rozdział 4 - happy birthday Barbara

347 41 33
                                    

*kilka dni później*

- Wstawaj śpiąca królewno. - Louis rzucił Harry'ego poduszką. - Jest jedenasta, Barbara ma dziś urodziny, Zayn jest zaproszony, tak jak my wszyscy, więc idziesz z nami.

Wczoraj oglądali razem do późna The Walking Dead i zasnęli na kanapie, Harry nawet nie pamiętał, kiedy zamknął oczy.

- Spoko, a kim jest ta Barbara?

- Niall kocha się w niej od...bardzo długo, w tym czasie ona miała już kilku chłopaków, każdy był idiotą, bawili się jej uczucia, ale Niall zawsze tam dla niej był. Kiedy Jason, jej ostatni ex ją bił, Niall wpadł w furie, chcieliśmy mu pomóc, ale sam do niego pojechał.

- Zgaduje, że nie skończyło się to za dobrze? Dlaczego nie są razem?

- Nie, skończyło się to bardzo źle. Nie są razem, bo ten idiota nie ma odwagii powiedzieć jej co czuje.

- Niall nie ma na coś odwagii? - Harry znał go dopiero kilka dni, ale wiedział, że kto jak kto, ale Horan miał odwagę na wszystko. Wczoraj jeździł po mieście kompletnie nago, a miał po prostu zamówić jakieś jedzenie. 

- Ta, dziwne, prawda? Ta dziewczyna tak na niego działa, ale jest w porządku, nie raz nam pomagała.

- Pójdę się przebrać, nie mogę wyjść tak na impreze. - powiedział Harry po chwili ciszy, na co Louis tylko skinął głową, a loczek ruszył do góry, do pokoju, w którym trzymał swoje rzeczy. Nie rozpakował ich, nie czuł takiej potrzeby, po prostu leżały w torbie, a kilka na łóżku. 

Sięgnął do torby i nie do końca był pewny co powinnien ubrać, coś w stylu gangstera czy coś eleganckiego. Zsunął spodnie i ściągnął bluzkę rzucając ją w kąt. 

Usiadł po turecku na przeciwko torby wyciągając swoje rzeczy. Patrzył na każdą kilka chwil i cały czas jedyne co sobie myślał to "nie".

- Louis! 

Nie minęło kilka sekund, a Tomlinson kopniakiem otworzył drzwi, w ręce trzymał pistolet.

- Co się dzieje?!

- Po co ci pistolet idioto? - zaśmiał się Hazz równocześnie wstając z podłogi. 

- Krzyczałeś, myślałem...nie ważne, czego chcesz?

- Chyba się o mnie nie martwiłeś, prawda?

- Nie? O czym ty w ogóle mówisz - skrzywił się straszy opierając o wejście drzwi. Schował pistolet w tyle spodni i w oczekiwaniu patrzył na znajomego. 

- Skoro tak mówisz! Okej, więc chciałem spytać w co mam się ubrać. - na środek wyrzucił parę nowych, czarnych spodni przetartych specjalnie w kilku miejscach, czerwoną koszulę we wzorki i buty, które strasznie śmieszyły Louisa. - To czy.. - zamienił koszulę na zwykłą białą i dodał do tego najzwyklejszą, czarną marynarkę i kapelusz. Buty miały ten sam model co poprzednie, ale te były skurzane. - Czy to? 

- We wszystkich będzie ci ładnie. 

- Słucham? 

- Ten drugi. Ten zestaw z marynarką. 

Harry skinieniem głowy podziękował Louisowi i poprosił go o wyjście by mógł szybko się przebrać. Tomlinsonowi to wcale nie przeszkadzało i chętnie zostałby i popatrzył dalej na Harry'ego, który przez całą rozmowe siedział jedzie w czarnych bokserkach z białym paskiem. Niebieskooki nie zwracał uwagii na swoje ubrania. Ubrał ciemne spodnie, do tego szarą bluzę z Adidasa i czarne vansy. 

Czekał obok samochodu na Stylesa, wszyscy już pojechali, ale nie chciał go pospieszać.

- Już jestem! - wybiegł z domu machając rękami. Kiedy zorientował się, że przed willą stoi już tylko jedno auto zrobił zdziwioną minę. 

Live fast, die young - Larry StylinsonWhere stories live. Discover now