Rozdział 11

642 60 12
                                    

Ostrzegam, że czytając ten rozdział możecie rzygnąć, więc odradzam wam jedzenia czegokolwiek. Cóż... miłej lektury.

~~~~~~~~~~~~~~~~

   — Ten mutant ci to zrobił? — zapytał Jeff, wskazując palcem w stronę rany na moim policzku.

   — To tylko małe draśnięcie — powiedziałam, przykładając dłoń do ranki, która po części zdążyła się już zasklepić, jednak nadal była nieco mokra od krwi. Szczypania nie czułam już prawie wcale.

   — Nie chodzi mi tylko o to — mruknął, zatrzymując wzrok na śliwie pod moim okiem. Patrzyłam bezemocjonalnie w jego uśmiech. Gapiłam się w szkarłat przecinający jego szorstką, białą skórę z bladymi zaczerwieniami przy wszelakich skaleczeniach. Widziałam, iż największa rana na jego ciele powoli zaczynała się goić. To było nienaturalne.

   — Twój uśmiech się zmniejsza — oznajmiłam nagle, co wprawiło go w niemałe osłupienie. Najwidoczniej nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa z moich ust. Dlaczego one tak go zdziwiły? Ja tylko stwierdzałam fakty.

   — Poczekaj tu chwilę — odezwał się czarnowłosy, mierząc mnie wzrokiem. Nie ruszałam się z miejsca, aż do jego przyjścia. Chłopak w lewej dłoni trzymał niewielką butelkę, a w prawej dwa waciki. Patrzyłam w stronę butelki, jednak nie było na niej żadnych napisów. Czarnowłosy, nic nie mówiąc podszedł do mnie, a następnie mokrym wacikiem zaczął przemywać zadrapanie na mojej twarzy. Potem wylał kilka kropek płynu z butelki na suchy wacik i zrobił to samo co z poprzednim. Ranka zapiekła nagle o wiele mocniej niż wcześniej, lecz stan ten przeminął dość szybko. Na koniec Jeff wyjął z kieszeni swojej bluzy pudełko, z którego wyjął plaster.

   — Nie powinno cię tutaj być — mruknął poważnie.

   — Gdyby nie Rake...

   — Twoja skóra jest nienaturalnie zimna — przerwał mi, obrzucając mnie morderczym spojrzeniem. Cofnęłam się o kilka kroków, na co on zbliżył się jeszcze bardziej.

   — Jest nachalny... — przeszło mi przez myśl. — Nadal ma chęć kogoś zabić? — Moje podejrzenia były jeszcze bardziej niż prawdopodobne. — To może być nieco problematyczne. — Oddaliłam się od chłopaka o następne kilka kroków, jednak on się nie zatrzymał. W jego oczach dostrzegłam wściekłość.

   — Co ci się stało? Czyja to wina? — prawie krzyknął. Zaczynał robić się niebezpieczny,a to mogło przysporzyć mi wiele problemów.

W pewnym momencie poczułam za plecami ścianę. Nastolatek zatrzymał się kilka centymetrów przede mną. Czułam jego oddech na szyi. Wciąż patrzyłam mu w oczy. Tkwiło wewnątrz nich mnóstwo emocji, których powodu nie znałam, a istnienie nie rozumiałam.

   — Odpowiedz mi... Czyja to wina? — spytał zachrypniętym głosem. Szybko wyciągnęłam z kieszeni scyzoryk, po czym przystawiłam jego ostrze do gardła psychopaty, który po chwili cofnął się.

   — To moja odpowiedź — powiedziałam, nadal ściskając scyzoryk w dłoni. Myślałam, iż na twarz Jeffa ponownie wkroczy zdziwienie, lecz on zamiast tego zaśmiał się.

   — Och, co z tobą, Rosallie? — Nie rozumiałam sensu tego pytania.

   — Muszę iść. — Zaraz po wypowiedzeniu tych słów schowałam scyzoryk i zaczęłam iść w stronę wyjścia. Czarnowłosy nie przestawał się śmiać. Gdy wychodziłam jego chichot przemienił się w szaleńczy rechot.

Po kilkudziesięciu sekundach spojrzałam w stronę budynku. Zobaczyłam nastolatka wychodzącego na zewnątrz, jednak pobiegł on w zupełnie inną stronę, więc na razie chyba nie musiałam się go obawiać.

Moja pustka || Historia... Rosallie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz