Rozdział 2

2.8K 365 134
                                    


Shizuo złapał się za nos i odskoczył od łóżka. Co prawda nie leciała mu krew, jednak dosyć go bolało.

- Ty mały gnojku! - krzyknął, a Izaya zaniósł się śmiechem. Było dokładnie tak jak się spodziewał, walki zostały wznowione. Do tego już podczas pierwszego spotkania.

- Żebyś siebie widział, Shizu - chan! - chłopak nie przestawał z niego drwić. - Wyglądałeś gorzej niż dziewczyna po pierwszym okresie - teatralnie otarł łzę.

Nos powoli przestawał go boleć. Blondyn spojrzał w czerwone oczy wroga, który właśnie wracał z powrotem na ziemię. Zmieniam zdanie - pomyślał. - Nie ma mowy, że wytrzymam z tym patałachem. 

- Rozumiem, że już nic ci nie jest, hm? - spytał prostując się.

Izaya odkrył z siebie pościel. Siedział w typowej, szpitalnej koszuli nocnej, która odsłaniała jego gołe nogi. Poza tym, że były posiniaczone nic nie wskazywało na ich uszkodzenie.

- Oczywiście.

 Choć czarnowłosy zachowywał się normalnie, Shizuo wiedział, iż nie wszystko jest w porządku. Przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę z jednym z lekarzy.

Jeśli tak dalej pójdzie, straci władzę w nogach - powiedział z powagą. - Do tego jest strasznie problematyczny.

Wyrzuty sumienia blondyna zaczęły znowu powracać. Mimo wszystko to on to zrobił. Pocieszał się, że była to zemsta za wszelkie gówna w jakie go wpakował. Jednak wciąż jego serce wypełniało poczucie winy, za które próbował się karcić.

- Shinra już ci powiedział? - spytał wprost.

Izaya skrzyżował nogi i nachylił się w stronę Shizuo.

- W końcu znalazł sobie jakąś normalną dziewczynę? - zadrwił.

Dodatkowo - zaczął doktor - każdy ruch poniżej pasa sprawia mu ogromny ból, co dopiero mówić o chodzeniu bez kuli.

Blondyn widział jak jego wróg próbuje ukrywać grymas twarzy pod postacią szyderczego uśmiechu. W końcu chłopak nie wytrzymał i wrócił do poprzedniej pozycji, unikając wzroku odwiedzającego.

- Przestań się tak gapić, to ty tu jesteś dziwadłem.

Shizuo skrzyżował ręce na piersi. Kiedyś trzeba mu to powiedzieć, co nie? - zapytał siebie w myślach. Wziął głęboki oddech i otworzył usta gotowy aby mówić.

- Od dzisiaj będę się tobą opiekował.

***

Izaya siedział w osłupieniu.

- Jaja sobie robisz? - powiedział zdejmując nogi z łóżka. Założył w ciszy kapcie.

- Wiem, że ci się to nie podoba, ale ... 

- Myślisz, że tak łatwo będzie mi patrzeć na twoją mordę? - przerwał mu. - Jesteś żałosny, Shizu - chan. - powiedział wstając. Jego nogi były lekko zgięte, ledwo trzymał tę pozycję. Kolejne ślady bólu wpływały na jego twarz, a on jak zwykle starał się je ukrywać.

- Kto wie co mi zrobisz? - zaśmiał się. - To jak mieszkanie z tygrysem naćpanym koci miętką.

Shizuo patrzył na jego próby chodzenia. Starał się wyglądać normalnie, choć dobrze wiedział, że mu to nie wychodziło.

- Widzisz co mi zrobiłeś?! - krzyknął. - Jakim cudem mam spotykać się z klientami? Musiałem odwołać wszystkie spotkania. - zaczął stawiać niepewnie kroki w jego stronę. - Zajęło mi to tyle czasu... tak dużo mógłbym wtedy zrobić.

Patrzył w górę, prosto w kasztanowe oczy blondyna. Jego spojrzenie nie było takie jak zwykle. Wyglądał jakoś ... smutno?

- Dawałem sobie radę całkiem sam - przy kolejnym kroku złapał się za udo. Nie starał się już utrzymywać w sobie bólu, stał się nie do wytrzymania. - Teraz też dam.

 Kiedy kolejny raz spojrzał na Shizuo, z jego oka wypłynęła łza. Wyglądam żałośnie - powiedział do siebie czarnowłosy. - Zrób coś z sobą idioto. Otarł szybko łzę.

- Izaya ... 

Jego nastrój zmienił się w ułamek sekundy. Schylił głowę jednocześnie się prostując. Na jego twarzy zagościł niepokojący uśmiech. Diametralnie zmienił sposób patrzenia na blondyna. Spojrzał znowu w górę.

- Wiesz co, Shizu - chan? - zaczął spokojnie, rozbawiony.

Strasznie nie lubił rehabilitacji, był groźny wobec obsługi. - mówił dalej lekarz. - Mam nadzieję, że panu się uda. - dodał z uśmiechem i pożegnał się odchodząc w głąb korytarza.

Zmierzył go wzrokiem.

- Nienawidzę cię - szepnął cicho i zatrzymał się na jego oczach. - Tak bardzo cię nienawidzę!! 

Dalej Shizuo słyszał tylko potok kolejnych słów. Każde raniło go coraz mocniej, choć słyszał je już setki razy. Teraz jednak nabrały większego znaczenia. Wprowadzały ze sobą jakąś pustkę. Zasmuciły go.

Izaya przytrzymał się ramy łóżka. Opadł z sił. Czuł jakby jego nogi pokryte zostały ogniem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ośmieszył się jak jeszcze nigdy. Baka, baka, baka - powtarzał w myślach. - Baka! 

- To gdzie masz swoje rzeczy? - spytał nagle blondyn.

Izaya poderwał głowę. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy.

- Shizu ... chan

Mężczyzna przekrzywił głowę w bok. Spojrzał w zaszklone oczy swojego wroga i schylił się aby znaleźć się przed jego twarzą.

- Mam gdzieś czy ci się to podoba, czy nie -zaczął. - Zawiozę cię do domu nawet jeśli będziesz się wyrywał i darł wniebogłosy. 

  A wtedy on odwrócił głowę i zaczął znowu płakać,

  tylko, że nie z bólu. 


Ze szczęścia.

Nie potrzebuję Cię [Shizaya]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz