I am cold

553 65 13
                                    

                  - Tyler, odłóż te nożyczki - prosi go mama, kobieta o zmęczonych oczach i cienkich włosach w odcieniu pszenicy. Chłopak spełnia jej polecenie, ale nie podnosi wzroku znad pociętej koszulki. Po prostu czeka, aż wyjdzie z pokoju.

Tyler widzi świat zupełnie inaczej niż pozostali.
Świat, a także ludzi, których mijał każdego dnia.

Żyje w przekonaniu, że każdy człowiek ma skrzydła, ale nie każdy wie jak je wykorzystać. Niektórzy nigdy nie próbowali ich nawet rozłożyć, inni próbowali je wyrwać siłą lub odpiłować. Część ludzi próbowała poderwać się do góry, ale nigdy im to nie wychodziło, bo w głębi duszy wcale im na tym nie zależało. Tylko nieliczni podrywali się na chwilę nad ziemię. Ci, którzy potrafili latać, już dawno poszybowali w niebo i uciekli z tego okropnego miejsca. Byli też tacy, których skrzydła były za słabe lub uszkodzone by cokolwiek zrobić, i właśnie do tej grupy należy Tyler.

Od zawsze uważał, że skrzydła, które dostał w udziale, są niewłaściwe. Najmniejszy ruch bolał, dlatego rozkładanie ich graniczyło z cudem, o lataniu już nie wspominając. Mimo to, chłopak dba o nie jak umie, wycina w koszulkach otwory na plecach, by nie zepsuć ich jeszcze bardziej i co noc śpi na brzuchu.

Nikt do końca nie rozumie, o co chodzi Tylerowi. Jego mama od czasu do czasu pozwala mu mówić o tych wszystkich nielotach, jakie żyją w jego szkole, ale chłopiec dobrze wie, że tak naprawdę go nie słucha, więc z nikim nie dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Jego tata krzyczał, gdy widział pocięte ubrania, wciąż powtarzał, że jego syn nie docenia pieniędzy. Tyler oczywiście docenia pieniądze, ale bardziej zależy mu na ochronie skrzydeł, dlatego nawet nie porusza tego wątku przy tacie. Zdaje sobie sprawę, że jego ojciec zwyczajnie nie zrozumie.
Jak cała reszta.

W szkole, w której uczy się ciemnowłosy chłopak, prawie nikt nie ma rozpostartych skrzydeł.
Prawie nikt.

Jednym z takich wyjątków okazał się rówieśnik Tylera z innej klasy, Josh. Skrzydła tamtego chłopaka są szeroko rozłożone i upstrzone czerwonymi plamkami. Mają ten sam odcień co jego włosy.

Tyler widzi w nim kogoś osobliwego. Josh bardzo często ma dobry humor i tylko raz dziwnie spojrzał na jego podziurawioną koszulkę, później już się tylko uśmiechał. Rozmawiali ze sobą tylko raz, ale krótko, choć Tyler bardzo chciał go zapytać o jego skrzydła i o to, jak udało mu się je rozwinąć tak szeroko. Czuje, że Josh by go nie wyśmiał.


Szkoła nie znajduje się daleko od domu Tylera, dlatego niesienie plecaka w dłoni przez całą drogę nie sprawia mu problem. Chłopak zmuszony dzielić ławkę z innym uczniem, siada od strony okna i wyjmuje zeszyt. Lekcje zlewają się w ciąg godzin, z czasem trudno określić, czy dopiero się zaczęły, czy może już dobiegają końca.
Dzwonek okazuje się ratunkiem dla Tylera, który teraz kieruje się w stronę łazienki.

Opiera wiecznie zimne dłonie o zlew i ma wrażenie, że ten również przesiąkł zimnem na wskroś. Odkręca czerwony kurek i zwilża twarz, spierzchnięte usta oraz szyję. Cały dzień odczuwał dreszcze i nieprzyjazne spojrzenia innych, które wywiercały mu dziury w plecach, co nie było czymś szczególnie specjalnym. Zawsze w szkole tak się czuł - zagrożony i obserwowany.

I może oni mieli rację. Tyler nie pasuje do nich ze swoimi krzywymi skrzydłami, a pocięte bluzki tylko odsłaniają to, czego w żaden sposób nie da się naprawić.

Za nim rozlega się dźwięk stawianych kroków na kafelkach i zgrzyt guzików ocierających się o marmur. Tyler odwraca głowę i widzi chłopca o czerwonych włosach siedzącego na parapecie.
Twarz Josha jest taka prosta i szczegółowa jednocześnie - myśli Tyler. Tylko oczy, nos i ogromny uśmiech, ale pomiędzy tym wszystkim jest kilka zmarszczek, najwięcej przy oczach, bo mruży je tak często jak się uśmiecha, rzęsy zawijają się do góry, są też równe rzędy zębów z kłami ostrzejszymi niż pozostałe i zabarwione kosmyki włosów opadające na czoło.
Tyler nie wie, czy farbowanie włosów w ogóle jest dozwolone w jego szkole, ale z niewiadomych dla siebie przyczyn, dla Josha również zrobiłby wyjątek.

- Cześć - mówi chłopak siedzący na parapecie, przyglądający się Tylerowi jak tygrys, ale nie taki wygłodniały, raczej szukający towarzystwa.

Tyler drapie się za uchem. Rzadko rozmawia z innymi, a nawiązanie kontaktu z kimś nowym oznacza rozpoczęcie swojej własnej bitwy - z nieśmiałością i uprzedzeniami.
Ale Tyler już wybrał.

- Hej - odpowiada cicho. Jest zdziwiony brzmieniem swojego głosu, pierwszy raz od dawna nie drży. Co prawda nie jest też donośny lub chociaż przyjazny.
Kiedyś wymienił kilka słów z tym chłopakiem, ale nie było to nic szczególnego, zaledwie przedstawienie się i wskazanie sali od biologii. Teraz nie wie o czym rozmawiać. Rozpoczęcie tematu skrzydeł wydaje się nagle nierozsądne.

- Marnie wyglądasz, jadłeś coś dzisiaj? - słysząc to pytanie, Tyler odwraca się w stronę lustra i badawczo spogląda na własne odbicie. Ma lekko podkrążone oczy i zmęczony wyraz twarzy, ale nic poza tym. Tylko ktoś, kto dłużej się przygląda, byłby w stanie to dostrzec.

- Niewiele - odpowiada. Nie był głodny tego ranka, często nie miał ochoty nic jeść o tak wczesnej porze i nieprzespanej nocy. I dlatego wygląda tak jak wygląda.

Czerwonowłosy zagląda do plecaka i po chwili wyławia z niego małe zawiniątko. Tyler rozpoznaje po kształcie drugie śniadanie Josha i unosi brwi. 

- Ni-nie musisz...
- Trzymaj. Tobie bardziej się przyda - przerywa mu chłopak i wręcza kanapkę w dłonie - Cholera, ale jesteś zimny. Następnym razem chyba zabiorę termos - śmieje się.
Tyler wpatruje się w jedzenie i kiwa głową.
- Dziękuję.
Josh nadal się uśmiecha i nieświadomie rozkłada najpiękniejsze skrzydła, jakie Tyler widział.

Brunet powoli rozumie, co widzi w Joshu.
Widzi w nim kogoś, kim sam chciałby być. 

IsleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz