Rozdział 6

877 81 2
                                    

Per. Rosallie

Uchyliłam powieki, a mym oczom ukazał się nieco brudny sufit mojego pokoju w hotelu creepypast. Zacisnęłam palce na skrawkach kołdry, po czym ściągnęłam ją z siebie. Usiadłam, a materac ugiął się pod moim ciężarem, skrzypiąc cicho. Jasne promienie słoneczne, dzięki którym mogłam dostrzec drobiny kurzu unoszące się w w powietrzu, dostawały się do środka przez okno oraz oświetlały całe pomieszczenie. Zobaczyłam, że moja lewa stopa owinięta była bandażem. Wstałam z łóżka. Zabolało, jednak zignorowałam to i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej potrzebne ubrania, a następnie opuściłam pokój, trzymając je pod pachą. Tak jak podejrzewałam przed łazienką była kolejka, w której stała Nina, za nią Sally, a na końcu Ben. Zatrzymałam się obok niego, spoglądając w stronę czarnowłosej. W tym samym momencie drzwi, przed którymi stała nastolatka otworzyły się, a na korytarz wyszedł Toby, pogwizdując cicho pod nosem. Gdy mnie zobaczył stanął jak wryty.

   — Rosallie, twoja twarz jest w nie najlepszym stanie, kto cię tak urządził? — zapytał zdziwiony. Czarnowłosa spojrzała w moją stronę. W jej oczach zauważyłam radość połączoną z satysfakcją. Była dumna z siebie, za to co zrobiła.

   — Nina — odpowiedziałam bez namysłu. Reszta creepypast stojących obok mnie spojrzała w szoku na nastolatkę, która prychnęła i pokazując mi środkowy palec weszła do łazienki, trzaskając drzwiami.

   — Idź z tym do szefa... — mruknął, poprawiając swoje gogle. Burza jego brązowych włosów odstawała na wszystkie strony, jednak chyba niezbyt się tym przejmował.

   — Po co? — spytałam. On słysząc moje pytanie parsknął śmiechem.

   — Ty i ta twoja dobroć... zginiesz kiedyś przez nią — zaśmiał się, po czym odszedł. Przez chwilę słyszalne były jego kroki, roznoszące się po korytarzu. Gdy w końcu ucichły Ben westchnął, przeczesując dłonią swoją jasną czuprynę.

   — Mam wrażenie, że wszyscy zachowują się jakoś... dziwnie — powiedział, spoglądając na mnie z ukosa. — Ty również... — dodał po chwili nieco niższym głosem, jakby mnie o coś podejrzewał.

   — Możliwe, że tak jest. — Moje słowa nie miały w sobie ani grama emocji. Były takie zapewne dlatego, iż nie obchodziły mnie w najmniejszym stopniu. Ostatnio nic mnie nie obchodziło.

Przez cały czas czekania aż Nina nareszcie wyjdzie z łazienki Sally wpatrywała się we mnie intensywnie swoimi szmaragdowymi, dużymi oczami. Nie oderwała ode mnie wzroku nawet na sekundę. Wyglądało to jakby wzrokiem chciała zatrzymać mnie w miejscu, żebym nigdzie nie odeszła.

Klamka drgnęła, a po chwili zza drzwi wyłoniła się podróbka Jeffa the Killera. Spojrzała na mnie wrogo, po czym zeszła na dół.

   — Nie wchodzisz? — zapytał zdziwiony blondyn. Sally na moment oderwała wzrok od mojej osoby i uśmiechając się lekko zatrzymała swe ślepia na twarzy Drowneda.

   — Idź pierwszy. — Ben nawet nie pytał, dlaczego brązowowłosa podjęła taką decyzję, tylko szybko wszedł do pomieszczenia. Ośmiolatka rozejrzała się po korytarzu, a następnie zbliżyła się do mnie. Nie odezwała się ani słowem. Po prostu patrzyła na mnie, jakby próbowała wyczytać z mojej twarzy odpowiedź na znane tylko jej pytania, ale chyba jej się to nie udało. Zmarszczyła brwi, po czym wyciągnęła dłoń w moją stronę. Zanim zdążyła mnie dotknąć blondyn wyszedł na korytarz. Zielonooka cofnęła dłoń, a po ułamku sekundy była już w łazience. Spojrzałam w stronę nastolatka, idącego w stronę schodów.

   — Szybki jest — przeszło mi przez myśl. Oparłam się plecami o ścianę i czekałam w ciszy, aż brązowowłosa załatwi wszystkie swoje sprawy. Minęło piętnaście minut, potem pół godziny, a Sally nadal nie wychodziła. Usiadłam na podłodze oplatając rękoma kolana podsunięte pod brodę. Włosy łaskotały mnie po ramionach oraz nogach. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że były dłuższe niż za czasów, gdy mieszkałam w moim własnym domu razem z wujkiem.

Moja pustka || Historia... Rosallie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz