Rozdział 8 - Małe zakupy

421 79 15
                                    

Tym razem Sherlock rozsiadł się na tylnym siedzeniu, obok Johna. Warkot silnika zdawał się nie przeszkadzać mu w rozmyślaniach, kiedy Martin ruszył, a on oparł głowę o zagłówek i przymknął powieki. Watson postanowił zrobić dokładnie to samo tyle, że w odmiennym celu, zrelaksowania swoich szarych komórek.
Nie minęły jednak nawet 2 minuty, kiedy Holmes otworzył oczy, podrywając się gwałtownie. Kawa w papierowym kubku chlupnęła złowrogo. John zdezorientowany, wzdrygnął się i spojrzał na towarzysza. Ten przechylił się do przodu i zakomenderował Martinowi swoją nagłą myśl.

– Proszę się zatrzymać przy jakiejś aptece. Muszę coś kupić.

Komisarz z wyrazem zdziwienia, zerknął przez ramię na Holmesa, po czym na powrót skupił się na drodze.

– O tej porze? Obawiam się, że wszystko jest już pozamykane – odpowiedział.

– Wierzę w pana. Na pewno pan coś wymyśli – odrzekł z szelmowskim uśmiechem.

– Mógłbyś sobie darować? Jutro pójdziemy do sklepu i nakupujesz sobie czego tylko chcesz – wtrącił się John, snując w głowie podejrzenia, co może być owym niezbędnym produktem.

– To jak? – dodał Sherlock, ignorując Watsona.

– Spróbuję coś znaleźć. – Martin rozpoczął wnikliwą analizę okolicy i możliwych szans na zaspokojenie nagłej zachcianki detektywa. Nie chciał go zawieść, ale czy to w ogóle jest do zrealizowania, w środku nocy, przeszło mu przez myśl. Po kilku minutach krążenia między uliczkami miasta, doznał olśnienia. Nieduża apteka na skrzyżowaniu Richmond Street i Fairfield Road, była ostatnią nadzieją. Skierował auto w tamtym kierunku. Przejeżdżając obok budynku, w którym znajdowała się apteka, modlił się w duchu, żeby dostrzec jakieś blade światło, dochodzące z wnętrza. Zdawało mu się, że coś mignęło za szybą, w głębi aptecznego pomieszczenia, więc była szansa. Postanowił zaparkować, ale w pobliżu nie było wolnych miejsc. Skręcił w prawo na skrzyżowaniu i wjechał na uliczkę, rozglądając się za miejscem. Dostrzegł je po drugiej stronie jezdni. Po zaparkowaniu pojazdu, odwrócił się, rozpoczynając wyjaśnienia.

– Tutaj na rogu jest apteka. Prowadzi ją bardzo miła rodzina McCoinów. Kiedyś pomogłem im w rozwiązaniu sprawy napaści na panią McCoin. Apteką zajmuje się najczęściej jej wnuczka, Agnes McCoin. Często w piątki ma remanent, więc prawdopodobnie jest jeszcze w środku. Wystarczy zapukać i powołać się na mnie.

Sherlock przyjął z powściągliwym zadowoleniem informacje od Martina i spojrzał na Johna.

– Kup opakowanie plastrów nikotynowych albo najlepiej dwa.

Watson wygiął usta w dzióbek dezaprobaty.

– No, nie ma co tracić czasu. Im szybciej się z tym uwiniesz, tym szybciej będziemy mogli odpocząć– dodał Holmes.

John doszedł do wniosku, że sprzeciwiając się i tak nic nie osiągnie, bo Sherlock jest zbyt uparty, więc bez słowa otworzył drzwi i ruszył w stronę skrzyżowania.

„Zawsze to samo..." – pomyślał.

Dotarł przed przeszklone wejście apteki. W środku rzeczywiście paliło się światło i ktoś przemykał, od czasu do czasu, w szparze między niedomkniętymi drzwiami, znajdującymi się w głębi pomieszczenia. John zapukał stanowczo, aby było go słychać z drugiego końca sklepu. Po chwili zza uchylonych drzwi wychyliła się drobna postać w zielonej bluzce i kremowej spódniczce. Zobaczywszy stojącego za szybą Johna zamknęła wejście na zaplecze i zapaliła światło. Teraz dokładniej mogła przyjrzeć się osobnikowi zakłócającemu jej pracę. John również się jej przyglądał. Rude, falowane, sięgające do ramion włosy, sprężysty, pewny siebie krok i ciepły uśmiech jakim obdarzyła go mimo tak późnej i niezapowiedzianej wizyty, wywarły na nim bardzo pozytywne wrażenie.

Sherlock: The Haunted HotelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz