VI

443 34 1
                                    

Gdy Lily odzyskała świadomość, wszystko wokół niej było rozmyte i niewyraźne. Zamknęła ponownie oczy i trochę poczekała. Gdy ponownie je otworzyła, widziała o wiele lepiej. 

Znajdowała się w szarym, niezbyt przytulnym pokoju. Przez brudne okno obok łóżka, na którym się znajdowała, do pomieszczenia wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Obok niej zobaczyła niewielką, drewnianą i spleśniałą szafkę nocną, na której stała mała stara lampka. Na podłodze leżał poszarpany dywanik, a przy jej skrzypiącym łóżku ujrzała byle jakie kapcie. W kącie zauważyła niewielkie drzwi, kiedyś koloru czerwonego. Ostrożnie podniosła się do pozycji pół-siedzącej i uważnie przypatrzyła się szafce. Pod lampką zobaczyła coś dziwnego... Jakby... Klucz? Spróbowała odsunąć lampkę, lecz ta uparcie nie ruszała się z miejsca. Zrezygnowała z dalszych prób i powoli usiadła na łóżku. Głowa już jej nie bolała, więc wstała i ubrała na nogi brudne kapcie, gdyż miała gołe stopy. Popatrzyła do niewielkiego lustra nad jej łóżkiem, którego wcześniej nie zauważyła. Jej rude włosy sterczały we wszystkie strony, twarz była brudna, a na sobie miała poszarpaną szarą szatę. Wyglądała naprawdę żałośnie. Póki przyglądała się swojemu odbiciu, zobaczyła w lustrze, jak za nią, prosto w ścianie, pojawiły się grube, dębowe drzwi. Odwróciła się w ich stronę i oglądała jakby w zwolnionym tempie, jak tamte z cichym skrzypnięciem się otwierają i przed nią staje wysoka postać w czarnej szacie i srebrnej masce. Odruchowo sięgnęła po różczkę, ale gdy usłyszała ciche rozbawione prychnięcie śmierciożercy zorientowała się, że jej nie miała. Nie miała nawet kieszeni!

- Chodź. - powiedział głębokim głosem. Na pewno miał nie więcej niż 20 lat, chociaż jak na swój wiek był wysoki. Posłusznie wyszła za nim na długi, kamienny i tak zaniedbany korytarz, że w porównaniu z nim "jej pokój" wydawał się królewską sypialnią. Była tak oszołomiona całą tą sytuacją, że nawet nie sprzeciwiała się, gdy mężczyzna wziął ją pod rękę.

- Gdzie ja jestem? - wychrypiała.

- To jet nasza rezydencja.- odpowiedział. Zerknął na dziewczynę sprawdzając, czy tamta chce słuchać dalej. Sądząc po jej minie, słuchała uważnie. -  Wprawdzie od dawna nie używana, ale jest wystarczająco dużo pokoi, aby zmieścili się wszyscy.

- Wszyscy? Ile was jest?

- Nie wiem dokładnie, ale uwierz, jest nas dużo.- jakby na potwierdzenie jego słów, jedne z drzwi przed nimi gwałtownie się otworzyły, a z nich wyleciało dwie czarne smugi o ludzkich twarzach ze srebrnymi maskami.

- Wierzę.- mruknęła. Uśmiechnął się do siebie, widząc reakcję dziewczyny na śmierciożerców. Całą pozostałą drogę przeszli w milczeniu, mijając po drodze innych sługusów Czarnego Pana. 

Gdy stali przed wielkimi drzwiami, prowadzącymi do nieznanej Lily sali, dziewczyna poczuła jeszcze większy strach, zadrżały jej ręce. Śmierciożerca, stojący obok niej to zauważył, ale tylko westchnął. Zdążył polubić tą dziewczynę, ale nie miał pojęcia, po co Czarnemu Panu jest potrzebna ta mugolaczka. Pewnie do tortur. Chciałby jej jakoś pomóc, ale jedyne, co mógł dla niej zrobić, to zachowywać się jak zwykły sługa Voldemorta. W przeciwnym razie i on, i dziewczyna zostaliby natychmiast zamordowani.

Rudowłosa spojrzała na towarzysza z nadzieją w głębi duszy, że tamten zaraz zaprowadzi ją w jakieś bezpieczne miejsce, chociaż, oczywiście, wiedziała, że to niemożliwe. Jednak chłopak patrzył gdzieś ponad głowę dziewczyny. Zdziwiona, też tam spojrzała. Zobaczyła tylko brudne okno, przez które małe promyki światła uparcie usiłowały się przesączyć. Skojarzyło jej się to z Nadzieją, która próbuje przejść przez całe Zło.

Wielkie, drewniane drzwi przed nimi ze skrzypem się otworzyły i wszystkie zamaskowane twarze zwróciły się ku nim...

Bez słowa, co zmieniło przyszłość...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz