XVI

393 59 52
                                    

To było niedorzeczne. Chciał zostać dłużej w domu, by nacieszyć się rodziną oraz ofiarować im jak najwięcej pomocy, lecz nie wiedział, że tak to się wszystko skończy, przez co miał żal do samego siebie. Poświęcał swoim bliskim tyle czasu, ile tylko był w stanie, odciążając matkę w obowiązkach domowych, a ojcu pomagając z ogarnięciem tony dokumentacji, która zdążyła się mu nagromadzić, przez ciągłe odkładanie jej "na później". Gdyby wcześniej zapisywał i pilnował wszystkiego na bieżąco, obecnie nie bałby się przedawnienia terminów, które wręcz pukały do drzwi. Dlatego też brunet robił co mógł, by starszy Park nie doświadczył zbyt dużej ilości stresu, która mogłaby się tylko przełożyć w negatywny sposób na jego zdrowie, a przecież było ono już i tak w nie najlepszym stanie, przez informacje o retinopatii. Z tego powodu siedział głównie w domu, z rana pomagając rodzicielce i sprzątając, prasując czy robiąc zakupy, zaś popołudnia oraz wieczory spędzając w gabinecie przy stosach dokumentów. Na tyle pochłonęły go owe zajęcia, że ćwiczył jedynie co drugi dzień, przez co wyrzuty sumienia nie dawały mu wytchnienia przy każdej wolnej chwili. Wiedział, że się zapuszcza, czuł to, a odbicie w lustrze tylko utwierdzało go w owych przekonaniach. Na dodatek jego mama nakładała mu zbyt duże porcje podczas wspólnych posiłków, które jedli całą rodziną, nie przyjmując jednocześnie odmowy oraz próśb o mniejsze ilości. Z początku starał się wmówić sobie, że to przecież nic nie znaczy, że nie odbije się to na jego posturze, bo przecież kto normalny tyje od tego, że zje trochę większe śniadanie czy obiad? Najwidoczniej jednak on do normalnych ludzi nie należał, bo wzrost wagi można było zauważyć już kolejnego dnia. Mimo to starał się trzymać, uwierzyć, że jest to tylko chwilowe i po prostu histeryzuje, gdyż tak naprawdę prezentował się przecież znośnie, nie? No właśnie nie. Wyglądał tragicznie, wszędzie było widać od groma niedoskonałości, które w ogólnym rozrachunku robiły z niego obrzydliwą kluskę, wieprza, grubasa, który nie powinien pokazywać się bez ubrań, by oszczędzić innym tak strasznego widoku. Nawet w ciuchach prezentował się fatalnie, a zabiegi z noszeniem czarnych rzeczy czy z wzorami, które rzekomo miały wyszczuplać, nic nie dawały. Tak jakby komuś niesamowicie podpadł i teraz ten się mścił na nim, ukazując jego prawdziwy wizerunek, niezmącony żadnymi sztuczkami. Tylko czemu innym się udawało, a jemu nie? Dlaczego tyle osób na świecie potrafiło schudnąć do wymarzonej wagi, akceptując siebie, swój wygląd i otaczający ich świat? Czyżby był jakimś felernym egzemplarzem, czarną owcą społeczeństwa, która mimo wielu prób i starań, wciąż odnosiła same porażki? Najwidoczniej tak, skoro sytuacja prezentowała się w taki a nie inny sposób i co gorsza, nie zapowiadało się, by miało być choć odrobinę lepiej. Jadł, tył i nawet ćwiczenia nie pomagały mu wyglądać lepiej oraz ważyć tyle ile marzył. Dodatkowo, jego porcje żywieniowe się zwiększyły dzięki rodzicielce, która mimo szczerych i zwykłych chęci dbania o syna, przyczyniała się do jego pogarszającego samopoczucia oraz jeszcze większego zaniżenia samooceny.

Dlatego dłużej już nie był w stanie wytrzymać. Uczucie zaciskania i rozrywania ścianek żołądka było nie do zniesienia, nawet jeśli poniekąd wywołane przez myśli jakie zajmowały cały jego umysł. Czuł się gruby, ohydny, nic nie warty, a mając świadomość, że takich ludzi nikt nie chciał i chcieć nie będzie, musiał coś z tym zrobić, przecież nie mógł bezczynnie przyglądać się temu, jak doprowadzał swoje ciało do jeszcze większej ruiny. I właśnie z tego powodu klęczał przy muszli klozetowej w łazience, nieopodal swojego starego pokoju w domu swoich rodziców. Wciskał sobie palce do gardła, starając się podrażnić sterczący języczek gardłowy jak najmocniej, by jedzenie, które jeszcze chwilę wcześniej przechodziło przez przełyk, znów przebyło ową drogę, tym razem w odwrotnym kierunku. Na jego szczęście, udało mu się zwymiotować, dzięki czemu poczuł niewyobrażalną ulgę, choć nawet nie pozbył się połowy pokarmu, a przecież musiał. Musiał wyrzygać wszystko co tylko miał w ustach w przeciągu ostatniej godziny, bez najmniejszego wyjątku. Nie miało dla niego znaczenia to, że był cały uwalony przeróżnymi wydzielinami. Ślina skapywała mu po łokciu, brudząc tym samym zarówno jego ubranie, jak i kafelki na których siedział. W tamtym momencie, jedyne co było dla niego istotne, to fakt, że małymi kroczkami, nawet jeśli zwieńczonymi bólem, udawało mu się pozbyć tych wszystkich kalorii, które niszczyły jego ciało. Co z tego, że kwasy żołądkowe również rujnowały nie tylko gardło, ale także i zęby, nie miało to jednak żadnego znaczenia. Jedynie liczyło się to, że tym razem nie przytyje, przez co może uda mu się wrócić do swojej poprzedniej wagi, która co prawda nie była odpowiednia, ale i tak lepsza od obecnej. Musiał wymiotować, musiał pozbyć się z organizmu tych wszystkich obrzydliwych węglowodanów i całego tłuszczu, przez który przypominał świnię gotową na ubój, a nie zwykłego dwudziestosiedmioletniego mężczyznę. Nadszedł czas, by w końcu zacząć coś ze sobą robić, a jeśli wymiotowanie miało mu w tym pomóc, nie zamierzał ominąć tej opcji. Wcześniej bał się, że może odwrócić się to przeciwko niemu, bo przecież prowadziło to do bulimii i różnych rozstrojów żałądka, teraz jednak wcześniejsze obawy wydawały mu się śmieszne. Przecież liczył się głównie jego wygląd. A skoro prezentował się aż tak obrzydliwie, o czym praktycznie wszyscy dawali mu do zrozumienia na każdym kroku, był zmuszony coś z tym zrobić.

Jimbunny | YoonMin, JiKook | Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz