Rozdział 9 - Bolesne spotkanie

467 81 59
                                    

Sherlock zaczynał się niecierpliwić.

– Ile można kupować dwie rzeczy? Produkuje je tam czy co? – mamrotał, co chwilę obracając się i sprawdzając czy Watson nie nadchodzi. Martin postanowił, że nie będzie się odzywać, by nie denerwować bardziej detektywa i zajął się ustawianiem stacji w samochodowym radiu. W pewnym momencie, Sherlock zerknął na zegarek i nic nie mówiąc, wysiadł z auta.

– Panie Holmes, dokąd pan idzie?! – wykrzyknął głośno za oddalającym się brunetem.

– Po Johna! – odpowiedział mu zirytowanym tonem.

Martin opadł na siedzenie i oparł ręce na kierownicy. Nie było sensu lecieć za Holmesem, więc podgłosił radio i odprężył się. Kojące dźwięki muzyki rozbrzmiały w samochodzie.

Sherlock podążył zdecydowanym krokiem w stronę apteki. Gdy był w połowie drogi jego uwagę przykuły dziwne odgłosy dochodzące zza rogu. Hałasy nieuchronnie się zbliżały. Holmes dobrze wiedział co za chwilę zobaczy, gdy tylko dojdzie do skrzyżowania. Środkiem ulicy wlekło się sześciu rosłych mężczyzn. Mimo widocznego stanu wskazującego na duże spożycie alkoholu, trzymali się całkiem dziarsko w pionie. Niekiedy tylko podpierali się o napotykane po drodze wolnostojące przedmioty, najczęściej latarnie. Sherlock obrzucił ich szybkim spojrzeniem, nie zwalniając kroku.

– Heej! Ty! – wydarł się jeden z nich. Na ulicy było pusto, więc oczywistością był fakt, że słowa te skierował do Holmesa. Ten przystanął na środku ulicy. Dobrze, że ruch był o tej porze niewielki, bo kierowcy mieliby niemały problem widząc taką zgraję, blokującą jezdnię.
– Do ciebie mówię, gogusiu! Masz fajki?! – Zbliżywszy się, stado podpitych osobników wydawało się jeszcze bardziej odpychające niż z daleka. Szef całej tej bandy, jak wywnioskował Sherlock, jedyny posiadający jakieś pokłady intelektu, donośnym i lekko zachrypniętym głosem ponowił pytanie:
– Masz te papierosy czy nie?
Holmes posłał mu obojętne spojrzenie. Papierosy... co za ironia, że pytają go czy ma papierosy, pomyślał.

– Nie – odpowiedział spokojnym tonem. Nawet gdyby je miał i tak by im nie dał, przeszło mu przez myśl. – Sądzę jednak, że brak papierosów jest waszym najmniejszym problemem. Nikotyna nie jest w stanie zastąpić ubytków w waszych mózgach i nie podniesie poziomu waszego IQ, które nawet łącznie jest dramatycznie niskie – dodał, nie starając się nawet o cień powściągliwości. Był nazbyt podirytowany długimi zakupami Johna i brakiem adrenaliny. Nie pogardziłby też świeżą dawką nikotyn w organizmie.
Słowa Sherlocka wywołały spore poruszenie w grupie. Jeden z gromadki, przysadzisty i lekko łysiejący na czubku głowy, bełkotliwym głosem odezwał się do szefa.

– Steve, on nas kuuwa obaża! – Miał wyraźne problemy z wypowiedzeniem litery „r", w tym stanie. Zmarszczył za to groźnie brwi, jakby chcąc zrekompensować brak poprawności językowej w swojej wypowiedzi.

– O żesz ty! Chcesz w ryj?! – dodał drugi mężczyzna, stojący po prawej stronie Steve'a. Pytanie to zabrzmiało dość retorycznie.

– Nie radzę – odparł oschle detektyw.

– Bo co? – Rozległ się rechotliwy śmiech całej szóstki. – Chyba nikt nie obił ci porządnie tej gładkiej buźki – dodał Steve, dając znak ręką pozostałym kompanom do ataku.
Sherlock stał bez ruchu, przygotowując się na odparcie pierwszego ciosu. Walka z pijanymi drabami nie była wymarzoną sytuacją, ale przynajmniej nie było nudno.

***

John właśnie płacił za zakupy, rozmawiając przy tym w najlepsze z nowo poznaną właścicielką apteki, kiedy ponownie zerknął przez nieduże okno wystawowe i zamarł. Na środku jezdni, mniej więcej na wysokości apteki, stał Sherlock, a przed nim sześciu nabuzowanych procentami miejscowych.

Sherlock: The Haunted HotelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz