężnikach nie było żadnych samochodów, a okna w pobliskich domach były zakryte firankami. Nie było żadnej żywej duszy. Wydało mi się to podejrzane, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Szedłem więc przed siebie, z rękoma w kieszeniach spodni i mruczałem pod nosem utwór, który mi się nawinął. Zatrzymały mnie niebieskie światła radiowozu policyjnego. Podszedłem bliżej do uchylonej szyby, w której zauważyłem mężczyznę w średnim wieku.

-Przepraszam, czy mógłby mi pan powiedzieć co to za ulica?-zapytałem spoglądając na szatyna.

-Co ty tu robisz chłopcze? Wracaj do domu!-pisnął z oburzeniem mężczyzna a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, słysząc głos nieadekwatny do wieku policjanta.

-No właśnie tak jakby próbuję... byłem u znajomych i nie wiem dokładnie gdzie się znajduję-uniosłem ręce w geście bezradności.

-Jeśli jest u nich bezpiecznie, to lepiej tam wracaj-powiedział nerwowo rozglądając się.

-Bezpiecznie? Czemu miałoby być niebez...

-Dzieciaku, nie oglądasz telewizji czy przespałeś kilka dni?

-W zasad...

-Nie ważne-przerwał mi podnosząc dłoń ku górze.-Dopóki nie zapanujemy nad TYM, lepiej nie wychylaj się przez okno.

-Nad czym?

-Nie udawaj, że nie wiesz.

-Kiedy ja naprawdę...

-Jak to? Poważnie? Po całym kraju, a może nawet dalej, krąży zabójczy wirus, który przemienia ludzi w... w zwierzęta. Niebezpiecznych, bezwzględnych i pozbawionych moralności, przepowiednia się sprawdza, a my wszyscy umrzemy-położył głowę na kierownicy, a ta wydała charakterystyczny odgłos klaksonu.

-Ta... to miło było-mruknąłem widząc zachowanie mężczyzny.

Dlaczego wszyscy postradali zmysły, co tu się dzieje?

Wyminąłem radiowóz i zarzuciłem kaptur na głowę krocząc dalej przed siebie. Kiedy wkroczyłem na równoległą ulicę ujrzałem dwie oddalone postacie. Odetchnąłem, mając nadzieję, że w końcu dowiem się gdzie do chuja pana jestem. Przygryzłem wargę, a w głowie przewijały mi się najgorsze przekleństwa.

 Z daleka nie widziałem ich twarzy. Stali do mnie tyłem i chyba ze sobą rozmawiali... na środku ulicy. To dość dziwne, ale przynajmniej mam nadzieję, że trafię na kogoś normalnego.

Nieznajomi stali przez cały czas praktycznie w bezruchu. Zmarszczyłem czoło i podszedłem bliżej.

-Przepra...

Jedna z postaci odwróciła się w moją stronę, a po plecach przeszedł mnie dreszcz. Cichy krzyk wydarł mi się z gardła na widok tego... człowieka? Po zmasakrowanej twarzy ciężko wywnioskować, czy to aby na pewno ludzka postać. Twarz ma całą zakrwawioną, a raczej pozostałości z twarzy. Całe ciało pokrywały rany, do których na sto procent dostało się zakażenie. Gniły. Oczy miał (lub miała) przerażająco wytrzeszczone a ubrania poszarpane. Kiedy wydał z siebie dziwny jęk i zaczął zbliżać się w moją stronę, zamarłem. Próbowałem cofnąć się do tyłu, ale natrafiłem na gałąź, przez którą upadłem do tyłu uderzając głową o ziemię.
Sytuacja niczym z typowego horroru.

-Cholera.


_

Po dłuższej przerwie (przeeeeeepraszam!) jest i rozdział!

jeśli macie twittera (jak nie macie, to polecam założyć!!) pamiętajcie o hasztagu ---> #stitchesFF

no i oczywiście stała zasada

czytasz?-zostaw chociaż kropkę ♥


stitches | luke x michaelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz