Rozdział 4

906 72 4
                                    

Podążając za dwiema dziewczynami, zastanawiałam się, co by się stało, gdyby dowiedziały się o mojej obecności w tym miejscu. O tym, że je śledziłam je, widziałam każdy ich ruch oraz wiedziałam już o tym, iż miały swoją tajemnice, której prawdopodobnie nie chciały wyjawiać nikomu innemu.

Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak wyglądałyby ich reakcje na odkrycie mojego sekretu, którym było samo bycie w tych ciemnych korytarzach. W jakim grymasie wykrzywiłyby się ich twarze. Czy przejęłyby się tym? Czy rozwścieczyłaby je moja obecność? Podejrzewałam, że ich zabawki poszłyby w ruch, a ostrza przecinałyby ze świstem powietrze, zbliżając ku mojej szyi. Tak, tego mogłam być pewna.

Dziewczyny z każdą chwilą przyspieszały tempa, jakby czuły na plecach mój wzrok. Prawie zapomniałam o bólu stóp, jednak nadał czułam szczypanie. Jednak mojej pamięci nie umknęło niezwykle krótkie spotkanie z jasnowłosym chłopcem, którego ubrania były pokryte czerwonymi plamami. Gdybym nie była w tunelach znajdujących się blisko hotelu, pomyślałabym, że mam halucynacje i powinnam iść do psychiatry. Ale czym było to dziecko? Patrząc na jego rany pewne było, iż powinien już nie żyć z braku wystarczającej ilości krwi. Może on nie był istotą cielesną? Uznałam, że bezsensownym było rozmyślać nad tym w tej chwili, gdyż teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie, a należało do nich między innymi śledzenie dwóch widocznie poddenerwowanych dziewczyn oraz uważanie na to, by nie narobić zbyt dużego hałasu.

W pewnym momencie usłyszałam cichy szum, który z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy, przez co nie mogłam usłyszeć kroków nastolatek i zostało mi jedynie zdanie się na własny wzrok. Musiałam przyznać, że utrudniało to nieco sprawę, zważając na to, iż większość ze zwisających z sufitu żarówek nie działało, a te które cudem miały w sobie odrobinę energii, albo nie świeciło się prawie w ogóle, albo zgaszało się tylko po to, by za kilka sekund znowu włączyć się na moment. Trudno było nie stracić z oczu dwóch osób nie odzywających się ani słowem, a na dodatek ubranych w dość ciemne ubrania.

Po kilku minutach wędrówki zauważyłam w ścianie metalową kratę, zza której lał się niewielki strumyczek wody. Nie pachniała ona przyjemnie, wręcz śmierdziała. Nawet wolałam nie wiedzieć co w niej pływało.

Nagle z niewielkiej dziury wyskoczył szczur i wbiegł dziewczynom pod nogi. Ta idąca po prawej stronie nadepnęła mu na ogon, po czym zmiażdżyła mu kark grubym obcasem swego czarnego niczym smoła buta. Następnie kopnęła martwe zwierze na bok i dogoniła drugą nastolatkę.

Ominęłam małe, miękkie ciałko martwego już gryzonia, wokół którego utworzyła się niewielka kałuża krwi i nie odwracając wzroku od dziewczyn, siedziałam im na ogonie jak natrętna mucha.

Z każdą chwilą światła było coraz mniej, a ja powoli gubiłam nastolatki, którym nawet nie śniło się zwolnić choć odrobinę. Nagle robiąc kolejny krok poczułam ogromny ból w lewej stopie. Okazało się, że wdepnęłam prosto na odłamek szkła wielkości ludzkiego palca. Mimo dość dużego cierpienia, z mego gardła nie wydobył się żaden dźwięk, a oczy nawet nie zaszkliły się od łez, jednak sytuacja, w której się znalazłam była naprawdę uciążliwa.

Gdy wyciągnęłam kawałek szkła ból rozniósł się po całej nodze, lecz nie obchodziło mnie to. Z rany momentalnie wypłynął strumień szkarłatu, który po chwili znalazł się na podłodze pod postacią skapujących z mej stopy kropel. Utworzyły one na podłożu czerwoną kałuże, z każdą sekundą zwiększającą się coraz bardziej.

Wznowiłam śledzenie nastolatek, utykając na lewą nogę. Utrudniało to utrzymanie tego samego tempa co dwójka dziewczyn, jednak jakoś sobie poradziłam. Dopiero po kilku bolesnych minutach zdałam sobie sprawę, że przez cały ten czas zostawiałam na ziemi krwawe ślady.

Moja pustka || Historia... Rosallie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz