" Biel szpitalnego sufitu doprowadzała mnie do szaleństwa. Pragnąłem jak najszybciej zakończyć to i tak już marne życie. Moje życie, marzenia, cele legły w gruzach,a to tylko przez los. Czułem jak kolejna fala łez pojawia się w moich oczach. Nie mogłem już dotrzymać danego słowa Sarze, która wraz z Pichitem i jej starszym bratem bliźniakiem mnie odwiedzali, chcąc pocieszyć. Jednak ja nie potrzebowałem pocieszenia. Jedyne czego teraz pragnąłem to śmierci. Nie chciałem żyć, sam, nie mając już nikogo. Nie chciałem tych wszystkich współczujących spojrzeń, pełnych litości oraz uczucia iż jestem gorszy. Wiedziałem to od samego początku gdy stawiałem pierwsze kroki na moim ukochanym lodzie.. A teraz zostałem sam, a ciemność coraz bardziej mnie tłamsiła. Zabierała blask, który kiedyś udało mi się w sobie uwolnić, tak jakby moim przeznaczeniem było życie w ciemności.."
Otworzyłem gwałtownie oczy, rozglądając się. No tak, przecież leciałem do Detroit, z głośników wydobył się głos stewardesy informującej iż niedługo będziemy lądować. Wsadziłem do uszu słuchawki, puszczając jakąś głośną muzykę, by nie czuć zatkanych uszu. I czekałem aż ta ciągnąca się w nieskończoność podróż się skończy. Po kilku minutach wylądowaliśmy a ja czym prędzej wstałem biorąc swoje rzeczy i czekając aż będę mógł wyjść. Jak dobrze, że kupiłem bilety z samego przodu. Chwilę później drzwi się otworzyły a ja zostałem uderzony chłodnym powietrzem o twarz. Wziąłem głęboki wdech i za zgodą stewardesy wyszedłem z samolotu, kierując się już na lotnisko. Na lotnisku w Detroit jak zawsze były tłumy, nieważne kiedy tu przylatywałem. Wziąłem głęboki wdech chcąc to mieć jak najszybciej za sobą, gdy podszedł do mnie jeden z pracowników ochrony lotniska.
- Mr Katuski Yuuri?- spytał z amerykańskim akcentem.
- Yes.
- You are asked to go whit me, Mr Katsuki.
- But what a problem? Did I do something wrong? Or dangerous?
- No. Please go whit me, I will tell you what's going on.- i ruszył nie czekając na to co miałem do powiedzenia. Westchnąłem, udając się za dobrze zbudowanym mężczyzną. Minęliśmy kontrolę paszportową, po czym weszliśmy do pokoju dla ochrony lotniska, w którym czekał..
- Yuu!- krzyknął Pichit z radosnym uśmiechem. No jasne. Przecież ostatnio też coś takiego zrobił, więc mogłem się spodziewać. Powiedział coś do jednego z mężczyzn, po czym do mnie podszedł wypychając z pomieszczenia.
- Też się cieszę, że cię widzę mój przyjacielu. Ale mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego za każdym razem musisz coś takiego odstawić? Co może następnym razem przyjdzie odebrać mnie sam Victor Nikiforov?- powiedziałem z drwiną. Pomimo, że już nie mogłem jeździć, dalej oglądałem ten sport, mając nadzieje, że pewnego dnia znów chodź jeden, ostatni raz zatańczę, lecz ta nadzieja znikała kawałkami każdego dnia. Ten się nerwowo zaśmiał, co przykuło moją uwagę.
- No weź! Aż takich kontaktów jeszcze nie mam.. A właśnie! Bliźniaki zapraszają nas na imprezę do J.J-a. Oczywiście, zdążysz się przygotować.- zapewnił widząc prawdopodobnie moją zniesmaczoną minę. Nie przepadałem za imprezami, może dlatego że nie miałem mocnej głowy do alkoholu. Jednak to nie znaczy, że go nie lubię. Od wypadku to właśnie w nim udało mi się znaleźć spokój. Ale nikt o tym nie wie. Nagle poczułem wibracje w kieszeni spodni, więc wyciągnąłem telefon odczytując wiadomość od Yuuko. Pisała, że nie ma ruchu w gorących źródłach, ale zastąpi mnie. Podziękowałem jej jeszcze raz, powracając do przyjaciela, który czekał na moją odpowiedź. Westchnąłem poprawiając okulary. Znając życie i tak by mi marudził, więc lepiej od razu się zgodzić a po dwóch godzinach się zmyć.
- Niech ci będzie, to chodź do tego hotelu.- na moje słowa uśmiechnął się, zabierając ode mnie walizkę i chwytając za dłoń. Uśmiechnąłem się. Uwielbiałem w nim te jego radość z życia, której mi tak brakowało.
CZYTASZ
I'm not alone / Victuuri
Romance- Cco ty robisz?! - Spokojnie.- znów poczułem jego dłonie na swoim brzuchu. Pisnąłem cały czerwony. - Aale! Vvictor! - Cii.. Spokojnie Yuuri. Od dziś patrz tylko na mnie...