"Konie czekają"

4.4K 205 57
                                    

Siedziałam na kostce słomy nucąc Narnijską kołysankę. Poprawiałam swoje blond włosy, które rozpuściły się w trakcie bitwy. Nie miałam niczego czym mogłabym je upiąć, więc zaczęłam pleść z źdźbeł słomy warkoczyk, którym związałam potem włosy. Siedziałam i myślałam:

Co teraz? Co mam zrobić? Nie ucieknę przecież, bo jak?

Nagle przerwał mi głośny dźwięk dobiegający z korytarza. Wstałam i podeszłam do krat drzwi i wyjrzałam. Szedł tamtędy jakiś mężczyzna ubrany w czarno-zielony płaszcz. Nie widziałam jego twarzy, ale zza kaptura wystawała długa siwa broda. Niósł coś dużego, przykrytego srebrno-czarną płachtą. Mężczyzna przeszedł obok mojej celi i skręcił w prawo w jeden z korytarzy. Kiedy mężczyzna znikną znowu usłyszałam głośny dźwięk, brzmiał tak jakby przejeżdżać paznokciami po tablicy. Mężczyzna wrócił, ale bez tęgo czegoś co miał.

- Przepraszam- spytałam, brodacz zatrzymał się i stał nieruchomo- co pan niósł- spytałam i oparłam się o ścianę obok drzwi.

- Coś co nie należy do Króla Miraza- powiedział i odwrócił się przodem do mnie.

- Zaraz zaraz....Króla Miraza- zapytałam i oburzyłam się, jak to Miraz jest królem, ale czemu.

- Tak... Króla- odpowiedział spokojnie mężczyzna- a ty jesteś- powiedział i kiedy chciałam powiedzieć moje imię ten uprzedził mnie- Eleonora?

- Niestety nie... Eleonora to moja matka, a ja jestem...- i znowu mi przerwał.

- Glorietta- powiedział rozmarzonym głosem, tak jakby mówił o kimś z legend.

- Tak, a ty kim jesteś jeśli mogę się spytać- zadałam pytanie zakapturzonemu brodaczowi.

- Ja jestem Boremir- powiedział- nauczyciel i przyjaciel matki panienki- powiedział i zdjął kaptur. Miał łysą głowę, gęstą duża szarą brodę, niebieskie oczy i garbaty nos.

- Pomożesz mi- zapytałam z nadzieją w głosie. Miałam taką ogromną nadzieję, że powie tak, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby powiedział nie.

- Pomogę- powiedział- ale jeżeli obiecasz, że będę mógł pojechać z tobą- zastanowiłam się chwilkę i pokiwałam głową na znak zgody- no dobrze to przyjdę trochę później teraz obmyślenie plan- kiedy to powiedział poszedł i wchodząc po schodach założył z powrotem kaptur.

******

Siedziałam od dłuższego czasu na słomie i wysłuchiwałam rzeczy, które się dzieją za ścianą. Miałam również okienko z widokiem na drugą stronę murów. Wstałam i podeszłam do okna. Stanęłam na palcach i wyjrzałam przez nie. Widać było skały i miasteczko. Nagle ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam Orontesa, który niespokojnie skakał po skalnej ścieżce. Wyglądało to tak jakby po mnie wracał. Uśmiechnęłam się i pomyślałam, że ten koń jednak jest mądry, ale nie do końca. Za plecami usłyszałam stukanie butów. Odwróciłam się i podbiegłam do drzwi. Stał tam Boremir. Majstrował przy kłódce. Udało mu się ją otworzyć i podskoczył z radości.

- To tak zbieraj się- powiedział i rozejrzał się po celi- dobra choć...i rób to co ja.

- Tylko jak my się wydostaniemy- spytałam.

-Konie czekają- powiedział i wzruszył ramionami- wyruszymy przebrani za żołnierzy.

- Ale chwilka, poczekaj- powiedziałam szybko- mój koń tutaj biegnie...aaa znaczy idzie po kamiennej ścieżce.

- Twój koń- spytał brodaty i podrapał się po łysej głowie- dobra to wyjedziesz na jednym z tych, a potem przesiądziesz się na tego twojego- zaproponował nauczyciel mamy i pociągną mnie za rękę. Jak na starca był bardzo silny. Szliśmy do zbrojowni i szybko się przegraliśmy. Miałam wątpliwości, czy ten plan wypali, ale warto spróbować. Wsiedliśmy na konie i stemplem wyjechaliśmy ze zbrojowni i stajni dla żołnierskich koni. Schyliłam głowę, tak aby nikt mnie nie rozpoznał. Szliśmy obok siebie i bez problemu przejechaliśmy przez bramę i most. Zjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą do puszczy. Zobaczyłam tam w krzakach Orontesa, więc ruszyłam galopem i podjechałam do białego wierzchowca. Zeskoczyła szybko z kasztanowego konia, na którym jechałam kilka chwil temu i wskoczyłam na mojego ulubieńca. Zdjęłam hełm i zrzuciłam go na ziemie, podobnie jak resztę zbroi. Boremir trzymał kasztana i siedział na swoim koniu. Kiedy byłam gotowa ruszyliśmy galopem. Jechaliśmy dość szybko jak w oddali usłyszeliśmy krzyki strażników.

- Ja odciągnęły ich uwagę, a ty jedź- krzykną do mnie starzec. Nie chciałam go zostawiać- No jedź!!! Proszę cię!

- Nie zostawię cię- wypowiedziałam się. Wtedy mężczyzna powiedział: "to będziesz musiała" i klepną mojego konia w zad, a ten ruszył dzikim i chaotycznym galopem, nie mogłam go zatrzymać. Wtedy odwróciłam się i krzyknęłam- dziękuje ci, za ratunek!!!!

Wtedy Boremir machną rękom i puścił kasztana i wyją miecz. Z lasu wyjechało około 9 strażników i zabiło starca. Chciało mi się płakać, ale powstrzymałam się. Gnałam na przód przez las, pola i wodę. Do jakiegoś czasu, dopóki nie zgubili mnie strażnicy, gonili mnie.

Po długim galopie dojechałam do rzeki. Ale spodziewałam się tego, że na najpłytszej części będą Telmarowie, więc pojechałam na około. Ale nurt rzeki był tam za duży. Byłam w pułapce. Zaczęłam galopować w głąb lasu, aby ukryć się gdzieś pomiędzy drzewami i poczekać na zmrok, aby przejechać przeć rzekę. Niestety nie udało mi się to po wjeżdżając do lasu napotkałam jednego z zabójców Boremira. Kiedy chciałam zawrócić konia natknęłam się na kolejnego żołnierza, a potem na następnego i kolejnego, aż w końcu zostałam okrążona. Wyjęłam miecz, który zachowałam ze wcześniej założonej zbroi. Wiedziałam, że sobie nie poradzę, ale zawsze warto spróbować. Ale nic z tego. Każdy mój ruch kończył się klęską i porażką.

- No proszę pokonaliście mnie- powiedziałam leżąc na ziemi, bo oczywiście jeden ze strażników zrzucił mnie z Orontesa. Biały wierzchowiec stał w miejscu. Klepnęłam w ziemię robiąc duży huk i strasząc mojego konia. Rozkazałem mu uciekać i on bardzo szybkim galopem ominą strażników i pobiegł w stronę, o której pomyślałam, czyli do fortecy. Dwóch żołnierzy zeszło ze swoich koni i złapali mnie i uwięzili. Szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do tego. Wrócili na swoje konie i przyczepili linę, która okazała moje dłonie do jednego z ich wierzchowców.

Ku mojemu zdziwieniu nie jechaliśmy w stronę zamku, z którego uciekłam tylko do jakiegoś wielkiego obozu, który leżał po drugiej stronie rzeki, tuż obok fortecy Narnijczyków. Zmęczona i obolała ledwo dotarłam do namiotu "Króla Miraza". Stałam przed wejściem pilnowana przez dwoch strażników.

- Królu Mirazie- krzykną jeden z żołnierzy- mamy tą dziewczynę, która uciekła. Zgodnie z pana rozkazem złapaliśmy ją żywą- powiedział jak na zawołanie. Po chwili z namiotu wyszedł Miraz i mój wuj. Opuściłam wzrok i nie zamierzałam spojżeć w ich stronę.

- No proszę proszę- zaśmiał się wuj Kaspiana- jesteś taka jak ona, też uciekasz, ale jej się udało, a tobie nie- zakpił i uderzył mnie z całej siły w policzek. Poczułam piekący ból, ale nic nie zrobiłam- patrz się na mnie jak do ciebie mówię- krzykną Miraz.

- Oh wasza wysokość przebaczy...ja nie zamierzam patrzeć się na oszusta i inneg niewartego tronu...- nie dokończyłam i podniosłam wzrok. Miraz chciał mi coś powiedzieć, ale lord Sobiepan zatrzymał go i powiedział mu coś na ucho. Patrzyłam się na nich jak na osoby, które zostały właśnie skazane przez mnie na śmierć. Nagle w oddali jakiś Telmarski żołnierz krzykną:

- Idą Narnijczycy z białą flagą.

Miraz pobiegł z lordem do jakiegoś stołu gdzie zgromadziło się jeszcze kilku generałów i dowódców. Ja zgodnie z rozkazem Króla zostałam zabrana do jego namiotu i obstawiono mnie jeszcze dodatkową strażą, na wypadek gdybym miała zamiar uciec.

******

A jednak zakładnik...

Dobra jeżeli wam się spodobał rozdział to zostawiajcie gwiazdki. I mam nadzieje, że wam się podoba moje opowiadanie i będziecie czytać dalej...

Wasza happy_maj

Opowieści z Narnii: Książę Kaspian i GloriettaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz