Rozdział 17 - Zbity wazon

357 63 45
                                    

- To jak będzie z naszym zakwaterowaniem? – zagadnął Sherlock, gdy siedzieli przy kuchennym stole.

- To nie... Nie powinienem. Jeżeli coś by się stało, przełożeni zdegradują mnie do stopnia konstabla – westchnął pod nosem Smith.

- Bez przesady. Co może się stać w zamkniętym hotelu? Jesteśmy bardzo ostrożni i odpowiedzialni. Prawda, John?

Doktor zerknął na niego, unosząc brew, ale widząc świdrujące go spojrzenie, zwrócił się do Martina dyplomatycznym tonem:

- Proszę się nie martwić. Nic nam się nie stanie i hotel również nie ucierpi.

- Dobrze. Niech będzie. – Smith skapitulował, nie chcąc burzyć planu przyjętego przez Holmesa. Ten z błyskiem w oku przyjął zgodę komisarza.
Po zjedzonym późnym obiedzie, Sherlock nie mógł usiedzieć w miejscu. Odłożył laptop, komunikując, że najwyższy już czas, aby pojechali do hotelu. Wpakowali, więc walizki do bagażnika i korzystając z uprzejmości komisarza, udali się w drogę.

Słońce zaszło już za horyzont, pozostawiając na niebie kłębiące się szarawe chmury. Powietrze ochłodziło się i łąki otaczające hotel zaczęła osnuwać mgła. W tej scenerii budynek ukazał nowe, ponure oblicze. Gdy podjeżdżali przed frontowe wejście, John zaczął żałować, że zgodził się na stanowczą propozycję Holmesa.
„Trzeba było zasugerować Smithowi, że to nie najlepszy pomysł."
Pośpieszyli się z wypakowaniem walizek, bo zanosiło się na deszcz. Zdawało się, że wiatr nabierał siły z każdą następną minutą, mierzwiąc korony rosnących wzdłuż alei drzew.
Wielkie drzwi znów otworzyły się z niemiłym skrzypnięciem. Nie było odwrotu.

Wnętrze salonu, pogrążone w półmroku, z połyskującą policyjną taśmą otaczającą obrys ciała na podłodze, przypominało bardziej scenerię z domu strachów niż miejsce, gdzie chciałoby się przenocować. Komisarz namacał na ścianie włącznik i zapalił światło. Zrobiło się odrobinę przyjemniej. Martin oprowadził ich dokładnie po budynku, pokazując wszystkie istotne pomieszczenia i życząc spokojnej nocy, pośpieszył do samochodu. Zaczynało już kropić. Pojedyncze krople, rzucane przez wiatr, spływały leniwie po wysokich oknach.

- Który pokój wybierasz, John? – spytał detektyw, przebierając między stertą kluczy. - Sugerowałbym ten najbliżej pokoju denatki – dodał, trzymając w ręku klucz z numerem 21.

- Nie ma mowy. Zdecydowanie wolę coś w drugim końcu korytarza – odparł stanowczo i sam rozpoczął poszukiwania odpowiedniego klucza.

- Przecież nie proponuję spania w jej pokoju, zresztą to by było nierozsądne – stwierdził, ewidentnie rozważając jakiś pomysł, co John wywnioskował po nieobecnym wzroku i rytmicznym obracaniu kluczyka w palcach.
W końcu Watson wygrzebał dwa klucze i wręczył jeden Holmesowi. Ten zerknął tylko na numerek widniejący na przywieszce i rzucił obojętnym tonem:

- Niech będzie.

Obaj udali się na górę, aby obejrzeć swoje pokoje i wypakować rzeczy.
Sherlock rzucił niedbale walizkę na łóżko i rozejrzał się po wnętrzu. Rozstaw mebli podobny jak w pokoju ofiary, z tym wyjątkiem, że w jego pokoju łazienka była po prawo od wejścia, a na podłodze leżał bordowy, owalny dywan. Duże okno na przeciwko drzwi wejściowych, wychodziło na plac, znajdujący się przed budynkiem. Wpatrywał się przez chwilę w coraz liczniejsze kaskady spływające po szybie. Następnie wrzucił walizkę do szafy i opadł na łóżko. Sprężyny skrzypnęły cicho, w geście protestu. Znów pogrążył się w rozmyślaniach.
Pukanie do drzwi i znajomy głos, wyrwały go z „pałacu myśli".

- No i jak? Rozpakowałeś się już? – John rozejrzał się po pokoju, porównując go ze swoim.

- Można tak powiedzieć – odparł detektyw, podnosząc się z łóżka. Watson nie skomentował tej wypowiedzi, choć zobaczył przez niedomknięte drzwi szafy, leżącą w niej walizkę.

- Ja mam komodę zamiast szafy i fotel, trochę podobny do tego mojego w domu.

Holmes nie wyglądał na zainteresowanego wyposażeniem pokoju przyjaciela.

- Chodź, poszukamy jakiś ciekawych śladów i wskazówek, których nie zauważyli wierni stróże prawa.

Czas szybko mijał kiedy zajęli się pracą. Po przejrzeniu wszystkich ważnych zdaniem Holmesa zakamarków, wrócili do pokoju Johna. Sherlock rozsiadł się w fotelu i złączył palce rąk, w geście skupienia.

- Czyli jesteś pewien, że ten nóż, którego brakowało w stojaku, to narzędzie zbrodni – podsumował analizę Holmesa, wygłoszoną podczas drogi do pokoju.

- Nie mam żadnych wątpliwości.

Moment po tym, na zewnątrz rozległ się potężny grzmot, a chwilę później niebo rozbłysło, przeszyte błyskawicą. Grzmoty stawały się coraz wyraźniejsze, a błyskawice zaczęły spadać jedna po drugiej.

- Nie no! Burza? Serio? Jak w jakimś tanim horrorze. Brakuje tylko... – John nie zdążył dokończyć, gdyż przerwał mu głośny huk, po którym zgasło światło. Blondyn wzdrygnął się, po czym zaklął pod nosem. - Cudownie. Po prostu cudownie – mruknął, kiedy kilkakrotnie pstrykał włącznikiem, bez skutku.

Na dworzu było ciemno, a gęste chmury sprawiały, że światło księżyca nie mogło się przez nie przebić. Jedynie rozbłyskujące błyskawice dawały trochę poświaty.
Doktor doczłapał ostrożnie do komody, próbując znaleźć po omacku latarkę. Sherlock siedział przez cały czas w fotelu, aż w końcu podniósł się i podszedł do Johna. O dziwo, nie wpadając po drodze na żaden mebel. Zdaniem Watsona miał wrodzony talent łażenia po ciemku. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i oświetlił wnętrze szuflady, na tyle ile było to możliwe. Pomogło, bo latarka moment później znalazła się w użyciu.

- Chyba wywaliło korki.

- Obawiam się, że to coś poważniejszego – odparł Sherlock, ale nie wykazywał zaniepokojenia, wręcz przeciwnie. Johnowi zdawało się, że wyczuł nutkę ekscytacji w jego głosie.

- Trzeba będzie to sprawdzić – odrzekł, niepocieszony faktem chodzenia w ciemnościach, po rzekomo nawiedzonym hotelu, w którym niedawno znaleziono trupa.

Nagle dobiegł ich z korytarza brzdęk, jakby tłuczonego naczynia. Watson ostrożnie otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz, ale nie dostrzegł niczego w bladym świetle latarki.

- Pójdę po drugą latarkę – szepnął mu do ucha Holmes i zniknął bezszelestnie w swoim pokoju. W tym czasie Watson przeszedł kilka metrów w kierunku źródła hałasu i przystanął, gdy usłyszał chrzęst pod butem. Skierował snop światła bardziej pod nogi. Pod ścianą, po lewej stronie korytarza leżały kawałki ceramiki, kiedyś będące ładnie zdobionym wazonem, stojącym na małym stoliczku.

- Ktoś tu jest niezdarnym włamywaczem.

John wzdrygnął się słysząc niski szept, stojącego za nim przyjaciela. Ten włączył swoją latarkę i przyjrzał się rozbitemu naczyniu.

- Ktoś albo coś – mruknął blondyn.

- Och, John. Chyba nie boisz się duchów? – Nie musiał patrzeć na Holmesa, żeby wyczuć zadziorny ton.

- Ja? Skądże. Jakbym mógł się bać latających prześcieradeł? – odparł, kierując światło latarki na bruneta, który skrzywił się i przymrużył oczy. - Pomijam już fakt, że po tym co przez ciebie i z tobą przeżyłem, nic nie powinno być mi straszne.

Holmes wydał z siebie pomruk rozbawienia, po czym zakomunikował:

- W takim razie, Nieustraszony Johnie, pójdź sprawdzić co z tymi korkami, a ja poszukam sprawcy tego bałaganu.

- To nie jest najlepszy pomysł – stwierdził, ale detektyw ruszył już w obranym kierunku. - Gdybyś oglądał filmy to wiedziałbyś, że w każdym przeciętnym horrorze rozdzielanie się nie wychodzi bohaterom na dobre – westchnął w pustą przestrzeń korytarza.

~~~~~~

Klimat zrobił się bardziej halloweenowy niż wielkanocny, ale przy okazji życzę Wam wesołych, zdrowych Świąt i mokrego Dyngusa! ;)

Sherlock: The Haunted HotelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz