siódmy, jeżeli jeszcze potrafię liczyć

250 37 0
                                    

Stoję, trzymając pusty kubek po kawie, rozglądam się wokół siebie i nie wiem, w którą stronę pójść. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że jedyną rzeczą, jaką wiem o tym miejscu, jest jego nazwa. Aleja Piastów. Brzmi dumnie, można sobie wyobrazić, że 1500 lat temu (dawno, dawno temu...) tą właśnie ulicą kroczył sam Mieszko I ze swym orszakiem, witany pokłonami i oklaskami przez kochający lud. Lud, jak był, nadal jest i to w całkiem dużej ilości. Psuje to częściowo bardzo ładny obraz okolicy, więc kieruję wzrok ponad ich głowy i udaję, że nie istnieją. Idę cały czas prosto tą, jak się okazało, bardzo długą ulicą, wdychając kurz, spaliny i ciepły zapach późnoletniego popołudnia. Było mi zaskakująco dobrze, szczególnie ze świadomością, że po drugiej stronie miasta w zupełnie obcym jego zakątku, nikt mnie nie zna i nikim nie muszę się przejmować. Zawsze myślałam, że żeby poczuć tego rodzaju wolność, musiałabym wyjechać do innego miasta, a najlepiej kraju. Bardzo miłe zaskoczenie. Ciepły, lekki wiatr rozwiał mi włosy (jak w tych wszystkich "pięknych" filmach), które zupełnie nie filmowo przykleiły mi się do ust, rzęs i, nie ukrywajmy, lekko spoconego czoła. Zdecydowanie powinnam coś z nimi zrobić. Skręciłam w jakąś boczną uliczkę, potem w kolejną i w kolejną, aż w końcu znalazłam malutki sklep papierniczy. Otworzyłam drzwi, poruszając przy tym małym dzwoneczkiem. Było to bardzo staromodne ale i klimatyczne rozwiązanie. Już polubiłam to miejsce. Przywitał mnie mocno starszy pan o mętnym spojrzeniu i resztką białych włosów na głowie. Pachniał dymem papierosowym, miętówkami i starością. Uśmiechnął się uprzejmie. To był ten rodzaj człowieka, którego już na wstępie darzysz dużą sympatią i szacunkiem.

- W czym mogę pomóc?

- Czy ma pan jakieś ostre nożyczki?

- Mam nożyczki, ale czy ostre...?

-To nie jest aż takie ważne, poproszę jakiekolwiek.

- Coś jeszcze?

- Kupić chcę tylko to, ale czy ma pan gdzieś tutaj lustro?

- W takim razie 10 złotych i zapraszam na zaplecze.

Za starymi, skrzypiącymi, drewnianymi drzwiami znajdował się ciasny korytarzyk zastawiony po sufit kartonami i paczkami różnego rodzaju. Na jego końcu znajdowały się kolejne leciwe drzwi, a na nich właśnie wisi lustro. Pożółkłe, zakurzone i lekko pęknięte, ale mimo wszystko mogę się w nim spokojnie przejrzeć. Starszy pan patrzy się na mnie pytająco.

- To nie zajmie długo. - mówię.

Rozpakowuję nożyczki, robię przedziałek - mniej więcej na środku.  Biorę jedną połowę włosów, przyglądam się jej. Spoglądam w lustro, widzę w nim bardzo letnią dziewczynę z podkrążonymi oczami oraz starszego pana. Jego oczy też są podkrążone, ale zdecydowanie bardziej zaniepokojone. Szybkim ruchem ścinam lewą połowę włosów tuż nad ramieniem, to samo robię z prawą. Trzymam teraz w ręce dwa, około dziesięciocentymetrowe kosmyki włosów. Wyrzucam je do kosza stojącego w kącie obok kartonu z klejem, odwracam się, uśmiecham do starszego pana, mówię do widzenia i wychodzę.

Na dworze nadal wiał ten sam ciepły wiatr i już nic nie przeszkadzało mi w cieszeniu się nim. Odnalazłam więc drogę powrotną na przystanek, wsiadłam w autobus i wróciłam do życia.



żenułaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz