Jemy w milczeniu, od czasu do czasu spoglądając tylko na siebie ukradkiem znad misek, których zawartość na pewno nie wygląda tak, jak powinna. Zauważyłam, że z kącika jego ust spływa wyblakłoczerwona strużka sosu. Mam straszną ochotę ją zetrzeć. Denerwuje mnie. Dorian musiał zauważyć, że od dłuższej chwili gapię się na jego brodę. Ubrudzony kącik unosi się lekko w uśmiechu.
- Mam coś na twarzy? - myśli, że przyłapał mnie na czymś, co sugerowałoby, że jednak chcę, żeby został.
- Myhym - mruczę potwierdzająco, przenosząc wzrok z brody na jego oczy.
Uśmiech znika mu z twarzy i szybkim ruchem wyciera się wierzchem dłoni. Fuj.
Wracamy do cichej konsumpcji, z tym jednak wyjątkiem, że już na siebie nie zerkamy. Niteczki nadziei, na których się trzyma chyba powoli pękają. Mimo wszystko jest mi przykro, chciałabym móc poprosić go o przyjaźń, ale wiem, że na dłuższą metę to mu nie wystarczy, że będzie chciał, żebym wróciła. Kurewsko brakuje mi Doriana-Przyjaciela, ogólnie, kurewsko brakuje mi jakiegokolwiek przyjaciela, a zanim wtajemniczę Miśkę i Maćka w swoje życie, może minąć dużo czasu. Za dużo.
Słyszę, jak odkłada widelec i odsuwa od siebie miskę. Wzdycha. Robię to samo, mimo że nie skończyłam dania. Groziłoby to ponowną wizytą w głębinach muszli klozetowej. Siedzimy tak i wpatrujemy się w namalowaną na ścianie imitację cegły. Wygląda to naprawdę żałośnie. "To" jako nasza sytuacja i jako ściana. Pamiętam, jak świetnie bawiliśmy się z mamą i tatą, tworząc to dzieło. Minęło jakieś pięć lat od wtedy, a mimo wszystko, nadal pamiętam zapach farby i śmiech mamy. To wspomnienie przywołuję kolejną niepowstrzymaną falę smutku. Czuję ścisk w gardle i żołądku, a w kącikach oczu zbierają się łzy. Powoli. Chcą przybrać na sile. Przerywam więc ciszę szurnięciem odsuwanego krzesła, biorę talerze i staję przy zlewie, tyłem do niego, dając sobie szanse, żeby uspokoić się niezauważalnie.
- Chyba powinieneś już iść. - mówię, siląc się na to, aby mój głos nie złamał się w nieodpowiednim momencie. Przez szum wody słyszę, jak bierze głęboki oddech i podnosi się powoli. Idzie w moim kierunku, albo w kierunku wyjścia. Trudno rozpoznać, skoro różni je jakieś pół metra odległości. Kiedy obejmuje mnie w pasie, wiem już, że wybrał ten pierwszy. Momentalnie sztywnieję, ale jednocześnie czuję dziwną ulgę. Delikatnie muska wargami mój kark, co sprawia, że w głowie pojawia mi się myśl, że jednak nie chcę, aby wychodził, ale nie wypowiadam jej na głos.
- Śpij dobrze. - Mówi puszczając mnie i wychodzi. Dopiero, gdy słyszę trzaśnięcie drzwiami, wypuszczam z siebie nadmiary powietrza i czuję się jak przekłuty, bardzo zmęczony balonik. Zdecydowanie zbyt zmęczony, by znowu płakać, lub zadręczać się myślą o tym, co by było, gdyby został. Na pewno nie byłoby to nic dobrego.
Kładę się do łóżka, zawijam w kołdrę i zasypiam szybciej niż kiedykolwiek.
Dobranoc.