Rozdział 4

1K 107 20
                                    

- Gyah... - jęknęłam, używając resztek siły, by wsadzić na półkę ostatni karton z konewkami, które jak się dowiedziałam służyły za przynęty do łapania jednej rasy chowańców. Było to utrudnione zadanie, zważając na jajko, które cały czas spoczywało spokojnie pod moją koszulką.

Otarłam pot z czoła i wróciłam do sklepu, gdzie wszystko było już czyste i poukładane. Zajęłam miejsce na parapecie i podciągnęłam kolana pod brodę. Skłamała bym, mówiąc, że nie czekałam na powrót Kero, jednak w tym sklepiku czułam się bardzo dobrze.

- Purreru? - zagadnęłam, oglądając się na kota, który właśnie karmił chowańce. Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, a mnie zrobiło się głupio, że odrywam go od pracy. - Bo wiesz... Nurtuje mnie jedno pytanie... - zaczęłam.

- Tylko jedno? - parsknął. Ja również się uśmiechnęłam i pokręciłam głową.

- Nie, ale na to jedno możesz mi odpowiedzieć tylko ty. - bajerowałam z uroczym uśmieszkiem. Sprzedawca rozgryzł mnie od razu, ale poszerzyło to tylko jego uśmiech. - Chodzi o jajka chowańców. Czy one są... Jak by to powiedzieć? Uniwersalne? To znaczy... Mówiłeś, że one nabierają cech matki, która go wysiaduje, to znaczy, że gdyby jakiś chowaniec podrzucił swoje młode do innego gniazda i zostały by one wysiedziane przez kogoś innego, to zmieniła by się ich rasa?

- Mądra dedukcja. - przyznał kot i wytarł łapki w ścierkę, którą miał przy pasie. - Cóż... W sumie właśnie tak jest, ale są w stanie wyrosnąć tylko i wyłącznie na jednego ze swojego rodzaju. Dla tego może zająć się nimi jakiś feary, ale nigdy nie wiadomo jaki rodzaj się wykluje. - wyjaśnił.

-To niesamowite... -westchnęłam. - W naszym świecie zdarzało się, że jakiś ptak podrzucał swoje jajko do innego gniazda, ale pisklęta nie miały tak nierealnych umiejętności. - Purrerru się roześmiał, ale nie powiedział już nic więcej.

W tamtym momencie ciszę przerwał dźwięk dzwoneczków, które obwieszczały przybycie klienta. Odwróciłam się, pewna, że to Kero i nie pomyliłam się. W drzwiach pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha jednorożec. Włosy miał przyklapnięte i mokre od deszczu, a na ramieniu wisiała mu płócienna torba, wypchana po brzegi.

-Hej! Wszystko załatwione? - upewnił się. Sprzedawca popatrzył na niego poważnie.

- Odkryliśmy coś ciekawego. - wyznał i zaproponował herbaty, jednak Keroshane wymigał się brakiem czasu. - Ahito jest vadresą. - przyznał, czym wywołał niemały szok.

-Jesteście pewni? - zapytał chłopak, ściągając okulary i masując nasadę nosa.

-Tak powiedziała Tytania. - bąknęłam nieśmiało.

- Królowa wróżek? - zdziwił się, otwierając szeroko oczy. Parsknęłam śmiechem, co jeszcze bardziej zbiło go z tropu.

-Nie, to ognik. - wyjaśniłam zwięźle i wstałam ze swojego miejsca. Rozejrzałam się niepewnie, mając w pamięci jej obietnicę, że zjawi się na każde moje zawołanie. - Eee... Tytanio? Mogła byś tu na chwilkę pozwolić? - szepnęłam w pustkę, a chwilę później tuż przed moim nosem zawisła mała, wróżko podobna dziewczynka.

- Na brodę Merlina! Masz najprawdziwszego ognika! - wykrzyknął Kero mierzwiąc ręką swoje włosy. Wydęłam policzki.

- Nie "mam". To niegrzeczne. - upomniałam go. - My się przyjaźnimy. - poprawiłam chłopaka. Ognik popatrzył na mnie zaskoczony, po czym uśmiechnął się dumnie.

-Tak! Jestem przyjaciółką mojej pani! - zakrzyknęła wojowniczo istotka i usiadła mi na głowie. Nie mogłam się powstrzymać, więc uśmiechnęłam się rozczulona.

Utracone Życie *Eldarya* (HIATUS)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz