**ode mnie** Czas najczęściej przychodzi wtedy, gdy nie powinno go być. O 2:06 tym razem. Indżoj.
5.
Obudziłam się z ogromnym, skurwysyńsko mocnym, monumentalnym wręcz bólem głowy. Nie miałam zamiaru wstawać, ani w ogóle się dzisiaj ruszać. Dziwnie się jednak leży z niejasnym przeczuciem, że ktoś cię obserwuje.
- Jestem aż tak piękna jak śpię, czy wyrósł mi chuj na głowie? – mam chrypkę jak po konkretnej imprezie. Hah, zabawne, brak imprezy skutkuje jeszcze gorszym porankiem.
- Aga, jest 16:00. – troska w jej głosie była nieuzasadniona i całkiem zabawna. Super zajebiście się cieszę, że się dogadaliśmy (w zaistniałej sytuacji powinnam, chyba, powiedzieć: dopatrzyliśmy), ale mogliby się zająć sobą jeszcze przez moment.
- Nie łapię problemu.
- Nie jest normalne, że śpisz po 14 godzin.
- Oj mamoooo... - dlaczego ona mówi mi co jest u mnie normalne, od dawna tworzę swoje własne znaczenie tego słowa i znajduje się w nim czternastogodzinny sen. Nie zanosi się na to, żebym z tego zrezygnowała.
- Albo wyjdziesz z tego łóżka i postawisz się do pionu...
- Done, Miśka. Nie jesteś tutaj od nawracania mnie, mojego zegara biologicznego, czy, tym bardziej, mojej waginy.
- Nic nie mam do twojej waginy... - zaczerwieniła się, Maciek jeszcze bardziej, a ja się śmieję. Jak skurwysyn się śmieję. Śmieję, śmieję, śmieję. Chyba mnie pojebało. Teraz już jestem rozbudzona, zdecydowanie. I zaraz się uduszę.
- Stara, myślę, że się w tobie zgubiłem... - (That's what she said!!) Kuba jest very confused i ashamed. Chryste przenajkurwaświętszy, jak ja bardzo zaczęłam odstawać od tego towarzystwa. Patrzę na nich załzawionymi od śmiechu oczami i wiem, że ich kocham, za to jak bardzo czyści i piękni są. Oni to ci, co mają zawsze idealne związki, pierwszy raz przy świecach, albo w płatkach kwiatów. Zakładają piękne rodziny i żyją długo i szczęśliwie. Kiedyś też przecież myślałam, że taka będzie, ale zdarzyło się życie i co poradzisz? No nic. Trzeba iść dalej, po swojemu, nawet jeżeli będzie to chwiejny chód najebanego, obszczanego żula, albo pseudo-seksowny chód ulicznej kurwy. Myślę, że mój był gdzieś pomiędzy, aczkolwiek, bliżej mi do tej kurwy. Niezłe mam zdanie o sobie, nie ma co.
- Witam w klubie. – uśmiechnęłam się półgębkiem, a on nadal patrzy się jakby ze współczuciem. Tylko czemu? Nie potrzebuję współczucia tylko kawy, kawy i kawy.
- Twój telefon dzwonił chyba milion razy. – mówi Miśka podając mi go.
- Hym... kto?
- Jakiś Chujkurwajapierdolrczeogonjeszczedokurwydziewicywogólechce
- Chuj, kurwa, ja pierdole, czego on jeszcze, do kurwy dziewicy, chce.......... – nie potrzebuję kawy, tylko wódy, wódy i wódy.
- Może odbierz, to się dowiesz?
- Jasne, kurwa.
- No to nie dobieraj, jak chcesz, tylko wyłącz telefon, bo zaraz mnie coś trafi, jak jeszcze raz usłyszę „life is good tam ta ram tam ta ram tam tamtararararamtam".
- Hah, ok. Zjadłabym coś.
- Pizza?
- Pizza.
Zjadłyśmy pizze. Zaskakujące. W ogóle tutaj wszystko jest jakoś mało zaskakujące. Czuję wibracje na tyłku. Mam 100% pewności, że to on. Wyświetlacz był zbędnym potwierdzeniem. Odbierać? Nie, nienawidzę chuja. Tak, dowiem się, czego chuj chce. Nie, spierdoli mi dzień. Tak, i tak już dostatecznie spierdolił mi życie. Nie. Tak. Nie. Tak. Nie tak nie tak nie taknietaknietaknietaknietak. Wszystko jest nie tak!
- Co? – mówię do telefonu. Do chuja mówię, a nie do telefonu.
- Chcę się spotkać.
- Zezwalam.
- Czyli się zgadzasz? Nie myślałem, że...
- To nie myśl. Jak zawsze. Zezwalam na chcenie.
- A moglibyśmy przynajmniej normalnie pogadać przez telefon?
- Jak się dowiem, to oddzwonię.
- Oddzwonisz?
- Nie.