rozdział 1 - day of truth

630 65 49
                                    

Harry siedził na kanapie i stukał palcem o stół ze zdenerwowania. Zayn, jego najlepszy przyjaciel, człowiek, którego znał od zawsze, którego traktował jak brata, jak cząstkę samego siebie, okłamywał go przez ostatni rok. Znacie to uczucie, kiedy osoba, którą była dla ciebie całym światem, jedynym oparciem, okazuje się kłamcą, ale mimo to chcecie ją chronić, nawet narażając własne życie. Tak właśnie Styles czuł się w tej chwili. 

- Reasumując nie powiedziałem Ci, bo sam wiesz, jesteś nieco sztywny i wiedziałem, że będziesz prawił mi kazania. - westchnął Zayn padając na fotel. 

- Nie no co ty - krzyknął teatralnie Harry - wszystko jest spoko, po prostu możesz zginąc w każdej chwili, pakujesz się w jakieś gówno, ale nic się nie dzieje, przecież to jest w zupełności normalne. 

- Słuchaj stary, wiesz, że jesteś dla mnie jak rodzina, ale pójdę tam tak czy tak, nie zależnie od...

- A to se idź - przerwał przemowę mulata.

- Co?

- No idź. Która to już godzina? Zayn jest już po dwudziestej drugiej, będziesz spóźniony, no już biegnij. 

- Idę na strzelanine, a nie do pieprzonej szkoły, skończ tą gadkę Styles. 

- Pa, może jak wrócisz bez kulki w głowie to obejrzmy jakiś film, inaczej zabrudziłbyś kanapę, krew ciężko schodzi.

- Zabawne. 

Tak naprawdę Harry specjalnie tak łatwo się poddał. Czy Malik był aż takim kretynem? Chyba tak. Oczywistym jest, że Hazz pójdzie za nim i wyciągnie go z tego w odpowiednim momecie. 

Wstał i ruszył do pokoju aby przebrac się w jakieś czarne ubrania, wybranie ich nie było trudne, miał ich pełno. Wsadził telefon do tylniej prawej kieszeni, a scyzoryk do drugiej. 

Oczywiście wiedział, że to marna broń przeciwko pistoletom, ale nie miał nic innego do dyspozycji, a całkiem bezbronny by tam nie poszedł. 

                                                                                               ***

Harry stał za budynkiem obok którego zaczynali zbierać się jacyś ludzie. Stali w dwóch grupach. Na razie nie było widać nigdzie Zayna, co lekko go martwiło, w końcu przyszedł tu dla niego. W jednej grupie na czele stał wysoki blondyn, z tego co usłyszał miał na imie Luke. Uśmiechał się w taki sposób jakby chciał zabić każdego na przeciwko siebie i może tak było. 
Ktoś zaczął przeciskać się do przodu w grupie, która nie należałą do Luke'a. Zayn. Zayn i dwóch innych kolesi. Gdy zobaczył jednego z nich broń prawie wyleciała mu z ręki. Był....był po prostu piękny. Miał na sobie czarne spodnie z obdartymi kolanami, zwykły biały t-shirt i bluzę z kapturem. Jego grzywka lekko opadała na czoło, a uśmiech zwalał Harry'ego z nóg. Więc to był przywódca gangu Zayna. 

- Payno rusz tu swoją piękną dupe i powiedz naszemu drogiemu koledze jakie są warunki układu.

- Jak chce Tommo. 

Tommo, więc teraz Styles znał już jego ksywkę, jeśli wyjdzie stąd żywy będzie mógł wypytać o niego Zayna. 

- Pierdolenie, nigdy na to nie pójde. 

- Sam sobie kopiesz grób Luke, wiesz jaki jest Tommo. 

- Jest słaby, nawet słabszy niż ty Liam, weszliście nie na tą stronę, mogliście zostać ze mną, mogliście nie zabierać mi Nialla! 

- Cholera Hemmo, on sam cię zostawił, zobaczył jakim dupkiem jesteś, teraz jest mu lepiej z nami. 

Po tych słowach rozległ się strał, w pierwszej chwili Harry nie widział co ma zrobić, ale po chwili ruszył do przodu. Nie patrzył na nikogo, był skupiony na Zaynie, który stał jak spraliżowany pod ścianą. 

- Zayn! 

Biegł coraz szybciej, aż w końcu dotarł do przyjaciela. 

- Wynosimy się stąd Malik. 

- Co..co ty tu..

- Zamknij się, musimy się stąd wydostać - ale było już za późno, zostali otoczeni. Widzieli tylko dwóch kolesi uciekających do auta. Byli pewni, że już po nich, kiedy Zayn usłyszał głos Liama. 

- Louis tam jest Zayn, mój Zayn!

- Kurwa - Tomlinson wsiadł do auta, a Payne zaczął strzelac do oprawców. Louis jechał w ich stronę popychając autem kilka osób. - No wsiadaj Malik! 

Zayn i Harry szybko wepchnęli się do samochodu, a tuż za nimi Liam. 

- Następnym razem trzymaj się mnie kretynie! - krzyknął do Zayna po czuł złożył delikatny pocałunek na jego czole. 

"Czego jeszcze mi nie powiedział?" - pomyślał loczek. 

- A tego to jeszcze nie widziałem. 

Harry po dłuższej chwili, uświadomił sobie, że za kierownicą siedzi Tommo i słowa, które wypowiedział były kierowane do niego. 

- Harry, jestem Harry. 

Cześc Harry. - Louis odwrócił się do niego. - Jestem Louis. - na jego twarzy pojawił się uśmiech, a H mimowolnie zaczerwienił się. 

Od autorki: więc jest to moje pierwsze ff i chciałabym abyście pisali czy mam je kontunowac, czy może nie bardzo was porywa ta historia. Każdemu kto tutaj dotrał dziękuje za przeczytanie. 

Live fast, die young - Larry StylinsonWhere stories live. Discover now