Rozdział 13 {END}

1.7K 240 60
                                    


Deszcz spływał ciurkiem po czarnych parasolkach. Ludzie otoczyli żałobne wieńce kwiatów. Wszyscy na czarno, chciało mu się już tym rzygać. To jego ulubiony kolor, tak bardzo go kochał. Jakim cudem mógł nagle to znienawidzić?

Spotkali się w bieli, skończyli w czerni.

Nie mógł ścierpieć rozpaczy, która niszczyła go od środka.

Dlaczego skończył na tym cholernym wózku?

Dlaczego to się w ogóle stało?

Ciemne, dębowe deski złożone w pudło rozpaczy. Powoli opuszczane w rów brudnej ziemi. Otaczał go tłum szarych ludzi ze spuszczonymi głowami. Zastanawiał się po co na pogrzeby przychodzą ci wszyscy obcy. Czemu po prostu nie zostawią ich samych?

Żałosne - pomyślał i spojrzał w dół na swoje chore nogi. Niedawno kompletnie stracił w nich władzę. Sam czuł się coraz gorzej. Ciągle brał jakieś prochy, w szpitalu podczepili go do miliona kabli. Jego stan był beznadziejny.

Ale to właśnie jego psychika cierpiała najbardziej.

"Izaya" - Celty klepnęła go lekko w ramię i podłożyła ekran telefonu przed twarz. - " Ktoś do ciebie przyszedł."

Czarnowłosy spojrzał swoimi zmęczonymi oczami w górę. Osoba trzymająca nad nim parasol nie zwróciła na niego uwagi. To tylko nowy opiekun - on też był żałosny.

W końcu nie był nim.

Wraz z głuchym dźwiękiem opadającej trumny, ten odwrócił swoje puste oczy i spojrzał obok siebie. Stał tam mężczyzna ubrany w poszarpane, czarne ubrania. Zmarszczki przykrywały jego wychudzoną twarz, a oczy ukazywały cień dobroci.

- Dobry był z niego chłopak - złapał Izaye za ramię i zwrócił się w stronę odprawianej ceremonii. - Cieszę się, że udało ci się na niego trafić.

Były informator strącił rękę bezdomnego z odrazą.

- Byliśmy wrogami - syknął starając się nie patrzeć na osoby zatracone w modlitwie. Mężczyzna westchnął, kiedy usłyszał jego łamiący się głos. Za dziecka też tak słabo kłamał.

- Kiedy ty się tego nauczysz, synu? - opuścił ramiona. Izaya wzdrygnął się nagle i otworzył szerzej oczy ze zdziwienia.

- Zaraz - zaczął pośpiesznie - czy ty właśnie nazwałeś m- mnie...?!

Bezdomny spojrzał na niego uśmiechając się czule. Delikatnie położył mu swoją kościstą rękę na głowie. Czarnowłosy siedział w osłupieniu, nawet nie zauważył jak łzy zaczęły spływać po jego polikach.

- Witaj z powrotem - uśmiechnął się szczerze, przeczesując cienkie, krucze kosmyki drżącego chłopaka.

***

Po twarzach wszystkich spływały łzy. W ten deszczowy dzień, cała uwaga skupiona była na grze Izayi.

Czarnowłosy trzymał skrzypce niczym profesjonalista. Smyczek przesuwał się gładko po strunach czarnego instrumentu, powodując symfonię czystych dźwięków.

Nie, nie były czyste.

Były pełne rozpaczy.

Z każdą sekundą na kaszmirowym płaszczu chłopaka pojawiało się coraz więcej łez. Ręce chciały odmówić mu posłuszeństwa, jednak ten za nic nie przestawał grać. W końcu prezent od znienawidzonego ojca nie może się zmarnować, prawda?

Po co to wszystko?

Jego gra stawała się coraz mocniejsza, bardziej agresywna. Ledwo znosił taki wysiłek.

Przecież i tak umarłeś, nie usłyszysz mojej żałosnej rozpaczy.

Deszcz mieszał się ze słonymi kroplami na polikach Izayi. Zaciskał zęby znosząc cały ten ból.

Twoje zimne ciało nie zrozumie jak bardzo za tobą tęsknię.

Jak bardzo cię kochałem, nadal kocham...

Na palcach chłopaka pojawiła się krew i otarcia. Przestał chować w sobie wszystkie emocje, których bał się mu ukazać. Płakał, wył ze smutku i strachu.

... i zawsze będę cię potrzebował.

Smutną serenadę zakończył kolejny jęk rozpaczy i dźwięk spadających skrzypiec, których Izaya nie był już w stanie utrzymać, a dźwięk ludzi wylewających łzy zastąpił żałobną ciszę.

_______________

Spokojnie, planuję jeszcze krótki epilog ;)

Nie potrzebuję Cię [Shizaya]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz