Rozdział 8

761 70 11
                                    

Sally powoli odwróciła się w moją stronę. Jej wzrok utkwił na jednym punkcie mojej twarzy. Wpatrywała się we mnie intensywnie, zaciskając w pięści miękką łapkę swojego pluszaka. Wydawało się, że siniaki na jej ciele stały się bardziej widoczne niż wcześniej. Lekki wiatr kołysał jej posklejane krwią włosy.

Stałam przez moment w miejscu patrząc na ośmiolatkę, jednak uznałam to za bezsensowne. Odwróciłam się do niej plecami, a następnie zaczęłam odchodzić, chowając dłonie do kieszeni swoich spodni.

   — Jesteś taka sama... taka sama jak kto? — Usłyszałam za sobą głos zielonookiej. Zatrzymałam się, lecz nie spojrzałam w jej stronę. Wpatrywałam się w leśną scenerię przed sobą. Soczyście zielone liście szumiały cicho pod wpływem wiatru, a niektóre z nich opadały powoli, przy czym co chwila zmieniały swój kierunek. Grube pnie drzew skutecznie zasłaniały dalsze części lasu. Można było zauważyć oddalone od siebie o kilka metrów cienkie, niezwykle jasne promienie słoneczne. Przeciskały się one między plątaniną gałęzi nad naszymi głowami i oświetlały krzaki dookoła.

Nagle do moich uszu dotarł cichy szmer. Brązowowłosa wykonała jakiś ruch.

   — Zadałam ci pytanie... taka sama jak kto? — wycedziła przez zęby.

   — Muszę się jej pozbyć — pomyślałam, jednak nie wiedziałam do końca jak to zrobić. Po kilkuminutowej, pełnej napięcia ciszy w końcu zaczęłam działać.

Udałam, że wzdycham, lecz uczyniłam to nie odwracając się do zielonookiej. Próbowałam wcisnąć w swoje zachowanie jak najwięcej emocji, które mogłyby świadczyć o moim nieistniejącym zmartwieniu. Nie było to proste, ba, może nawet niewykonalne. Moje westchnięcie zapewne już wydało się dziewczynie jakieś podejrzane. Gdyby ujrzała moją twarz, z całą pewnością stwierdziłaby, iż nie obchodziło mnie to wcale i miałaby rację. Miałam w głębokim poważaniu do kogo porównał mnie tamten chłopiec. Interesował mnie jedynie intensywnie słodki zapach, który zniknął wraz z rozpłynięciem się dziecka w powietrzu.

   — Sally nie jest głupia... może zacząć coś podejrzewać. Już zachowuje się nerwowo w mojej obecności — przeszło mi przez myśl. — Muszę sprawić, że mi zaufa, ale jak? — Przez kolejne kilka dłużących się w nieskończoność sekund zastanawiałam się, jak to odpowiednio rozegrać, aż w końcu wpadłam na pewien pomysł.

   — J-ja nie wiem, Sally... nie wiem, co tu się dzieje, rozumiesz?! Nie mam pojęcia o czym mówił ten chłopak... Kim on w ogóle był?! — Krzyk sprawiał, iż moje słowa brzmiały nieco wiarygodniej, lecz nadal stałam tyłem do brązowowłosej. Drgałam ramionami co jakiś czas i pociągałam nosem, imitując płacz. Zakryłam oczy przedramieniem, udając, że wycieram łzy na wypadek, gdyby Sally zdecydowała się podejść bliżej mnie.

Czucie jakichkolwiek emocji było już dla mnie niemożliwe. Płacz natomiast wydawał się jeszcze odleglejszy. Nawet wyobrażenie sobie łez spływających po mych policzkach wydawało mi się niezwykle trudne.

W pewnym momencie usłyszałam za sobą kolejny cichy szmer. Zielonooka zbliżała się do mnie.

   — Nie podchodź do mnie! Proszę, odsuń się... to takie... po prostu zostaw mnie samą! — Po raz kolejny krzyknęłam. Mój głos prawie brzmiał, jakby były w nim emocje. Narazie musiało to wystarczyć. Nie potrafiłam wycisnąć z niego więcej uczuć. Było to dla mnie niewykonalne.

Do mych uszu dotarł kolejny szmer, jednak tym razem zamiast stawać się głośniejszym, cichnął stopniowo.

   — Obiecuję ci... znajdę odpowiedzi na moje pytania... i dziękuję, że powłóczyłaś się ze mną po lesie... to naprawdę dużo dla mnie znaczy — odezwała się. Usłyszałam oddalające się stopniowo kroki, które po kilku minutach zniknęły całkowicie.

Moja pustka || Historia... Rosallie?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz