Per. Jeffa
Na świecie prócz krwawego mordu nie było czegoś, co mógłbym uznać za coś naprawdę pięknego. Moja definicja piękna była nierozerwalnie związana z krwią, bólem oraz śmiercią. Wszystkie te czynniki musiały łączyć się ze sobą w pewien sposób, czyli w taki bym nie mógł oderwać wzroku od otrzymanych skutków. Owe skutki powinny uszczęśliwić moją szaloną, potworną, żądną krwi stronę, której często doskwierał głód prawdziwego dla mnie piękna.
Dzisiejsza noc mimo, iż nie była nawet w jednym procencie związana z wymienionymi wcześniej rzeczami z całą pewnością miała w sobie "to coś". Może nie fascynowała mnie tak bardzo jak ból mej ofiary wymalowany na jej twarzy, przyozdobiony morzem szkarłatu, lecz musiałem przyznać, że całkiem przyjemnie patrzyło się na rozgwieżdżone niebo. Nie dało się zaprzeczyć, że każda choćby najmniej widoczna gwiazda dodawała na własny sposób uroku dzisiejszej nocy. Jednak apogeum tego wszystkiego był księżyc, którego żółtawa tarcza najmocniej rozświetlała czarne niebo.
Próbowałem doszukać się chociażby jednego kształtu, jednak nigdy nie byłem w tym dobry. Widziałem tylko białe kropki na ciemnym tle. Zabawne, że w egipskich ciemnościach potrafiłem dostrzec swoją ofiarę, a nie mogłem dostrzec nawet wielkiego wozu.Położyłem głowę na dłoniach, poprawiając się na trawie. Leżałem właśnie na niewielkiej, leśnej łące blisko dawnego domu proxych Slendermana. Odkryłem tę łąkę pół godziny temu, gdy postanowiłem się nieco przewietrzyć.
Widokowi na nocne niebo towarzyszył akompaniament cichego szumu drzew oraz wysokiej trawy. Czułem jak powoli zasypiam. Nie mogłem zamknąć oczu, bo w końcu nie miałem powiek, jednak zamiast tego wszystko przede mną zaczynało się rozmazywać.
Ta noc nie była zimna, a mi nie chciało się ruszać z miejsca, więc postanowiłem zasnąć w tym miejscu i pozwolić by promienie słońca obudziły mnie rano. Ziewnąłem głośno, przeciągając się na ziemi, po czym powróciłem do zasypiania.
Gdy już prawie byłem po drugiej stronie, w krainie nieświadomości usłyszałam trzask łamanej gałęzi po mojej prawej. Momentalnie usiadłem, wyjmując nóż z kieszeni bluzy. Skierowałem ostrze w stronę nieznajomego, którym okazała się być nikt. Nikogo tam nie było. Rozejrzałem się, jednak na łące byłem tylko ja. Westchnąłem, a następnie znowu położyłem się na ugniecionej przeze mnie trawie.
— Wydawało mi się — mruknąłem, kładąc się na boku. Z lewej ręki zrobiłem sobie poduszkę, natomiast w prawej trzymałem moją zabawkę. Może nie widziałem wcześniej nikogo, jednak wolałem zachować ostrożność. W końcu nigdy nie wiadomo czy ktoś za moment nie zaatakuje cię z zaskoczenia, a tutejsze stwory wprost uwielbiały wbijać ludziom noże, a raczej pazury w plecy.
Per. Masky'ego
— Ona naprawdę lubi robić sobie problemy — mruknąłem. Siedziałem Rosallie na ogonie już od dłuższego czasu. Śledziła dwie dziewczyny, raniąc się po drodze. Spojrzałem na krwawe ślady pozostawione przez nią na ziemi. — Idiotka — przeszło mi przez myśl. Dość długo pozostała w ukryciu, lecz pewne było, iż w końcu polegnie.
W tej chwili leżała nieprzytomna na podłodze, a siedząca na niej Nina okładała ją pięściami z całej siły. Śmiała się przy tym, jak chora psychicznie osoba, którą i tak zresztą była. Po chwili klon Jeffa wstał z posiniaczonej czarnowłosej.
— Nawet nie musiałaś się starać z przyprowadzaniem jej do mnie. — Nastolatka w fioletowej bluzie zaśmiała się, na co wyższa prychnęła.
— Po prostu ją zabij — mruknęła. Właśnie w tym momencie uznałem, że pora wkroczyć do akcji. Przecież nie mogłem przez cały czas się ukrywać. Rosallie nie wyglądała zbyt dobrze, a poza tym nawet ja miałem swoją godność i nie mogłem stać w miejscu jak jakiś tchórz.
CZYTASZ
Moja pustka || Historia... Rosallie?
Fanfic"Jeff" - niegdyś imię to sprawiało, iż jej serce biło szybciej, oddech przyspieszał, a na czole pojawiały się kropelki zimnego potu. To ono powodowało, że tak wiele uczuć pojawiało się nagle wewnątrz niej. Emocje były dość znaczącą częścią jej człow...