XIX

302 47 25
                                    

Wbiegał po schodach, nie chcąc tracić czasu, czekając na windę, gdyż ta miała tempo stupięćdziesięcioletniego żółwia po zawale i dwóch wylewach, zważywszy na to, że przy jego kondycji trzecie piętro to tak zwana bułka z masłem. W tamtym momencie liczyła się dla niego każda minuta. Po usłyszeniu od Boguma informacji, że jego przyjaciel znalazł się w szpitalu, wyciągnął od niego jeszcze dokładną lokalizację, wraz z numerem sali, po czym rozłączył się, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Serce biło mu jak oszalałe, a w głowie tworzyły się co rusz nowe, jeszcze gorsze od poprzednich, scenariusze. Po drodze zdążył potrącić nawet jakiegoś pacjenta, choć nawet jeśli była to pielęgniarka, to nie przywiązywał do tego uwagi, jedynie rzucając za siebie niewyraźne przeprosiny. W ciągu tej jakże krótkiej przebieżki, to co zaprzątało jego myśli, poza stanem zdrowia Taehyunga, to czy przypadkiem nie wisiało nad nim jakieś fatum, bo ilość negatywnych zdarzeń, która w przeciągu ostatnich kilku tygodni miała miejsce, była wręcz niemożliwa. Może faktycznie ściągał na siebie przysłowiowe plagi egipskie, które miały nieco nowocześniejszą formę, na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Gdy jeszcze owy pech dotyczył jedynie jego osoby, było mu z tym ciężko, lecz potrafił sobie poradzić, przyzwyczajając się do swojego losu. Gorzej, gdy przechodziło to na jego bliskich, bo wcześniej ojciec, teraz najlepszy przyjaciel. Tego było już za wiele.

Widząc upragniony numer sali, dopadł do drzwi, przelatując przeznie niczym pershing.

— Fuck, Tae. Nic ci nie jest? — sapnął, starając się jednocześnie wyrównać oddech. — Żyjesz? Co się stało? Coś ty sobie znowu zrobił? Prawie na zawał przez ciebie zszedłem! Czemu trafiłeś do szpitala? Coś cię boli? Ale kontaktujesz, tak? Proszę, powiedz, że to nic poważnego, że nie umierasz czy coś, bo chyba zwariuję... To nie rak, prawda? Ani...

— Jimin! Zamknij się w końcu i zacznij oddychać, bo chyba ci się mózg przegrzał i świrujesz. — Lawina pytań z ust Parka została nagle przerwana. — Skąd ci się w ogóle wziął pomysł z rakiem?

Wzrok Kima, jakim obdarował odrobinę starszego mężczyznę, jasno świadczył o tym, że miał podejrzenia, co do jego pełnych zdolności intelektualnych.

— No, bo ten twój cały Bogum do mnie zadzwonił i powiedział, że wylądowałeś w szpitalu. Chyba trochę spanikowałem i zbyt mocno zareagowałem, mając w głowie same czarne scenariusze — odpowiedział nieco zmieszany.

— Co "Bogum"?

Do pomieszczenia wszedł przystojny, wysoki mężczyzna o włosach ni to czarnych, ni kolorem przypominających ciemną czekoladę oraz z szerokim uśmiechem odsłaniającym rząd ładnych, zadbanych zębów. Park po raz pierwszy miał możliwość przyjrzeć się na żywo nowemu przyjacielowi Tae, bo jego zdjęcia z portali społecznościowych, którymi młodszy oczywiście zdążył już go zasypać, nie były najlepszej jakości. Coś w wyglądzie najstarszego przypominało Jiminowi Hoseoka, lecz nie był w stanie określić co dokładnie. Byli nieco do siebie podobni, choć ciężko było mu stwierdzić pod jakim dokładnie względem, prawdopodobnie przez zbyt długą przyjaźń z Jungiem. Jednak miał wrażenie, że ogólny wizerunek to nie wszystko, co mogło łączyć wspomnianą dwójkę, raczej chodziło o aurę jaką wokół siebie roztaczali - pozytywną, pełną ciepła i sympatii. Dlatego był wręcz pewien, że prędzej czy później Kim zejdzie się ze starszym Parkiem, bo gołym okiem można było dostrzec to rozmarzone spojrzenie, jakim ten go raczył.

Dopiero wtedy Jimin ocknął się ze swoich przemyśleń na temat starszego, wodząc spojrzeniem między jednym a drugim mężczyzną w sali, nie do końca rozumiejąc, co się tam dokładnie działo.

— Bogumie-hyung! Coś ty nagadał Chimowi, że teraz zadaje pytania z kosmosu? — zapytał najmłodszy, lekko nadymając policzki, przez co kąciki ust Boguma uniosły się jeszcze wyżej.

Jimbunny | YoonMin, JiKook | Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz