Rozdział 3

2.5K 319 102
                                    

Nigdy w życiu już się przed nim nie ośmieszę - powiedział do siebie Izaya kiedy jechali windą w górę. Nadal czuł się nieswojo po tym, co stało się godzinę temu. Oczy wciąż go piekły i nie mógł znieść tego, że Shizuo ciągle na niego zerka.

- Czego? - zapytał oschle.

Blondyn spojrzał w dół. Kruczowłosy przylepił się jednej z barierek zamontowanych w ścianie. Kule trzymał w drugiej ręce, raczej bez zamiaru ich użycia.

- Masz z nimi chodzić, rozumiesz?

Izaya zaśmiał się głośno.

- Ale tak z dwoma laskami naraz? - zadrwił. - Shizuś, gdzie się podziały twoje maniery?

Mężczyzna tylko przewrócił oczami, bo dotarli na piętro, gdzie mieszkał ten pchlarz. Nawet nie weszli do domu, a już miał go dosyć. Myśl, że będzie musiał robić mu śniadanka zaczęła go obrzydzać. Przez chwilę pojawił się pomysł zatrucia tego śmiecia, który go zaintrygował. To nie jest wcale takie głupie - powiedział z uśmieszkiem na twarzy i wyszedł z windy trzymając skórzaną torbę.

Z chłopakiem było trochę gorzej. Kiedy blondyn otworzył już drzwi, ten dopiero opuszczał windę. Z upartą miną brnął dalej przed siebie - dwa kroki na minutę, ale szedł. Shizuo spojrzał na zegarek tylko po to, aby zdenerwować czarnowłosego.

- Zostawiłeś kule - zauważył blondyn.

- No i? - Izaya starał się brzmieć normalnie, jednak słychać było jak bardzo cierpi. Mało brakowało, żeby znowu upadł na ziemię. Co za debil - pomyślał. - Przecież tak łatwo się domyśleć, Shizu - chan. Zachwiał się ponownie. - Wcale ich nie potrzebuję, zresztą nawet ty nie ...

  Zamknij usta, niedobrze mi od
tych wszystkich kłamstw które mówisz.

Nagle mężczyzna podszedł od tyłu do chorego. Bez pytania włożył mu ręce pod pachy i podniósł w górę, śmiejąc się z jego reakcji. 

- Co ty robisz?! Powaliło cię?! - krzyknął Izaya. - Puść mnie!

Zdenerwowany chłopak zaczął bić pięściami blondyna. Kiedy Shizuo szedł w stronę mieszkania, ten zaczął się jeszcze bardziej wiercić. 

- Zostaw mnie, bo zabije ci kota, słyszysz?! - zagroził, powodując u niego jeszcze większe rozbawienie.

  Poślizgnij się i upadnij, będę patrzył jak toniesz
we wszystkich kłamstwach, które mówisz.

Blondyn lekko się schylił przechodząc przez próg, aby czarnowłosy nie uderzył sufit. Jesteś strasznie lekki pchlarzu, wiesz? - pomyślał kiedy dochodził do salonu. Specjalnie postawił go dwa metry przed kanapą, za co on się obraził. 

- Mogłeś mnie chociaż położyć, zjebie - powiedział oschle prostując koszulkę.

  Zabił światła, zabił aktora, zabił aktorkę
Obawiam się że światło reflektorów sprawiło że zaniemówiłeś  

Potem, jak gdyby nigdy nic wyszedł z jego domu zostawiając go samego niczym palec. Izaya przekrzywił głowę w bok zastanawiając się gdzie też on mógł pójść.

- Wracaj tu, potrzebuję kocyk! - śmiejąc się krzyknął w stronę uchylonych drzwi, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Z powrotem spojrzał na kanapę, a potem znowu na korytarz. Gdzie ty jesteś? - spytał sam siebie udając smutnego.

  Zatrzymaj się tu i zajrzyj do mojego wnętrza
Znajdziesz mężczyznę raz zagubionego w morzu  

Niechętnie zaczął zmierzać w stronę skórzanego mebla. Dobrze wiedział, że nadwyręża swoje nogi, iż nie powinien chodzić bez kuli. Zawsze go to bolało, czasem nawet tak mocno, aż mdlał. Jednak taki przypadek zdarzył się tylko na jednej rehabilitacji i nie sądził, aby się powtórzył. 

Zdawał sobie sprawę, że mógł głupio wyglądać, albo nawet żałośnie. Póki nie było tak przed jego wrogami, jakoś jeszcze to znosił. Wciąż stawiał małe kroki, aby się nie przewrócić. 

  Nawet o tym nie myśl, błagamy cię ...

Czuł zmęczenie i ból, ledwo się trzymał. Do pewnego czasu czerpał z tego jakąś chorą satysfakcję, odczuwał przywiązanie, ale od niedawna cierpienie zaczęło go przerastać.  W ułamku sekundy padł jak długi na podłogę, a w mieszkaniu rozległ się głuchy huk. 

 Byś zabił światła, zabił aktora, zabił aktorkę ...  

Kiedy zaczął podnosić się na rękach usłyszał za sobą kroki. Tylko nie teraz - prosił. - Zaraz mnie dobijesz. Unikał jego wzroku wpatrując się bezsensu w podłogę. To żeś się popisał, Izaya - zadrwił z siebie.

- Ej, szczurze - zawołał szorstko Shizuo.

Czarnowłosy nie miał najmniejszej ochoty patrzenia jak blondyn się z niego nabija. Już wystarczająco się dzisiaj poniżył.

Mężczyzna schylił się i wysunął do niego kule.

- Weź te badyle, bo zagram nimi w baseballa twoim laptopem. 

Słysząc to Izaya mimowolnie podniósł głowę i spojrzał w jego oczy, które przysłaniały niebieskie okulary. Zaśmiał się drwiąco pod nosem i znowu zerknął na podłogę.

- A niech cię cholera weźmie - powiedział i wyrwał mu kule z ręki, powodując uśmieszek na twarzy Shizuo.

  ...Albo zabił nas wszystkich.*




* Tłumaczenie z tekstowo.pl  


Nie potrzebuję Cię [Shizaya]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz