Rozdział 1

918 141 52
                                    


- Luke, zaraz spóźnisz się do szkoły! Wstawaj, do cholery! - zdenerwowana Liz zaczęła krzyczeć z drugiego pokoju, a mnie aż przeszły ciarki na myśl, że właśnie skończył się weekend. Znowu będę musiał użerać się z tymi niedorozwojami, którzy są pewni, że ich lubię.

Z westchnieniem podniosłem się z wygodnego i ciepłego łóżka i zacząłem powoli szukać ubrań na dzisiejszy dzień, który zapowiadał się dość chłodno. Z szafy wyciągnąłem zwykłe dżinsy, szarą koszulę i czystą bieliznę. Z takim wyposażeniem pomaszerowałem do łazienki, zgarniając jeszcze po drodze smycz i kładąc ją w przedpokoju na szafeczce. Szybko wskoczyłem w przygotowane ubrania i wychodząc, zawołałem swojego pieska, Aresa. 

Był ślicznym i potężnym amstaffem skrzyżowanym z dalmatyńczykiem. Pod białą sierścią rysowały się cudowne czarne kropki. 

- Siad - rozkazałem i patrzyłem, jak trzyletni pies wykonuje moje polecenie.

Uśmiechnąłem się szczerze i pogłaskałem pupila za uchem, szepcząc ciche "Grzeczny piesek", aby nie zbudzić mamy. 

Każdego dnia budziła mnie, drąc się, a później szła spać, zapominając o mnie całkowicie. 

Zapiąłem Aresa na rozciąganą smycz i po chwili zniknąłem za drzwiami, kierując się do pobliskiego parku. Rutyna. 

Nie miałem tam wcale daleko, zaledwie pół minuty marszu. Przeszedłem przez wielką, czarną bramę i skierowałem się prosto. Na samym środku parku stało coś na wzór ronda, a powierzchnia terenu nie wynosiła więcej, niż sto metrów kwadratowych. Miejsce to było podzielone na, tak jakby, cztery sektory. Wzdłuż alejek, co siedem metrów, rosły wysokie, stare drzewa. Zawsze zastanawiałem się ile mogą mieć lat. 

Schyliłem się i odpiąłem Aresa, żeby mógł trochę pobiegać i rozprostować kości. Sam zaś usiadłem na niebieskiej, trochę zniszczonej ławeczce i zacząłem go obserwować z wielkim uśmiechem na ustach. To piękny widok patrzyć, jak twój pies biega szczęśliwy, bez żadnych trosk i zmartwień. Wiele razy chciałem być takim zwierzęciem.

Zacząłem się bać dopiero wtedy, kiedy zaczął krążyć w okolicy dwóch ramp, bo wiedziałem, że po prostu uwielbiał tam wchodzić. Raz nawet miał wiele otarć i siniaków po skoku stamtąd. 

- Ares! Chodź tu!

Patrzył na mnie przez chwilę, a później grzecznie podbiegł. Jednak w drodze zatrzymał się raz i zaczął gapić się na drzewo, na którym nic nie było. Sierść na jego ciele cała stanęło, kiedy zaczął warczeć i ujadać. 

- Ares, nie denerwuj mnie! - Podbiegłem do psa i zapiąłem go, odciągając od wielkiego, rozdwojonego drzewa i kierując się do domu. 

Zostawiłem zwierzę w mieszkaniu i ruszyłem do szkoły.

Kolejny ciężki dzień przede mną. 

Kilka chwil później wszedłem do klasy. Oczywiście spóźniony, bo jakże by inaczej.

- Dlaczego nie przyszedłeś na odpowiednią godzinę? - zza biurka wyłoniła się potężna kobieta, która miała posturę mężczyzny - szerokie barki i wąskie biodra. Krótko ścięte włosy były teraz przefarbowane na wyblakły brąz. Przez koszulą, która włożyła, wyglądała jak laleczka Chucky.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedziałem w końcu głośno i dobitnie, a w głębi klasy słychać było ciche śmiechy.

- Podaj mi powód, dla którego opuściłeś pierwsze dwanaście minut lekcji - warknęła wicedyrektorka, a zarazem nauczycielka techniki.

- Myślę, że nie powinno to panią obchodzić - uciąłem i skierowałem się do swojej ławki, w której siedzę z Julie.

Nauczycielka popatrzyła na mnie tylko dziwnie i wróciła do prowadzenia lekcji. Chciało mi się spać, a zagadująca mnie Julie nie pomagała w tym.

- Następnym razem pójdziemy do sali informatycznej - ogłosiła na koniec, lecz ja już zdążyłem się spakować i, nie czekając na dzwonek, wyszedłem z klasy.


Ghost //muke ✔Where stories live. Discover now