third

172 28 26
                                    

 Po całym pożegnaniu się z dziadkiem, który jak co rok obchodził swoje święta u sąsiadki z naprzeciwka, wsiedliśmy do samochodu i wyruszyliśmy w długą i męcząca podróż. Ann wraz z Harrym już po godzinie wymiękli i odpłynęli w głęboki sen. Ja natomiast musiałem uporać się z gromem kilometrów i bez zbędnych przystanków jechać przed siebie. Tej nocy zapowiadali dokuczliwy mróz w niektórych stanach Ameryki, w tym w naszym stanie Kolorado oraz w Utah do którego właśnie mieliśmy się udać. Faktycznie prędkość naszego auta była mozolna ze względu na dość śliską powierzchnię asfaltu. Do tego gęste mgły, wijące się przez środek autostrady wcale nie pomagały w szybszym pokonaniu niebezpiecznego odcinka drogi.

 Ku naszemu szczęściu jazda przebiegła bez żadnych niepowodzeń, więc również cali i zdrowi dojechaliśmy na miejsce. Ogromny dom, rozciągający się na przedmieściach Salt Lake City ciepło nas przywitał, ukazując naszym oczom nienagannie zadbany ogródek oraz idealnie wybrukowany podjazd. Oprócz tego bungalow wyróżniał się wśród innych budynków swoim bogatym wyglądem zewnętrznym i jak i wewnętrznym. Kolorowe światełka porozwieszane na wszystkich możliwych drzewkach czynił to miejsce jeszcze bardziej przytulnym i sympatycznym.

 Nie zdążyliśmy dobrze wysiąść z ciepłego pojazdu a już zostaliśmy otoczeni rodziną Hoodów. Mama standardowo zaczęła witać się z wujkiem Davidem oraz ciotką Joy, wesoło ściskając się nawzajem i całując w policzek. Tymczasem Harry uśmiechnięty od ucha do ucha wpadł w ramiona Mali, z którą uwielbiał spędzać czas i psocić się pod świątecznym stołem. Na końcu przyszedł Calum.

 Moje serce na chwilę zapomniało jak ma pracować, gdy ujrzałem chłopaka, który z roku na rok wyglądał coraz lepiej. I w tym roku zdawał się być bardziej mężniejszy, jakby starszy i przystojniejszy. Jego włosy prezentowały się doskonale, a koszula w kratkę jaką w tej chwili miał na sobie przylegała do niego niemalże perfekcyjnie, ukazując jego drobne i opalone ciało.

- Miło Cię znów widzieć Ashton. - uśmiechnął się delikatnie, przywierając do mojej klatki piersiowej. Odwzajemniłem gest układając głowę na jego ramieniu, jednocześnie zaciągając się perfumami bruneta. Nie jestem w stanie opisać moich uczuć kłębiących się w sercu oraz głowie, która coraz mocniej pulsowała pod wpływem radości jaka okiełznała całe moje ciało. Bardzo brakowało mi bliskości chłopaka, dzięki której czułem, że moje jedyne miejsce na Ziemi jest właśnie obok brązowookiego. 

- Mi Ciebie również Cal. - wyszeptałem, czując jak do oczu napływają mi słone łzy. Pociągnąłem nosem i rozluźniłem uścisk uśmiechając się tym samym do młodszego chłopaka, po czym zabrałem zalegające pudełka w bagażniku starego samochodu. Ten w błyskawicznym tempie ustawił się obok mnie i wziął kolejny karton, podnosząc kąciki ust do góry.

- Poradziłbym sobie Calum. - mruknąłem cicho, czując się dziwnie. Nie chciałem wykorzystywać bruneta, podczas gdy spokojnie mógłbym z wszystkim rozprawić się samemu. 

- Wiem, nie musisz udawać przede mną takiego twardziela. Każdy potrzebuje pomocy i nie można się tego wstydzić Ash. - wziął ze stosu pudeł, spoczywających na moich rękach, jeszcze jeden karton i dumnym krokiem podążył przede mną. Otworzył drzwi i wprost w wejście do pomieszczenia kuchennego odstawił pakunki. Poprawił swoją posturę i przystanął na chwilę. 

- Z resztą muszę się przyzwyczaić, bo za niedługo sam będę takie pudła wnosił do własnego mieszkania. - powiedział dosyć chrapliwym głosem, będąc opartym o niedużą stertę pojemników. 

- Przeprowadzasz się, mam rozumieć? - utkwiłem wzrok w podłogę, zakładając ręce na klatce piersiowej. Twarz chłopaka również trochę posmutniała, lecz po chwili zastąpiło ją lekkie skrępowanie.

christmas lights || cashton ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz